Tej jesieni po raz pierwszy od ataku, czyli od trzech lat, nie czuję. Mam oparzone 20 procent ciała. Blizny i zrosty na dekolcie, na rękach, karku, plecach… Lekarze ostrzegali mnie, że będę cierpieć całe życie, że będę odczuwać ból w miejscach blizn i zrostów przy zmianach pogody. Rzeczywiście początkowo tak było. Wyszłam ze szpitala jesienią. Rany były zagojone, ale bolały każdego dnia. Nie wyobrażałam sobie, jak będę dalej funkcjonować. Nie potrafiłam wytrzymać bez leków przeciwbólowych, a nie chciałam być od nich uzależniona już na zawsze.
Zaakceptowałam swoje blizny. Nie przeszkadzają mi, gdy jestem sama ze sobą, ale wolałabym chronić przed ich widokiem osoby, które ze mną przebywają. Żeby nie czuły dyskomfortu, żeby nie zastanawiały się, jaką przeszłam traumę i jak musiało mnie boleć.
Nie. Po wyjściu ze szpitala rozdałam wszystkie sukienki. Nie czułam się kobieca, nie czułam się seksowna. Później, gdy kupowałam nowe ubrania, to zawsze z półgolfem i długim rękawem. A w tym roku po raz pierwszy sprawiłam sobie sukienki na ramiączkach.
Było mi niezwykle trudno, ale czasem je nosiłam. Pojawiały się nawet momenty, że czułam się znów atrakcyjna. Zresztą ludzie, którzy poznają mnie lepiej, przestają moje blizny widzieć.
Kilka, bo lekarze starali się kumulować zabiegi. Każdy przeszczep jest dla organizmu bardzo obciążający. Przeszłam trzy poważne operacje w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich, podczas których przeszczepiono mi skórę w 12 miejscach. Oparzeniu uległo 80 procent mojej twarzy. Wiele miejsc należało przykryć skórą, której tam nie było. Potem przeniesiono mnie do szpitala w Polanicy-Zdroju, na oddział chirurgii plastycznej, gdzie parę razy operowano mi oko. Najpierw konieczny był przeszczep górnej i dolnej powieki, potem lekarze pracowali nad tym, żeby moje oko wyglądało lepiej.
Czekają mnie kolejne operacje. Przeszczep włosów na prawej skroni, gdzie kwas wypalił mi cebulki. Być może też konieczne będzie rozcięcie blizn na szyi, być może plastyka ucha... No i wiele bolesnych zabiegów laserowych wygładzających blizny, którym cały czas się poddaję.
Według jedynych danych, jakie znam, a pochodzących z policyjnych statystyk, około 10 procent dorosłych Polaków ma stalkera. Częściej kobiety niż mężczyźni. Choć według mnie wielu mężczyzn wstydzi się przyznać, że jest w ten sposób nękanych.
Stalkerami stają się czasem byli partnerzy, którzy nie mogą pogodzić się z rozstaniem, ze stratą. To nic innego jak chorobliwa obsesja utraty kontroli nad osobą, która odeszła. Stalker uwielbia kontrolować swoją ofiarę, chce zawładnąć jej życiem i mieć poczucie, że wszystko zależy od niego. A w dobie Internetu i mediów społecznościowych bardzo łatwo jest kogoś śledzić czy wręcz prześladować.
Nie znałam tego człowieka i nigdy z nim nie rozmawiałam. Śledził moje fanpejdże na Facebooku i konta na Instagramie. Zostawiał komentarze pod zdjęciami, akcjami i pokazami, które organizowałam. Najpierw były pozytywne, potem, gdy nie reagowałam, niepochlebne, aż w końcu agresywne. Zaczęłam otrzymywać wiadomości na Messengerze i na LinkedIn. Z wyznaniami miłości i wyrzutami, że nie doceniam jego uczuć. Starałam się ignorować te zachowania, myśląc, że to taka forma uprzykrzania mi życia w sieci, jednak kiedy dostałam od niego SMS-a na prywatny telefon, naprawdę poczułam przerażenie, a zagrożenie zaczęło wydawać się realne.
Promowałam wtedy własną markę bielizny i na stronie firmowej podany był mój numer telefonu. Jednak ta wiadomość była naprawdę przerażająca. Napisał: "Umrzesz ze strachu", i ja naprawdę zaczęłam się bać. Uświadomiłam sobie wtedy, że już we wcześniejszych wiadomościach od tego człowieka często pojawiały się takie słowa jak "śmierć" czy "krew".
Wiadomości od niego otrzymywałam, z przerwami, przez 10 lat. Aż do 22 sierpnia 2016 roku, czyli ataku w sądzie.
Policjanci podchodzą do doniesień o stalking z rezerwą, ponieważ bardzo często okazuje się, że są to pomówienia czy zemsta osoby, która podaje się za ofiarę. A bywa też tak, że stalker zgłasza, że to on jest obiektem nękania ze strony ofiary. Te sytuacje są trudne, więc nie należy obwiniać policjantów za brak natychmiastowej reakcji. A na dodatek nie są przeszkoleni w temacie stalkingu. Rozmawiałam niedawno z bardzo wysoko postawionymi policjantami, przyznali, że stalking jest nowym przestępstwem, które jeszcze nie zostało dogłębnie rozpracowane, i by je prawidłowo zakwalifikować, trzeba przeprowadzić szkolenia.
Artykuł 190a Kodeksu karnego o stalkingu, czyli uporczywym nękaniu, pojawił się w 2011 roku. Równolegle funkcjonuje Art. 107 Kodeksu Wykroczeń o złośliwym niepokojeniu. Myślę, że część policjantów i prokuratorów, patrząc przez pryzmat Kodeksu Wykroczeń, traktuje stalking łagodniej, ze względu na znikomą szkodliwość czynu. A jednak niepokojenie i nękanie to różne sprawy. Stalking jest niezwykle złożonym zjawiskiem. Niestety, może zakończyć się tak dramatycznie, jak pokazuje moja historia.
Pisze do mnie wiele kobiet, które proszą o poradę i pomoc. Wiem więc, że najtrudniejszy dla ofiar jest moment, w którym uświadamiają sobie, że dochodzi do nękania, i że należy zgłosić sprawę na policję, by nie wdać się w wyniszczającą grę stalkera. Ważne, by ofiara podjęła decyzję, że nie pozwoli więcej się nękać. Pobożnym życzeniem jest, by jej zgłoszenie zostało od razu potraktowane poważnie, dlatego najlepiej, jeśli ma przygotowane dowody: bilingi, print screeny, zdjęcia, nagrania, świadków. Nękanie musi trwać określony w przepisach czas i budzić nasze poczucie zagrożenia – wtedy wypełnia znamiona przestępstwa.
Najlepiej w ogóle nie reagować. Jeśli jednak dojdzie do wymiany zdań, ofiara powinna wyznaczyć granice, powiedzieć jasno, że nie życzy sobie kontaktu. A kiedy jej stanowisko, mimo wielu sygnałów, jest ignorowane, dobrze jest ostrzec, że odtąd każde działanie wbrew jej woli będzie traktować jako dowód obciążający przy zgłoszeniu na policję.
Tego nie wiemy, ale takie jest nasze prawo. Prawo do spokoju, które musimy zasygnalizować. Uważam, że granice należy postawić z dwóch powodów: po pierwsze – dajemy czytelny sygnał, że zachowanie stalkera nam nie odpowiada, a po drugie – ostrzegamy go, że zaczynamy gromadzić dowody. I je gromadźmy, to ważne. Nie kasujmy wiadomości, nawet jeśli doradzi to policjant, a o takich przypadkach słyszałam.
Nie każdy stalker jest też agresywny. Jest kilka typów stalkerów, a każdy jest zaburzony na innym poziomie. Nieudolny Admirator nie jest typem niebezpiecznym i relatywnie szybko zmienia obiekt zainteresowania, ale już typ Drapieżnika stanowi zagrożenie. Trudno więc przewidzieć wszystkie możliwe reakcje.
Wiadomości pojawiały się z przerwami, nawet kilkumiesięcznymi. Kiedy zaczęłam je dostawać, byłam w związku, więc nie czułam specjalnego zagrożenia. Zmieniło się to, kiedy rozstałam się z partnerem. Nie mówiłam nic najbliższym, bo nie chciałam ich martwić. Jestem silna psychicznie, nie zamierzałam ich obciążać. Później znajomi mieli do mnie pretensje, że tak długo milczałam. Chyba było też tak, że ten problem bagatelizowałam. Dopiero po SMS-ie, który mnie zaniepokoił, mój kolega zadzwonił do tego człowieka i pojechał się z nim spotkać. Chciał dać mu znak, że nie jestem sama, że ma mnie kto bronić.
Mogę się tylko domyślać, że wydarzyło się coś strasznego. Nie doszło co prawda do bójki, ale mój znajomy był przerażony. Po tym spotkaniu zadzwonił do mnie i powiedział, że bezwzględnie jedziemy do komendy wojewódzkiej zgłosić stalking, ponieważ ten człowiek jest bardzo niebezpieczny. To było jakieś osiem czy dziewięć lat od pierwszej wiadomości.
Bardzo dobrze. W Komendzie Wojewódzkiej Policji w Łodzi byli już wtedy specjaliści, którzy zetknęli się ze stalkingiem. Nie wyśmiewali mnie, okazali pełne zrozumienie. Wysłuchali mnie i zebrali dowody.
Akcja Stop Stalking Fot. Materiały prasowe
Staram się nie wracać. Żyć dalej, jak gdyby nic się nie stało. A przecież stało się, i to był najgorszy dzień w moim życiu. Czułam śmiertelne zagrożenie i musiałam walczyć o siebie. W dodatku do tak zuchwałego czynu doszło w najbezpieczniejszym, teoretycznie chronionym miejscu – w sądzie.
Skandalem jest dla mnie to, że w polskim sądzie ofiara i jej oprawca znajdują się na jednym korytarzu przed salą rozpraw. Dlaczego przepisy nie dbają o bezpieczeństwo ofiar? Jakim dramatem musi być dla ofiary sytuacja, gdy np. na korytarzu sądu siłą rzeczy konfrontowana jest z domniemanym sprawcą gwałtu. To wtórna wiktymizacja.
Gdy wyszłam ze szpitala, byłam sparaliżowana strachem. Tkwił jeszcze we mnie później, gdy toczył się proces. Prawnicy mówili, że najprawdopodobniej zakończy się on niskim wyrokiem, około ośmiu lat. Miałam lęki, czasem nawet ataki paniki. Starałam się nie wychodzić z domu.
Gdy uświadomiłam sobie, że państwo nie jest mi w stanie zapewnić bezpieczeństwa, rozpoczęłam treningi krav magi. Podczas procesu mój oprawca zapowiedział, że to jeszcze nie koniec, że jeszcze mnie dopadnie, rozważałam więc uzyskanie pozwolenia na posiadanie broni.
Nie. Brzydzę się przemocą. Dlatego też tak głośno o niej mówię.
28 lutego 2018 roku uprawomocnił się wyrok 25 lat więzienia – bo na tyle skazany został mój stalker, co go zresztą totalnie zaskoczyło. To był pierwszy proces w Polsce, podczas którego sprawca ataku kwasem w twarz został oskarżony o usiłowanie zabójstwa z zamiarem ewentualnym.
Od momentu uprawomocnienia się wyroku zaczęłam na nowo żyć. Znów dla mnie wyszło słońce. Mam plany na przyszłość. I nie myślę już o tym, żeby wyjechać z kraju, zmienić tożsamość. Nie muszę już żyć w zagrożeniu.
Katarzyna Dacyszyn Fot. Archiwum prywatne
Miałam opiekę psychologa w szpitalach, potem podczas procesu. Zmuszona byłam w swojej głowie przepracować panikę, strach i przerażenie, by zacząć funkcjonować w społeczeństwie.
Jeszcze w szpitalu wróciłam do zawodu, co opisuję w książce "Kobieta z blizną", i co dodawało mi sił każdego dnia. Pamiętam, jak pod artykułem o procesie i moim stanie zdrowia pojawił się komentarz: "No tak, teraz panna w młodym wieku pójdzie sobie na rentę i będziemy ją utrzymywać". To było takie niesprawiedliwe. Fakt, mogłam pójść na rentę, bo przez dużą liczbę blizn i zrostów nie byłam w pełni sprawna ruchowo. Groziło mi inwalidztwo, ale nie zrezygnowałam z pracy.
Włożyłam dużo wysiłku w rehabilitację, by mimo zrostów odzyskać sprawność ruchową. Każdego dnia walczyłam z bólem, przerażeniem i lękiem, by na powrót stać się takim samym człowiekiem, jakim byłam przed atakiem. Wybaczyć i cieszyć się dalej życiem. To był długi proces, ale uważam, że się udało. Choć zapisałam się w świadomości ludzi jako ofiara ataku kwasem, to nie chcę nią być. Nie jestem typem użalającym się.
Politowanie wyczuwam czasem u znajomych, którzy mnie spotykają po latach, u tych, którzy pamiętają, porównują, patrzą przez pryzmat tego, co się wydarzyło. Tymczasem ja czuję, że jestem silniejsza. Że mimo blizn i zniszczonego ciała jestem bardziej wartościową osobą.
<<Reklama>> Książka dostępna jest w formie e-booka w Publio.pl >>
'Kobieta z blizną' Fot. Materiały prasowe
Katarzyna Dacyszyn. Projektantka mody, modelka, założycielka marki Bunny Blanc, ofiara stalkera i ataku kwasem w łódzkim sądzie w 2016 roku. Aktywistka społeczna działająca przeciwko przemocy. Organizatorka szkoleń Stop Stalking, budujących świadomość społeczną dotyczącą przestępstwa uporczywego nękania. Współautorka książki "Kobieta z blizną".
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka psów, mądrych ludzi, z którymi rozmawia też w podcaście "Miłość i Swoboda", kawy i sportowych samochodów.