DARIUSZ UŻYCKI: Od młodych ludzi, którzy dopiero skończyli studia, ciężko oczekiwać, że będą wiedzieli, w czym są dobrzy i jaka praca będzie im sprawiać radość. Dlatego nikogo specjalnie nie dziwi, jeśli na początku kariery często zmieniają pracodawcę – nawet raz, dwa razy w roku.
Ale już na tym etapie warto analizować, co w tych miejscach nam się nie podobało, czego się tam nauczyliśmy, jak to wpłynęło na naszą wartość jako pracownika. Trzeba się nad tym zastanawiać, żeby nie spędzić bezrefleksyjnie w jednym miejscu całego życia, bo „była tam fajna atmosfera". I żałować poniewczasie utraconych szans.
Rozwój to nie tylko awans - nie musi być w górę. Szybko można dojść do wniosku, że nie chce się pełnić obowiązków kierowniczych, tylko zostać specjalistą w swojej dziedzinie. Można realizować się w poprzek – wtedy rozwój będzie np. przejściem do większej firmy lub międzynarodowego środowiska. To my sami powinniśmy uznać, co oznacza dla nas rozwój, stworzyć sobie kryteria. Nie bazujmy w tym wypadku na ocenach innych osób. Bo sugerowanie się opiniami innych jest pułapką.
Przykład? Jeszcze kilkanaście lat temu ktoś, kto wyznałby publicznie, że chce się zająć grami komputerowymi, dostałby łatkę "dziwaka". Dzisiaj taka deklaracja nikogo nie zdziwi.
. Fot. Shutterstock
Słusznie. Zaczynamy od najprostszych scenariuszy i dopiero później je komplikujemy. Idealnym rozwiązaniem jest wymyślenie własnych propozycji i przyjście z nimi do szefa. Niczego takim działaniem nie ryzykujemy, możemy tylko zyskać. Jeśli szef się na propozycje nie zgodzi, podwyżki nie da, nie będzie widział możliwości dodatkowego dochodu, wtedy wychodzimy na zewnątrz. Szukamy przedszkoli, które są w okolicy – tak żeby nie robić życiowej rewolucji związanej z dłuższymi dojazdami czy przeprowadzką. Być może przedszkola prywatne więcej płacą – więc zawężamy poszukiwania do takich placówek – robimy ich listę i wszystkie konsekwentnie odwiedzamy. Nie jedno-dwa, tylko wszystkie – dzięki temu mamy po naszej stronie prawa statystyki, które zwiększają nasze szanse.
To zgodne z ideą przejęcia inicjatywy. Powszechne jest przychodzenie do pracodawcy z problemem, a nie rozwiązaniem. Powiedzenie na spotkaniu rekrutacyjnym: "Szukam lepiej płatnej pracy, bo mi do pierwszego nie starcza", to za mało. Warto przed spotkaniem przyjrzeć się ofercie przedszkola, poczytać opinie na jego temat i na rozmowę stawić się z własnymi propozycjami, które będą mogły wnieść do tego miejsca coś nowego. Osoba po drugiej stronie biurka nawet jeśli w tym momencie nie będzie miała wakatu, taką przedsiębiorczą osobę zapamięta i ponownie zaprosi na spotkanie, kiedy będzie miała stanowisko do obsadzenia.
Tak, ale nie natarczywie.
Najgorsze, co można zrobić, to się poddać, zniechęcić i obrazić na świat. Wysyłamy ponownie CV i przypominamy się – że byliśmy już na spotkaniu, ale wtedy akurat nie szukał pracowników. Możemy pójść krok dalej – zamiast wysyłać CV mailem, zawieźć je i w ten sposób przypomnieć swoją twarz. Być może dyrektor przedszkola zobaczy nas i olśni go, jakie na nim kiedyś zrobiliśmy wrażenie.
Bądźmy jak woda, która wpływa w każdą szczelinę, nie poddaje się, wykorzystuje możliwości, a nie jak taran, który uderza w jedno miejsce i nic z tego nie wynika. Statystycznie to jest największa trudność – znalezienie w sobie systematyczności, nieustępliwości, siły, żeby się nie poddawać. Dla niektórych to może być trudne, bo są nieśmiali, introwertyczni, skupieni na pracy, a nie na reklamowaniu siebie.
Jeśli coś jest naszą pasją, to szanse na to, że np. robione przez nas torty i ciasta okażą się sukcesem komercyjnym, są większe. Bo nie zniechęcimy się po pierwszym niepowodzeniu, a nasi klienci zauważą wyjątkowość wypieków. Jeśli to słomiany zapał i letnia woda, suma telewizyjnych iluzji, będziemy musieli włożyć więcej wysiłku w pracę, a ostatecznie się do niej zniechęcimy.
Reklamy, które nakłaniają ludzi do pracy np. w wojsku, pokazują wiatr we włosach podczas lotu wojskowym helikopterem czy jazdy czołgiem. A realia tego zawodu to ciężka fizycznie i psychicznie praca, często w spartańskich warunkach i brudzie. Wiatr we włosach to 10 procent bycia żołnierzem.
. Fot. Shutterstock
Nie trzeba, choć warto. Powinniśmy mieć świadomość tego, czym jest dla nas praca. Wcale nie musi być miejscem, w którym się realizujemy, bo możemy spełniać się także poza nią. Wtedy uczciwie robimy swoje w określonym czasie, zarabiając pieniądze, które nas satysfakcjonują, a po godzinach oddajemy się pasji. Sami musimy ustalić, gdzie będzie nasz życiowy środek ciężkości.
. Fot. Shutterstock
Miałem studenta na studiach MBA w SGH, którego pasją było żeglarstwo. Osią jego rozwoju zaplanowanego na kilkanaście lat były udziały w kolejnych – coraz trudniejszych - regatach, przy czym zwieńczeniem miał być start w słynnych wyścigach Sydney-Hobart. Ten mężczyzna chciał być członkiem coraz lepszych załóg. Praca była kwestią równoległą, wspomagającą i dającą środki finansowe.
Nie. Chciał, żeby żeglarstwo pozostało jego odskocznią. Bo pasja powinna wyciągać nasze umysł i ciało z pracy.
Dwight Eisenhower, dwukrotny prezydent USA i głównodowodzący kampanią na froncie zachodnim w czasie drugiej wojny światowej, powiedział: „Plan jest niczym, planowanie jest wszystkim". Trzeba mieć swój plan, bo w przeciwnym razie będziemy częścią planu kogoś innego. Planowanie polega na aktywnym dostosowywaniu się do zmiennych na drodze do celu. Bo wszystkiego nie przewidzimy. Ba, sam cel może się zmienić. Za 10 lat może już nie być naszej profesji, ale my, widząc, co się dzieje, tak pokierujemy karierą, że nie znikniemy z rynku pracy w wieku 40 czy 50 lat.
Elementem planowania jest również mądre zarządzanie pensją i wydatkami. Warto żyć w zrównoważony sposób – nie wydawać więcej, niż się zarabia. A przy wzroście pensji nie dopuścić do równie dynamicznego wzrostu wydatków.
Mamy przekonanie, że coś się wydarzy samo. Prawdopodobieństwo, że zadzwoni do mnie Bill Gates i powie, że o mnie słyszał, i wysyła po mnie samolot, bo chciałby się spotkać, jest niewielkie. Zamiast czekać lepiej przejąć inicjatywę. Chyba że ktoś świadomie (!) chce żyć pasywnie. To też jest w porządku, byle taki człowiek później nie marudził.
Drugi błąd to brak konsekwencji – zapalamy się, ale ogień szybko gaśnie, bo wysłałem trzy CV i nikt nie odpowiedział, napisałem dziesięć maili i nikt się nie odezwał.
Trzecia sprawa to przeświadczenie, że świat jest nam wrogi. To bzdura, bo jesteśmy światu co najwyżej obojętni. Jeśli więc my wyjdziemy mu naprzeciw i pokażemy, że mamy pomysł, to może się okazać, że "kosmos" nam zacznie sprzyjać. Ale to my uruchamiamy ten proces, a nie jakiś kosmos z bajek mówców motywacyjnych.
Spotykam takie osoby – w większości przypadków te wizje to banialuki. Jak ktoś mi mówi, że za dekadę widzi się w Bieszczadach we własnym hotelu, to pytam, co taka osoba robi dzisiaj, żeby rzeczywiście za dekadę być w wymarzonym miejscu. Jeśli odkłada pieniądze, robi kolejne kursy hotelarskie, szuka ziemi pod pensjonat – to OK. Większość jednak nie robi nic, co by ich przybliżyło do realizacji planu.
. Fot. Shutterstock
Siedzi przed panią taka osoba. Po dekadzie bycia dyrektorem zarządzającym w dwóch firmach konsultingowych powiedziałem sobie, że już nie chcę nim być. Kiedy head hunterzy dowiedzieli się, że wróciłem na rynek, zasypali mnie propozycjami wysokich stanowisk menedżerskich, które mnie kompletnie nie interesowały.
Menedżerowie wysokiego szczebla mają już pokupowane mieszkania, pospłacane kredyty, wykształcone dzieci, ich potrzeby finansowe są niższe niż kilkanaście lat wcześniej, mogą sobie świadomie pozwolić na obniżenie zarobków i zajęcie się czymś innym. Zostają więc konsultantami, którzy sami decydują o tym, kiedy, dla kogo i jak dużo pracują.
Myślę, że Serena Williams ma tyle doskonale zainwestowanych pieniędzy, że na koniec dnia to ona decyduje, co chce robić ze swoim życiem. Spokojnie może zostać manikiurzystką – i nie będzie musiała pracować na akord, żeby przeżyć, tylko na zasadzie wyboru. Oczywiście świat będzie próbował na nią naciskać, ale jeśli nie podda się presji, to postawi na swoim. Ona nic już nie musi, a wszystko może.
Samo życie, zdarza się i tak. Poczucie zawodu może wynikać ze złego rozpoznania miejsca, w które chciało się trafić. Na tym etapie można się zastanowić, czy nie warto w tym miejscu jednak popracować – bo to nam za jakiś czas stworzy nowe możliwości, pozwoli na rozwój. Trzeba to rozważyć. Jak wszystko, co ma związek z karierą. Jeśli nie widzimy takich możliwości, lepiej przyznać się do błędu i znaleźć właściwsze miejsce.
Pamiętajmy, że dynamika rynkowa jest dzisiaj taka, że z dnia na dzień nasza stabilna sytuacja w pracy może przestać taka być. W czasach, kiedy jest dobrze, warto budować sieć kontaktów, z których będziemy mogli skorzystać, kiedy zajdzie taka potrzeba. Bo firmy się łączą, przechodzą restrukturyzacje, zmieniają się szefowie. I to nie jest kwestia tego, "czy" tak się stanie, ale "kiedy".
Dariusz Użycki - konsultant Executive Search, wykładowca studiów Executive MBA (CEMBA, MBA-SGH). Prowadzi procesy mentoringowe dla kadry zarządzającej. Autor książki "Czy jesteś tym, który puka?" dotyczącej rozwijania autorefleksji oraz strategicznego planowania i wdrażania ścieżki własnego rozwoju. Współautor szeregu publikacji w "Harvard Business Review" i "Przeglądzie Corporate Governance".
Dariusz Użycki Fot. Archiwum prywatne
Ola Długołęcka - redaktorka, która inspirację do tematu potrafi znaleźć w podbitym niechcący oku. Czujnie obserwuje ludzi i przysłuchuje się ich rozmowom. Chodzący spokój i zorganizowanie. Wieloletnia wielbicielka Roberta Redforda.