W poniedziałek przyszedłem wcześnie do gabinetu i jak zwykle zacząłem od sprawdzenia automatycznej sekretarki. Czekała na mnie wiadomość od mojego mentora z UCLA, Larry’ego Kleina. Prosił, żebym spotkał się z jakąś szychą ze studia filmowego: facet uskarżał się na problemy z pamięcią. Jego nazwisko – Greg Wiley – z czymś mi się kojarzyło. Rzeczywiście, dopiero co czytałem o nim w sekcji biznesowej "L.A. Timesa". Wiley właśnie otrzymał posadę szefa produkcji w dużym studiu filmowym.
Dwa dni później mężczyzna przyszedł do mojego gabinetu na pierwszą wizytę. Był po pięćdziesiątce, szczupły, wysportowany, roztaczał wokół siebie władczą aurę. Miał na sobie drogi garnitur, a w dłoni trzymał skórzaną aktówkę. Podsunąłem sobie krzesło naprzeciwko kanapy, ale on nie usiadł na niej, jak większość pacjentów. Zamiast tego ustawił drugie krzesło naprzeciwko mojego – nie zamierzał mi pozwolić zapomnieć, kto tu jest szefem produkcji.
– Larry Klein powiedział mi, że jest pan najlepszym specem w swojej dziedzinie. Jak na kogoś z zewnątrz ma pan niezłą renomę.
– Larry ma skłonność do wyolbrzymiania – zapewniłem, popijając kawę - Powiedział mi, że zaobserwował pan zmiany w swojej pamięci.
Greg wychylił się z krzesła i w jednej chwili spoważniał.
– Dobra, ale to wszystko pozostaje wyłącznie między nami, prawda?
– Oczywiście – przytaknąłem.
– Nikomu o tym nie mówiłem, nawet żonie. Zdarza się, że mój umysł wydaje mi się mniej sprawny niż kiedyś. Zazwyczaj pogarsza mi się po południu i wieczorem.
– Jak pan myśli, co wywołuje te epizody?
– Nie wiem. Może przepracowanie albo stres – odparł Greg i upił łyk wody.
– Proszę opisać, jak się pan wtedy czuje.
– Nie chodzi o problemy z pamięcią, bo akurat pamięć mam niezłą. Ale zdarzają mi się chwile... Może nie zagubienia, ale spowolnienia, jakby mój mózg nagle przełączał się na niższy bieg. Jechał pan kiedyś w nocy przez gęstą mgłę? To właśnie takie uczucie.
– Jakby miał pan mgłę w mózgu? – upewniłem się.
– Właśnie – potwierdził Greg i wypił jeszcze trochę wody.
– Zobaczmy, czy dobrze zrozumiałem. Kiedy doświadcza pan tych epizodów pod koniec dnia, ma pan wrażenie, że pański mózg zwalnia, a myśli są mniej jasne.
– Coś w tym rodzaju... Potrzebuję więcej czasu na zastanowienie, co chcę powiedzieć, i chyba trudniej mi zapamiętywać informacje.
– Jak często się to panu zdarza?
– Kilka razy w tygodniu... Może co drugi dzień.
Natychmiast przeskoczyłem w myślach do możliwych przyczyn popołudniowej mgły w mózgu Grega. Na szczycie listy znalazła się hipoglikemia. Objawy mogły też wskazywać na przemijające mózgowe ataki niedokrwienne (TIA), czyli mikroudary mózgu, nie prowadzące jednak do trwałych uszkodzeń mózgu. Kiedy jednak spytałem Grega o dietę i historię choroby, żadna odpowiedź nie pasowała. Pacjent dopiero co przeszedł pełne badanie: ciśnienie, cholesterol i tolerancja glukozy okazały się w normie. Dowiedziałem się jednak, że ma w rodzinie historię choroby Alzheimera wśród seniorów rodu.
Gdy alzheimer jest dziedziczony, zazwyczaj zaczyna się w podobnym wieku u kolejnych członków rodziny. Pan ma pięćdziesiąt sześć lat, więc jest pan o wiele za młody.
Wszyscy zaczynamy zauważać z wiekiem łagodne objawy zmian w pamięci – może dłużej próbujemy sobie przypomnieć czyjeś nazwisko, trudniej nam znaleźć właściwe słowo albo zlokalizować okulary czy klucze. A gdy widzimy, jak te niepozorne potknięcia pogłębiają się u bliskiej nam osoby, ich problemy z pamięcią mogą nas przerazić. Zaczynamy się niepokoić, że jeszcze trochę i my też będziemy musieli poopisywać wszystkie szafki w kuchni. Lekarze wiedzą już, że alzheimer w najbliższej rodzinie podwaja prawdopodobieństwo zapadnięcia na niego, ale to nie jest absolutny czynnik ryzyka. Badania wykazały, że geny odpowiadają za zaledwie jedną trzecią ryzyka zapadalności na chorobę Alzheimera. A zatem czynniki pozagenetyczne, zwłaszcza styl życia, mają o wiele większy wpływ na jej rozwój, niż to się wydaje większości ludzi.
. Fot. Shutterstock
– Wspominał pan, że objawy mogą być powodowane stresem. Proszę mi o tym opowiedzieć.
Greg się roześmiał.
– Moja praca to wyłącznie stres. I to nie tylko dlatego, że trzeba pilnować budżetu filmów i skakać wokół gwiazdorzących aktorów i aktorek. Oprócz tego muszę bez przerwy użerać się z dziesiątkami młodszych pracowników, którzy rzucają się sobie do oczu i próbują się wdrapać po drabinie do awansu, czyli zabrać mi robotę. Show-biznes to jedna wielka impreza, dzień i noc.
– Czy te zamglenia wpływają jakoś na pańską pracę?
– Jeszcze nie, ale obawiam się, że wkrótce może do tego dojść. Wie pan, wieczorami zazwyczaj odbywają się pokazy i kolacje, a ja muszę wtedy bajerować rożnych ludzi. Mam wrażenie, że nie ogarniam już tego tak dobrze jak dawniej. - Greg znów napił się wody. – W tej branży nie liczy się, co człowiek zrobił w życiu, tylko co zrobił ostatnio.
– Czy ma pan w pracy kogoś, komu może pan zaufać?
– Mam w studio kilku kolegów, z którymi gram w racquetball. Na nich chyba mogę polegać. Oprócz tego raz w tygodniu gram z szefem. On jest prawdziwym przyjacielem. Wydaje mi się, że przygotowuje mnie do przejęcia po nim roboty, kiedy przejdzie na emeryturę - Greg rozpiął guzik przy kołnierzyku i rozluźnił krawat.
. Fot. Shutterstock
Dzienny cykl objawów często stanowi wskazówkę dla psychiatry szukającego diagnozy – nie musi to koniecznie oznaczać depresji. Na przykład osoby ze stanami lękowymi mają często trudności z zasypianiem, a chorzy na depresję budzą się w nocy i nie mogą znów zasnąć. Człowiek z natury operuje według cyklu dziennego – jesteśmy bardziej aktywni za dnia niż w nocy.
A poza tym większość z nas uważa się albo za skowronki, albo za sowy. Nasz poziom uwagi w ciągu dnia jest zależny od zdeterminowanego biologicznie rytmu okołodobowego. To odzwierciedla skoki i spadki poziomu hormonów, które wahają się na przestrzeni dwudziestu czterech godzin i zależą od naszych codziennych zwyczajów, w tym snu, diety, aktywności fizycznej i przyjmowanych leków. Symptomy Grega pojawiały się pod koniec dnia i wieczorami – to stanowiło wyraźny wskaźnik pewnego rytmu dziennego.
Wciąż zastanawiałem się nad diagnostyką różnicową Grega. W ciągu dnia zadzwoniła do mnie jego asystentka Tracey, by powiadomić mnie, że spotkanie jej szefa się przeciąga. Zaproponowała, że wyśle po mnie samochód, bym to ja przyjechał do niego na naszą sesję.
Natychmiast pomyślałem o korzyściach płynących z obserwacji Grega w jego naturalnym otoczeniu – to mogłoby podsunąć mi kilka wskazówek. O siedemnastej czterdzieści pięć samochód wjechał za bramę studia. W budynku panowała cisza. Wjechałem windą na drugie piętro – kiedy drzwi się rozsunęły, zobaczyłem duży hol z kilkoma kanapami, fotelami klubowymi i stolikami kawowymi.
Winda się otworzyła i ze środka wyskoczył Greg, nadal w sportowym ubraniu. Był zlany potem. Pociągnął ostatni łyk z dużej butelki evian. Gestem zaprosił mnie do swojego gabinetu, wrzucając po drodze pustą butelkę do kosza na śmieci.
– Przepraszam, doktorze, ale mam tak zamglony umysł, że ledwo mogę myśleć - zamilkł na chwilę.
Greg odchylił głowę w tył i dokończył wodę, odstawił pustą butelkę na stół, i nagle zakiełkowała we mnie pewna myśl.
– Ile takich butelek pije pan dziennie? – spytałem.
Mężczyzna miał pusty wzrok. Nie zareagował.
– Greg? Greg, słyszy mnie pan? – Zaniepokoiłem się. Pacjent miał kłopoty ze skupieniem się na naszej rozmowie.
– Greg? – już niemal krzyczałem.
– Co?
– Pytam, ile butelek wody dziennie pan wypija?
– Nie wiem – odparł w końcu. – Dużo piję na korcie. Pocę się jak świnia.
Kiedy Greg podszedł do barku, żeby sięgnąć po kolejną butelkę, moja diagnoza nagle przeskoczyła od stresu do polidypsji, czyli patologicznie wzmożonego pragnienia. To dość rzadka przypadłość, prowadząca do przewodnienia hipotonicznego, zwanego też zatruciem wodnym. Dochodzi do tego, gdy pacjent przyjmuje wodę w ilości większej, niż jego nerki są w stanie dostatecznie szybko wydalać. W efekcie poziom sodu w organizmie gwałtownie spada, co może wywoływać wiele zaburzeń, w tym zagubienie, dezorientację i zachowania psychotyczne. Nieleczone objawy mogą przejść w poważne zaburzenia świadomości, silną senność, a nawet śpiączkę. W bardzo ostrej postaci ta choroba może być śmiertelna.
Przewodnienie Grega było jednak czymś innym – zostało wywołane przegrzaniem i przemęczeniem. Takie zatrucie zdarza się czasami sportowcom, ale by go uniknąć, wystarczy na treningach i podczas zawodów spożywać napoje z elektrolitami zamiast czystej wody. Podniósł butelkę do ust, ale ja w tym samym momencie wytrąciłem mu wodę z dłoni. Rozlała się wszędzie wokół. Greg zrobił krok w tył.
– Panie, co pan odwala?
– To przez wodę. Pije pan tak dużo wody, że zatruwa pan sobie mózg.
Mężczyzna się roześmiał i chwycił suchy ręcznik.
– To najbardziej porąbany pomysł, jaki w życiu słyszałem. Nie ma nic zdrowszego od wody.
– Mają tu państwo jakąś przychodnię albo gabinet lekarski?
– Oczywiście. Mamy klinikę.
– Dobrze, to proszę mi udowodnić, że się mylę. Zróbmy panu natychmiast badanie krwi i przekonajmy się, czy ma pan obniżony poziom sodu w organizmie.
Greg chwycił za telefon.
– Tracey, wezwij pielęgniarkę. Muszę mieć zrobione badanie krwi, w tej chwili. – Odłożył słuchawkę i się uśmiechnął.
– Zawsze chciałem to powiedzieć. Wie pan co, jestem trochę zmęczony. Muszę się na chwilkę położyć.
Jego zmęczenie jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło – stanowiło kolejny objaw niskiego poziomu sodu we krwi.
– Kiedy tylko pobierzemy panu krew, musi pan zjeść coś słonego.
Otworzyłem drzwi i poprosiłem Tracey, żeby przyniosła nam z kantyny jakieś precelki, czipsy i gatorade. W oczekiwaniu na pielęgniarkę Greg stracił przytomność na kanapie. Miał otwarte oczy, ale się nie odzywał. Po pięciu minutach, ciągnących się przez całą wieczność, Tracey wreszcie wprowadziła do gabinetu pielęgniarkę z zestawem do pobierania krwi. Wskazałem na Grega, a kobieta szybko założyła mu opaskę uciskową na ramię i pobrała dziesięć centymetrów sześciennych krwi.
– Rany, dawno nie miałem aż takiego strasznego napadu. Jechał pan taki kawał do mnie na sesję, a ja totalnie odleciałem. - Upił łyk gatorade i skrzywił się z obrzydzeniem. Ulżyło mi, że Greg ocknął się z otępienia. Ta nagła poprawa przekonała mnie, że postawiłem właściwą diagnozę, ale i tak należało poczekać na wyniki testów. Nakazałem Gregowi odstawić na jakiś czas wodę i racquetball.
Wieczorem dostałem na pager informację z laboratorium. Tak jak przypuszczałem, poziom sodu we krwi Grega spadł niebezpiecznie nisko. Jego wcześniejsze wyniki nigdy nie wykazały takich odstępstw od normy, bo nie robił badań tuż po treningu, kiedy pił duże ilości wody.
. .
Cytowany fragment pochodzi z książki Dr Gary’ego Smalla i Gigi Vorgan w przekładzie Agi Zanoj „Spod kozetki” wydanej przez Wydawnictwo Marginesy.
<<Reklama>> Książka "Spod kozetki" jest dostępna w formie e-booka w Publio.pl >>