W 1995 roku dziennikarze ochrzcili mnie mianem królowej disco polo. Wtedy ten gatunek rządził niepodzielnie całą polską popkulturą. W drugiej połowie lat 90. krążyła opinia, że gram najwięcej koncertów w Polsce. Może i tak było. Pamiętam, że tam, gdzie występowaliśmy, czasem nie byliśmy w stanie przejechać samochodem, bo takie czekały na nas tłumy.
Zawsze podchodziłam do koncertów z jednakowym zaangażowaniem, niezależnie od tego, czy graliśmy na imprezie plenerowej, w prestiżowym miejscu w stolicy, czy na innym kontynencie. Sala Kongresowa, katowicki Spodek. Zdarzało się, że w trasie mieliśmy po dwa, trzy koncerty dziennie i przez trzy dni z rzędu salę wypełnioną po brzegi. Pamiętam, jak graliśmy koncert pod Warszawą, nie byłam w stanie wyjść z tej auli. Ludzie pchali się, chcieli mnie dotknąć, porozmawiać.
Doszło do tego, że przemykaliśmy jakimś tylnym wyjściem. A i tak musieliśmy zrobić kilka kółek samochodem, zwodząc całą publiczność, żeby w ogóle stamtąd wyjechać. W moim wyobrażeniu tak reagowano na wielkie gwiazdy, a ja przecież byłam dziewczyną ze skromnego domu z Ursusa. Na szczęście woda sodowa nigdy nie uderzyła mi do głowy.
Pamiętam, że w pierwsze trasy na początku dekady jeździliśmy z chłopakami we czwórkę fiatem 125p. I to z instrumentami. W środku wyścielaliśmy siedzenia kocami, bo była zima. Cztery lata później jeździliśmy już nieco innym autem – busikiem. Towarzyszyli nam bowiem na koncertach i tancerze, i chórzyści.
Świat artystów disco polo w latach 90. to był głównie męski świat, królowały w nim boysbandy – Top One, Fanatic, Akcent, Bayer Full, Boys. Nie wiem, dlaczego tak się działo… Bardzo się lubiliśmy z kolegami z branży. Sławek Świerzyński, Marcin Miller byli i nadal są wspaniałymi facetami obdarzonymi niezwykłym poczuciem humoru. Cenię ich nie tylko za to, co robią na scenie, ale też za osobowość.
Kilka lat temu, czekając na nagranie telewizyjne programu Disco Star, w którym pracowaliśmy razem z Marcinem Millerem z zespołu Boys, zaczęliśmy rozmawiać o starych czasach. Znamy się przecież od wielu lat. Mniej więcej w tym momencie, kiedy ja zaczynałam swoją solową karierę, oni wylansowali swój wielki przebój "Wolność".
Marcin wyznał mi: – Wiesz, Magda... gdy się poznaliśmy w latach 90., wstydziłem się podejść do ciebie. Bałem się z tobą rozmawiać, bo wydawałaś się taka niedostępna…
– No co ty opowiadasz? Ja niedostępna? – zdziwiłam się.
A on kontynuował, jak to zawsze mu się podobałam, ale nie wiedział, jak do mnie podejść.
– No to patrz, Marcinie, tyle lat zmarnowaliśmy – rzuciłam i uśmiechnęłam się.
Też mu bowiem wyznałam, że się w nim podkochiwałam. Przystojny, śniady, był takim moim Alem Pacino, którym zresztą pozostał do dziś. Pożartowaliśmy z naszej "niedopowiedzianej przeszłości" z lat 90., z tego, co się nie zdarzyło, chociaż mogło.
Shazza i Paweł Kuikiz w Opolu w 1999 roku Fot. Rafał Mielnik/Agencja Wyborcza.pl
Moja popularność nie wybuchła nagle, ona przychodziła stopniowo. Okazywało się, że oficjalnie sprzedałam np. pół miliona czy milion egzemplarzy jakiejś płyty, a nieoficjalnie – kilka milionów. Wraz z wydaniem i sukcesem kolejnych kaset i płyt zaczęłam dostawać propozycje wywiadów z różnych stacji telewizyjnych. Pojawiałam się już nie tylko w Disco Relax u Tomka [Samborskiego - przyp. red.], ale też między innymi u Wojciecha Jagielskiego czy Krzysztofa Ibisza. Sukces, który przyszedł, nie był dla mnie łatwy. Zaczęłam sobie zdawać sprawę, że stałam się osobą publiczną. Ludzie mnie rozpoznawali, zaczepiali, byłam oceniania – nie tylko na scenie, ale także w sytuacjach prywatnych. Już nigdy nie miało być tak jak dawniej.
W połowie lat 90. moja muzyka, moje piosenki nie istniały w medialnym mainstreamie, nie były grane przez stacje radiowe. Disco polo nie miało wtedy najlepszej prasy. Najpierw to był temat tabu dla mediów i elit intelektualnych, a potem, kiedy okazało się, że tak dłużej się nie da, bo tej muzyki słuchają miliony – zaczęła się krytyka. Niektórzy dziennikarze i krytycy, opisując disco polo, snuli nawet katastroficzne wizje upadku polskiej kultury.
Byłam młoda, miałam dwadzieścia kilka lat i zderzyłam się z całą masą negatywnych reakcji – od pogardy aż po nagonkę. Im więcej nagrywaliśmy, im więcej koncertowaliśmy, tym nagonka bardziej przybierała na sile.
Często podczas wywiadów musiałam się tłumaczyć, dlaczego uprawiam taki, a nie inny gatunek muzyki, pojawiały się pytania o zarobione pieniądze. Bardzo mnie to irytowało, bo przecież nikt o takie rzeczy nie pytał wokalistów popowych czy rockowych. Czym moja praca różniła się od ich pracy? Poza tym przy różnych projektach płytowych współpracowali z nami artyści, których nikt nie łączył z nurtem disco polo, choćby Michał Grymuza, jeden z najbardziej wziętych gitarzystów sesyjnych, kompozytor i aranżer, Kasia Klich, Daria Druzgała z zespołu De Su i Anna Maria Jopek.
Shazza podczas próby w Opolu w 2001 roku. Fot. Rafał Mielnik/ Agencja Wyborcza.pl
To, co pisali o mnie niektórzy dziennikarze, nie było dla mnie i dla moich bliskich łatwe. Nie rozumiałam, skąd ta nagonka, skąd tyle nienawiści. Nie mogę powiedzieć, że w latach 90. nie przychodziły czasem chwile załamania. Z jednej strony tłumy fanów na koncertach, skandujące "Shazza! Shazza!", a z drugiej negatywne reakcje nieprzychylnych mediów. Na szczęście zawsze mogłam liczyć na wsparcie rodziców, Tomka [Samborskiego – przyp. red.] i moich fanów. To pozwalało mi przetrwać, wierzyć, że to, co robię, ma jednak sens i jestem potrzebna.
Widziałam przecież, że moja praca sceniczna daje ludziom zabawę i radość, ale też może skłaniać do refleksji, bo i takie piosenki miałam w swoim repertuarze. Z czasem nabierałam doświadczenia medialnego i coraz lepiej radziłam sobie z dziennikarzami.
W 1996 roku udzieliłam wywiadu Piotrowi Najsztubowi i Jackowi Żakowskiemu, którzy mieli swój autorski program w TVP2 – "Tok szok". To było coś. Po raz pierwszy wokalistka disco polo pojawiła się w telewizji publicznej, w publicystyczno-kulturalnym programie dziennikarskich osobowości.
Myślę, że to był jeden z ważniejszych wywiadów w moim życiu. Przede wszystkim przeprowadzony był z wielką klasą. W końcu nie musiałam się z niczego tłumaczyć. Pytania były interesujące, niesztampowe i pozwoliły mi na pokazanie tego, na co w innych wywiadach brakowało czasu. Mogłam się wygadać.
Opowiedziałam o swojej muzycznej edukacji, o zawodowych początkach. Oprowadziłam po swoim rodzinnym domu, pokazałam bibliotekę, listy i prezenty od fanów. Nie zdecydowałam się jedynie na ujawnienie twarzy rodziców. Uważałam, że mają prawo do swojej prywatności. Zresztą do tej pory staram się chronić swoich bliskich przed mediami. Wiedziałam już dobrze, jak to jest nie mieć prywatności.
Kiedy zaczęłam być rozpoznawalna, ludzie zaczepiali mnie na ulicy, w sklepie, w podróży. Na początku to było bardzo przyjemne, miło łechtało moją kobiecą duszę ale z czasem poczułam się nieco zmęczona. Postanowiłam trochę się maskować. Wychodząc z domu, zmieniałam wygląd, zakładałam różne peruki, czapki, żeby mieć trochę oddechu, poczuć się swobodniej. Nie znaczy to, że nie kocham swoich fanów. Do tej pory w mieszkaniu rodziców trzymam wszystkie listy, które przyszły do mnie od początku mojej scenicznej drogi. Te listy są dla mnie jak świętość. Fani pisali do mnie ze szpitali, z więzienia, z misji wojskowej. Na początku odpisywałam na wszystkie listy osobiście, ale potem, gdy robiło się ich coraz więcej, zaangażowałam do tego również tatę.
Od początku dekady przełomu minęło 30 lat. To czas, który upłynął mi bardzo szybko. Może dlatego, że był bardzo intensywny zawodowo, ale i dużo działo się w moim życiu prywatnym. Moja miłosna droga nie zawsze była usłana różami, choć jestem kobietą, dla której miłość i namiętność są bardzo ważne. Zdarzało się, że przyciągałam niegrzecznych facetów, przez których cierpiałam. I tak jednak potrafiłam oszaleć z miłości i jechać dla niej na koniec świata. W związku jestem wymagającą partnerką, ale uważam, że jeśli mężczyźnie zależy na kobiecie, to każda poprzeczka jest do przeskoczenia. To jednak nie oznacza, że jest mi obcy kompromis oparty na wzajemnej miłości, cieple i trosce. Moim zdaniem życie w pojedynkę jest potwornie smutne, dlatego warto kochać i być kochanym, oddając się namiętności w poczuciu wzajemnej troski.
Próby do 38. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Oplolu Fot. Rafał Mielnik / Agencja Wyborcza.pl
W ciągu tych 30 lat stałam się jeszcze dojrzalszą kobietą. Jestem w takim wieku, że nic już nie muszę, ale jeszcze wiele mogę i chcę. Bywam bardziej asertywna, bo wiem, czego nie potrzebuję. Myślę, że moje ostatnie życiowe doświadczenia spowodowały, że się wewnętrznie wyciszyłam, zdystansowałam do wielu rzeczy. Zobaczyłam, że nie warto się przejmować błahostkami, bo może być inaczej, trudniej.
Mama i tata są stałą wartością w moim życiu. Zawsze czuję ich miłość i wsparcie. Czasem żartuję i mówię do nich: – Kochani, proszę, żyjcie tak długo jak ja, bo jesteście mi bardzo potrzebni. Pragnę, żebyście cały czas przy mnie byli. Na co moja mama z uśmiechem odpowiada: – Dziecko, ale to ty jesteś nam potrzebna! Kocham moich bliskich ponad życie. To jest moja święta trójca – rodzice i mój przyjaciel Tomek.
'Kobiety przełomu' Fot. Materiały prasowe
Cytowany fragment pochodzi z książki "Kobiety przełomu" Katarzyny Jurkowskiej i Katarzyny Kościelak wydanej przez Znak Horyzont.