Tak głęboko zakorzeniło się w nas pragnienie ludzkiej aprobaty, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, ile naszych decyzji i działań ma na celu jedynie zaspokojenie tego pragnienia. Dobrym sposobem na przełamanie tego nawyku jest przypatrywanie się kobietom, które robią i mówią, co chcą, niezależnie od tego, co myślą o nich inni. Mówiąc brutalnie: musimy świadomie szukać wyrazistych przykładów niepieprzenia się. Szukam takich historii wszędzie – w wiadomościach, w relacjach przyjaciół i koleżanek, w książkach, które czytam. Kolekcjonuję je dosłownie: przechowuję mentalne i prawdziwe fiszki dla inspiracji. To nie takie trudne, bo naprawdę, jeśli się rozejrzycie, zobaczycie mnóstwo przykładów – wszędzie, co dzień. Nigdy nie zapomnę podziwu, jaki czułam w latach osiemdziesiątych, widząc Madonnę, która prowokacyjnie złamała wszelkie tabu, wijąc się zmysłowo po scenie w symbolach wiary katolickiej.
Ani zachwytu w 2016 roku, kiedy Beyoncé, komenderując tancerkami w beretach Czarnych Panter, wykonała salut Black Power na koncercie w przerwie finałowego meczu Super Bowl. Artystka komediowa Amy Schumer z reguły mówi to, co chce, nieważne, jak byłoby to szokujące. Frances McDormand olała wszystkie reguły hollywoodzkiego blichtru, odbierając w 2018 roku Złoty Glob dla najlepszej aktorki rozczochrana i bez makijażu, a na ceremonii rozdania Oscarów wygłosiła płomienną, bezpardonową mowę w obronie kobiet w przemyśle filmowym. Na posiedzeniu komisji finansowej Izby Reprezentantów kongresmenka Maxine Waters nie pozwoliła sekretarzowi skarbu Steve’owi Mnuchinowi zagadać się pochlebstwami. Żądała odpowiedzi na stawiane pytania, dając jasno do zrozumienia, że mimo jego wtrętów wykorzysta cały czas, jaki ma do dyspozycji.
Kiran Gandhi zaszokowała świat, kiedy w 2015 roku przebiegła londyński maraton bez podpaski, by udowodnić, że w kobiecej fizjologii nie ma nic wstydliwego. Caitlin Jenner zburzyła legendę mistrza dziesięcioboju Bruce’a Jennera, z dumą ogłaszając swoją autentyczną tożsamość płciową na okładce "Vanity Fair". Cóż, żadna z tych pań się nie pieprzy.
Wypada wspomnieć o nieposkromionej Helen Mirren wyróżnionej tytułem szlacheckim. Choć dziś jej brutalna szczerość jest wręcz przysłowiowa, nie zawsze tak było. Zapytana, jakiej rady udzieliłaby dziś sobie z młodych lat, odparła: żeby nie była tak cholernie uprzejma i częściej mówiła "wal się". Nie musisz się zgadzać z tymi kobietami ani nawet ich lubić (one zresztą i tak mają to w nosie). Trudno ich jednak nie podziwiać, że większą wagę przywiązują do rzeczy dla nich istotnych niż tego, co ludzie o nich sądzą. Zacznijcie nawykowo znajdować przykłady kobiet, które mają wszystkich w nosie. To uderzeniowa kuracja dla mózgu, aby mniej skupiał się na tym, co kto pomyśli, a bardziej na tym, kim i czym chcecie być.
Pragnienie bycia lubianą jest głęboko ludzkie, to relikt z czasów prehistorycznych, kiedy akceptacja (a zatem także ochrona) ze strony klanu stanowiła o życiu lub śmierci. Żyjemy jednak w dwudziestym pierwszym wieku; dziś twojemu przetrwaniu rzadko zagraża to, że ktoś ma cię za wredną jędzę. Dlaczego zatem my, kobiety, tak desperacko łakniemy sympatii innych? Każda z nas ma własne powody – wszystkie jednak wiążą się z lękiem, co się stanie, jeśli jej nie zdobędziemy. Pomyśl o jakimś konkretnym obszarze twojego życia, gdzie jest to dla ciebie szczególnie ważne (podpowiem: to ten obszar, w którym stajesz na uszach, żeby wydać się miła/dowcipna/ugodowa, i uśmiechasz się, choć masz ochotę krzyczeć).
To może być praca, przedszkole twojego dziecka, relacje z teściami, pasierbami, pracownikami lub mentorami, związek uczuciowy albo przyjaźń. Masz już coś na myśli? Dobrze. Teraz zapytaj siebie: "Czym właściwie grozi mi brak akceptacji?". Na przykład: Boję się, że jeśli matki kolegów syna mnie nie polubią, nie będzie do nich zapraszany. Albo: Jeśli pracownicy nie będą we mnie widzieć świetnej babki, nie będzie im się chciało wypruwać dla mnie żył. Teraz zejdź głębiej. Poprowadź rozumowanie według absolutnie najgorszego scenariusza, ponawiając pytanie: "I co wtedy?".
Na przykład:
– Boję się, że mój chłopak się wkurzy, jeśli mu powiem, że jestem na niego zła.
I co wtedy?
– Zerwie ze mną.
I co wtedy?
– Zostanę sama.
I co wtedy?
– Nigdy już nikogo nie poznam i umrę w samotności.
Ojojoj! Widzisz, jak szybko umiemy przyspieszać od zera do setki, rzucając się głową naprzód w czarną otchłań hańby, ruiny i wiecznej samotności?
Oto inne z życia wzięte mentalne spirale śmierci, które podsunęły mi rozmówczynie:
– Boję się, że jeśli matki szkolnych kolegów syna mnie nie polubią, nie będą go zapraszać na dziecięce imprezy.
I co wtedy?
– Nie będzie miał przyjaciół.
I co wtedy?
– Będzie miał smutne dzieciństwo.
I co wtedy?
– Jako nastolatek wpadnie w narkomanię lub depresję.
Albo:
– Jeśli zbesztam kolegę za jego seksistowskie dowcipy, zostanę „tą jędzą”.
I co wtedy?
– Nikt nie będzie chciał ze mną pracować.
I co wtedy?
– Stracę posadę.
I co wtedy?
– Nie będę miała pieniędzy i stracę dom.
Robi wrażenie, co? Teraz widzisz, jak działa uwarunkowanie na "jeśli nie będę lubiana, to koniec". Co ważniejsze, widzisz też, jak niedorzeczne są w gruncie rzeczy twoje najgorsze scenariusze.
Mówienia 'nie' można, a nawet trzeba, się nauczyć Fot. Shutterstock
Bądźmy szczere: czy twój facet naprawdę cię rzuci, jeśli powiesz mu, że jesteś zła? A jeśli nawet (co oznacza, że jest dupkiem niewartym twego czasu), czy naprawdę skaże cię na śmierć w staropanieństwie? Jeśli twój syn naprawdę będzie sekowany przez panie, które cię nie lubią, to czy rzeczywiście zacznie ćpać heroinę tylko dlatego, że nie bawił się z dziećmi "matek alfa"? Kreujemy siebie zgodnie z własną narracją osnutą wokół tego, czym grozi nam dezaprobata otoczenia, ale musimy zadać sobie pytanie, czy to prawda. Odgrywanie w myśli podobnych scenariuszy pomaga okiełznać rozbuchane lęki i spojrzeć na nie pod kątem tego, co może się rzeczywiście zdarzyć, a nie tego, czego się boisz.
Oczywiście nie twierdzę, że nie będzie żadnych konsekwencji. Jeśli twój facet to kretyn, może rzeczywiście cię rzucić. Jeśli atmosfera w pracy naprawdę jest seksistowska, a ty będziesz to wytykać, być może poproszą cię, byś znalazła sobie inne zajęcie. Ale każdy z tych scenariuszy doprasza się o kolejne postawienie pytania: "I co wtedy?". Przeżyjesz. I zmienisz środowisko na takie, które będzie cię rozumieć.
No cóż, mam problem z mówieniem "nie". Nie chcę, żeby ludzie mieli mnie za podłą lub niewdzięczną albo w ogóle kogoś, komu woda sodowa uderzyła do głowy. Kiedy rozkręcałam Girls Who Code, jedna z wysoko postawionych kobiet w branży informatycznej potraktowała mnie tak obrzydliwie, że przysięgłam sobie, iż nigdy się tak nie zachowam w stosunku do kogokolwiek. Mówię więc teraz "tak".
Współpracownikom, osobom proszącym mnie o przysługę i tym, które proszą o kilka minut mojego czasu, bo potrzebują rady. Godzę się wystąpić na drugim końcu świata, choć wiem, że będę wykończona, i na burzę mózgów ze znajomymi znajomych, choć mogłabym to powierzyć komuś z mojej ekipy. Tak jak przypuszczalnie wy, tracę w ten sposób mnóstwo czasu i sił, i w końcu padam na nos. Toteż bardzo ciężko pracuję również nad tym, żeby zmienić ten stan rzeczy.
Mówienie "nie" wymaga odwagi – zwłaszcza jeśli inni chcą lub oczekują, że powiesz "tak". Rha Goddess twierdzi, że powiedzenie "nie" to najodważniejsza rzecz, jaką może zrobić kobieta, i muszę się z nią zgodzić. W reakcjach na czyjąś prośbę uwidaczniają się wszystkie nasze nawyki idealnej dziewczynki: presja, żeby być ugodowa, pomocna, miła, szlachetna i stawiać cudze potrzeby ponad własne.
Nauczyłam się podchodzić do odmowy w kategoriach zysku i strat. Co ma dla mnie największą wartość? Co sprzyja celom, do których dążę? To pomaga mi wytyczyć granicę między wspieraniem innych a wykańczaniem siebie. To pytanie o wartości. Tu będzie ono brzmiało: "Z czego będę musiała zrezygnować, jeśli powiem 'tak'? Co ma dla mnie większe znaczenie?". Dla mnie dwoma najwyższymi priorytetami są moja rodzina i zmienianie świata. Próbuję więc (podkreślam: próbuję, bo jeszcze do tego nie doszłam) dokonywać wyborów, które służą tym priorytetom, a nie godzić się na to, co im nie służy.
Okazuje się, że łatwo rozpoznać różnicę: kiedy mówię "tak" działaniom, które sprzyjają byciu dobrą mamą i żoną albo przyspieszają realizację celów mojej firmy, wtedy czuję się podekscytowana, pełna energii i zadowolona. Ale kiedy większość dnia mija mi na sprawach, które mają znaczenie wyłącznie dla kogoś innego, jestem wyczerpana i zaczynam zrzędzić. Każda z nas ma już za sobą takie dni, kiedy czuła się jak chłopiec na posyłki i wracała do domu wściekła, że zaniedbała własne sprawy. Możemy wszakże wykorzystać je jako nauczkę, by dokonać lepszego wyboru w dniu następnym, decydując, komu i czemu poświęcimy swój czas i energię, mówiąc "tak" lub "nie".
Ostatnio dostałam od pewnej kobiety maila z zaproszeniem na organizowane przez nią spotkanie. Nie znam jej osobiście; uzyskała moje nazwisko w organizacji branżowej, do której obie należymy. Jej list trafił do mnie w okresie, kiedy byłam po uszy zawalona innymi zobowiązaniami. Nie zdążyłam jej nawet odpowiedzieć. Po jakimś czasie dostałam następny list, w którym informowała mnie drukowanymi literami (co w mailu jest ekwiwalentem krzyku), że zawiodłam ją, nie przyjeżdżając, i złamałam jakoby niepisany kodeks postępowania grupy, której jesteśmy członkiniami. Przeczytałam to i pomyślałam tylko, że jeszcze pięć lat temu poczucie winy i wstyd po otrzymaniu takiej nagany przyprawiłyby mnie zapewne o wrzód żołądka. Nie żebym teraz lubiła być besztana, ale włożywszy mnóstwo pracy w to, aby zdobyć się na odwagę realizowania w pierwszej kolejności własnych celów, nie podchodzę do takich uwag emocjonalnie.
Nie będę was okłamywać: z początku trudno jest odmawiać. To jedno z większych wyzwań, jakie napotykamy na swojej drodze do odwagi, ale też najbardziej satysfakcjonujące. Wyegzekwowanie prawa, aby siebie i swoje życiowe priorytety przedłożyć nad nakaz uszczęśliwiania innych, daje ci naprawdę niezłego kopa.
My, idealne dziewczynki, na ogół boimy się wydać natrętne, zachłanne, wymagające, niemiłe, roszczeniowe albo agresywne. To nie są cechy, jakie mogłyby się komuś podobać. Ale nie jesteście tu po to, by uszczęśliwiać cały świat, tylko po to, żeby uczyć się odwagi. Pora więc przywyknąć do wyrażania oczekiwań.
Reshma Saujani - amerykańska prawniczka, polityczka i założycielka organizacji "Girls Who Code". Saujani była pierwszą Amerykanką pochodzenia indyjskiego, która ubiegała się o miejsce w kongresie.
Książka 'Odwagi! Nee musisz być doskonała!' Fot. Materiały prasowe
Cytowany powyżej fragment pochodzi z książki „Odwagi! Nie musisz być doskonała” Reshmy Saujani w przekładzie Marii Grabskiej-Ryńskiej wydanej przez Wydawnictwo Dolnośląskie.