Owszem, mówiło się, że tak naładowany emocjonalnie kontakt z drugim człowiekiem wyczerpuje i wypala zawodowo.
Zmieniła się nasza rzeczywistość. Czterdzieści lat temu obciążone wypaleniem były zawody służebne. W innych ludzie pracowali od 8 do 16. Wychodzili z pracy i nie można ich było później złapać – wysłać maila, zadzwonić na komórkę, napisać do nich na komunikatorze.
Dzisiaj wypalenie dotyczy pracowników korporacji, przedsiębiorców z własną działalnością, która generuje potężne napięcie. Zmieniła się specyfika naszego funkcjonowania: wzrosło tempo, pęd, sytuację podkręcił rozwój techniki.
Skok rozwojowy sprawił, że nasze środowisko pracy się zmieniło. Czterdzieści lat temu pan pracujący w przedsiębiorstwie państwowym pewnie także mógł cierpieć na wypalenie zawodowe, ale dzisiejsi pracownicy są narażeni na o wiele więcej czynników ryzyka. Kiedyś chroniła nas wspomniana już niedostępność i nieosiągalność po wyjściu z pracy. Dzisiaj mało osób wyłącza telefon, odkłada komputer, wylogowuje się z sieci i nie odbiera wiadomości od szefów czy współpracowników. Głównie dlatego, że nie potrafimy wytyczyć granic. Wydaje nam się, że bez nas świat się zawali, że brak dyspozycyjności zagraża etatowi.
Nienawiść to bardzo silne uczucie. Tkwienie w niej jest dla nas obciążające, zwłaszcza jeśli dotyczy ona codziennej aktywności, pracy, w której jesteśmy przecież po osiem i więcej godzin. Ludzie się w ogóle nad tym nie zastanawiają. Mówią o tych silnych uczuciach, ale dodają od razu, że "muszą pracować". A bywa tak, że nasza ocena rzeczywistości, nasze myślenie na jej temat wpływa na to, że nienawidzimy pracy.
Nienawidzimy z konkretnych powodów, nie za całokształt. Możemy nienawidzić szefowej, bo nas krytykuje publicznie, umniejsza naszym dokonaniom, jest niekulturalna i nas obraża. Możemy nienawidzić dojazdów do pracy – bo zajmują dużo czasu, męczą nas fizycznie korki, w których tkwimy po dwie godziny. Mogę nienawidzić tego, co robię, bo nie widzę sensu działań, moje propozycje nie są wdrażane, robię po nocach raporty, których nikt później nie czyta. Wypadałoby się więc zastanowić, czego konkretnie nienawidzimy i podjąć decyzję, co dalej.
Ostatnio przyszedł do mnie pacjent na konsultację. Powiedział, że kilka dni temu dostał wynik badań i okazało się, że ma raka. Zapytał mnie, czy wiem, co od razu postanowił.
. Fot. Shutterstock
Tak, powiedział: "Do roboty już nie wracam". Przez 30 lat chodził do pracy i twierdził, że jej nienawidzi. Inna pacjentka mówiła, że wymiotowała codziennie przed pójściem do pracy. Jeśli ciało tak reaguje, to sytuacja jest naprawdę bardzo poważna. Tak się nie da żyć.
Jeśli chodzi o pasję w pracy, to krzywa Gaussa pokazałaby nam, że ludzi, dla których praca to pasja, jest garstka. Dla całej reszty jest czynnością, która służy zarobieniu pieniędzy potrzebnych do życia. Są branże, w których trudno o pasję, na przykład praca w przetwórni ryb. Filetowanie ryb to czynność. Ale każda praca może nam dawać przyjemność, bo dzięki zarobionym pieniądzom godnie żyjemy, mamy sympatycznych współpracowników, wychodzimy z domu.
Bardzo dojrzałe podejście. Nie ma niczego złego w dostosowywaniu wykonywanej pracy do momentu, w jakim się w życiu znajdujemy. Jeżeli mamy małe dziecko, potrzebujemy pracy blisko domu, w elastycznych godzinach – być może przez rok możemy robić coś innego, mniej satysfakcjonującego, ale i nie frustrującego dojazdami, rozdarciem między chorym dzieckiem a oczekiwaniami szefa.
Wypalenie to stan, który charakteryzuje się wyczerpaniem – i emocjonalnym, i fizycznym. W skrajnych przypadkach może skończyć się hospitalizacją lub nawet samobójstwem. To przewlekłe zmęczenie, które nie daje się zregenerować. Sen, odpoczynek, urlop – nie pomagają naładować akumulatorów.
Są dwie grupy takich czynników: jedne mają źródło w nas samych, drugie w środowisku pracy. Mogę mieć taką strukturę emocjonalną, że bardzo się przejmuję pracą, angażuję się ponad siły, martwię się i denerwuję, gdy coś się w pracy nie udaje. Najczęściej wypaleniu ulegają pracownicy na medal – ci, którzy robią 200 procent normy, nie protestują, kiedy dokłada się im obowiązków. Oni mają wewnętrzny imperatyw prymusa. Tu warto, żeby się zastanowili, dlaczego chcą być tacy "na medal". Co i komu chcą udowodnić, jaką potrzebę zaspokoić. Jeśli w ten sposób chcą udowodnić swoją wartość, to jest to chora potrzeba. Wartości nie udowadnia się, pracując po 20 godzin na dobę.
Drugi obszar z czynnikami sprzyjającymi wypaleniu to środowisko pracy: szef, współpracownicy, a nawet miejsce. Jeśli sześć osób upchnie się w małym pomieszczeniu bez okien, z mrugającą jarzeniówką i zbyt wysoką temperaturą powietrza, to fizycznie i psychicznie po ośmiu godzinach wszyscy będą ledwo żywi. Ale też pamiętajmy, że to samo środowisko pracy może zupełnie inaczej działać na różne osoby – u jednych wystąpi wypalenie zawodowe, innych nic nie ruszy.
Jak widzę, że "jadę na oparach", to powinnam odpocząć. Rok bez urlopu? Praca w weekendy i po godzinach? To wyraźne oznaki, że organizm jest nadmiernie eksploatowany i trzeba odpocząć. Odpoczywanie nie oznacza spania, tylko robienie czegoś, co daje mi radość: spotkanie ze znajomymi, wypad do kina, wyjazd na weekend. Warto odzyskać życie prywatne, które straciliśmy na korzyść zawodowego.
To jest bardzo ciekawa zmiana myślenia. Starsze pokolenie żyło w zachwycie nad wieżowcami, korporacjami, wyrabianiem celów, nagradzaniem za siedzenie w pracy. Moja znajoma jest rezydentką w szpitalu i opowiadała mi, że jej koleżanka, też rezydentka, w pewnym momencie zaczęła wychodzić z pracy punktualnie o 15.30. Dlaczego? Bo miała chorego psa, któremu musiała podać lekarstwo. Pies wyzdrowiał, ale ona dalej nie zostawała po godzinach. Przekonała się, że kiedy postawiła granice, to ani świat się nie zawalił, ani nikt jej nie robił wyrzutów. Część pracodawców bazuje na poświęceniu i poczuciu obowiązku swoich pracowników. Gdyby oni się na to nie godzili, zasady musiałyby się zmienić, trzeba by było wypracować inny system.
. Fot. Shutterstock
Władza i pieniądze skutecznie blokują zmianę. Jeśli jesteśmy bardzo nieszczęśliwi w pracy, warto zrobić sobie listę zysków i strat. Być może astronomiczna pensja nie jest warta kosztów, które ponosimy emocjonalnie. Czy musimy pracować na to, żeby mieszkać w 240-metrowym apartamencie i co roku zmieniać samochód, czy może niższa pensja i 90 metrów nam wystarczą, a zyskamy wewnętrzny spokój. Sami musimy sobie odpowiedzieć na to pytanie.
To zależy od stanowiska. Osobie zarządzającej zespołem raczej bym nie sugerowała okazywania dystansu. Szeregowy pracownik ma większe pole do popisu.
Każda firma ma swoją dynamikę, może być tak, że jest wzmożenie, trzeba mocniej popracować na jakiś cel, ale nie może to być stan codziennej presji. Ja ten dystans rozumiem jako stawianie granic. Jak mnie raz szef poprosi, żebym została i dokończyła prezentację na ważne spotkanie, od którego zależy ogromny kontrakt, który zapewni mi pracę na następne pięć lat, to jest do przyjęcia. Ale godzenie się na zostawanie po pracy codziennie – już nie jest.
. Fot. Shutterstock
W tym czasie powinniśmy popracować ze sobą, zrobić porządek w głowie. Kluczowe jest zastanowienie się nad nastawieniem. Bo nawet jeśli wrócę do innej pracy, ale z identycznym podejściem: że trzeba szybko, dużo, że muszę się wykazywać, udowadniać – to rzeczywiście będzie jak odwlekanie wyroku. Takie podejście skutecznie przewartościowuje na przykład choroba i wyjście z niej.
Umiejętność odróżniania tego, na co mamy wpływ, od tego, na co wpływu nie mamy. Nie mamy wpływu na to, kto jest naszym szefem, gdzie jest siedziba firmy. Warto jednak próbować negocjować sprawy, które nam przeszkadzają, sprzeciwiać się. Na przykład zgłosić, że miejsce, w którym siedzimy, jest niekomfortowe. Także mobbujący przełożony, jeśli udowodni mu się wiele przypadków przekraczania granic, może zostać odwołany.
Powinniśmy odmawiać notorycznej pracy po godzinach, nie zgadzać się na warunki, które nam nie odpowiadają. Nie ma pewności, że coś to zmieni, ale przynajmniej nie będziemy mieli poczucia, że tkwimy w sytuacji biernie.
Może, ale nie musi. Wie pani, co ludzi blokuje przed zmianą?
Właśnie! Towarzyszy nam złudne poczucie, że my pracę mamy. A to wcale nie jest pewnik. W każdej chwili możemy zostać zwolnieni. Bez zmiany myślenia ciężko zmienić naszą sytuację.
Iwona Nawara Fot. Archiwum prywatne
Iwona Nawara. Psycholog kliniczny, psychoonkolog. Terapeuta i trener Terapii Simontonowskiej i Racjonalnej Terapii Zachowania. Pomysłodawca i dyrektor Centrum Psychoonkologii UNICORN. Członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Psychoonkologicznego. Doktorantka w Instytucie Psychologii UJ.
Ola Długołęcka – redaktorka, która inspirację do tematu potrafi znaleźć w podbitym niechcący oku. Czujnie obserwuje ludzi i przysłuchuje się ich rozmowom. Chodzący spokój i zorganizowanie. Wieloletnia wielbicielka Roberta Redforda.