W czwartek 22 października Trybunał Konstytucyjny przyjrzy się ustawie o planowaniu rodziny z 1993 roku. Sędziowie skupią się zwłaszcza na zapisie mówiącym, że aborcja w naszym kraju jest legalna w przypadkach, gdy przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby, która zagraża jego życiu. TK - na prośbę posłów PiS - zdecyduje, czy przerywanie ciąży z tego względu jest zgodne z Konstytucją RP. Kobiety już protestują, bojąc się wprowadzenia zakazu aborcji (zdecydowana większość zabiegów odbywa się właśnie ze względu na tę przesłankę). W związku z tym przypominamy tekst z czerwca 2020 roku.
"Piekło kobiet" - tak Tadeusz Boy-Żeleński zatytułował zbiór felietonów, który opublikował w międzywojennej Polsce. Rozprawiały się one z sytuacją, w której przepisy prawa karnego uniemożliwiają obywatelkom dostęp do legalnego zabiegu przerwania ciąży. Pisał je w 1929 roku, kiedy za przerwanie ciąży lekarzowi i kobiecie groziła kara więzienia. Boy-Żeleński wypunktował w swoich tekstach obłudę takiego rozwiązania i przypomniał, że "życie zawsze było silniejsze od ustaw i sankcji karnych". Najczęściej nie da się zmusić kobiety do urodzenia dziecka, którego nie chce urodzić, choć pokątne przerywanie ciąży może być tragiczne w skutkach.
Kiedy Boy pisze o hipokryzji polityków, którzy zabraniają ciężarnym dostępu do legalnego przerywania ciąży, a jednocześnie zupełnie nie interesują się sytuacją kobiet oraz dzieci, kiedy te już się urodzą i potrzebują szczególnego wsparcia - trudno nie dostrzec analogii ze współczesną sytuacją. Matki dzieci z niepełnosprawnościami mogą liczyć w Polsce na zaledwie minimalną opiekę ze strony państwa, a słowo "niepełnosprawność" pada z mównicy sejmowej głównie wtedy, kiedy jest mowa o kolejnym pomyśle na zaostrzenie ustawy regulującej dostęp do legalnej aborcji. Teksty sprzed niemal stu lat są aż za bardzo aktualne.
Od 1932 roku, z przerwą na okres PRL-u, kiedy - na fali postalinowskiej odwilży - aborcja była de facto dostępna bez żadnych ograniczeń, zabieg przerywania ciąży w Polsce jest dostępny dla kobiet, które znajdą się w określonej prawem, dramatycznej sytuacji. Z prawnego punktu widzenia dzisiejsza sytuacja nie zmieniła się od 1993 roku. To wtedy na mocy cichego, a w niektórych przypadkach otwartego, sojuszu przedstawicieli wszelkich opcji politycznych oraz władz Kościoła katolickiego uchwalono ustawę, które ogranicza dostęp do aborcji do trzech sytuacji. Ta ustawa, nazywana "kompromisem aborcyjnym", jest przyczyną wielu sporów i niepokojów. Im więcej czasu mija od jej uchwalenia, tym bardziej słowo "kompromis" na jej określenie wydaje się mniej adekwatne. Politycy na jej gruncie próbują zbijać polityczny kapitał i regularnie wracają pomysły, by od nowa negocjować zawarte w niej zapisy.
Szczególne kontrowersje wzbudza zapis, który dopuszcza terminację ciąży, jeżeli badania wykażą ciężkie i nieodwracalne upośledzenie płodu albo nieuleczalną chorobę zagrażającą życiu. Do największych niepokojów na tym tle doszło w 2016 roku. Do Sejmu trafił wtedy projekt ustawy "Stop aborcji", który chciał zaostrzyć prawo aborcyjne przez usunięcie tego zapisu. Proponował także - zupełnie jak za czasów Boya-Żeleńskiego - karę więzienia za bezprawne dokonanie aborcji, zarówno dla lekarza, jak i dla kobiety. Miesiąc później kolejna inicjatywa "Ratujmy kobiety” zaproponowała ustawę umożliwiającą usunięcie ciąży do 12. tygodnia bez podania przyczyn. Ten ostatni projekt PiS-owski Sejm odrzucił, a "Stop Aborcji" skierowano do dalszych prac w parlamencie. Na ulice polskich miast - większych i mniejszych - wyszły dziesiątki tysięcy kobiet ubranych na czarno. Demonstracja, która przeszła do historii jako Czarny protest, skłoniła polityków do odrzucenia ustawy. Kobiety odniosły poważny sukces. Nie na długo.
Czarny Wtorek - 2. Ogolnopolski Strajk Kobiet , Warszawa Fot. Adam Stępień / Agencja Wyborcza.pl
W czasie konserwatywnych rządów, które od lat sprawują władzę w Polsce, temat wraca w przestrzeni publicznej co jakiś czas. Powrócił także w czasie kwarantanny. Na samym początku lockdownu Polacy, zgodnie z zaleceniami premiera i ministra zdrowia, spędzali całe dnie w domach i opuszczali je tylko z niezbędnych powodów - na ulice Warszawy wyjechał tyleż słynny, co kontrowersyjny samochód oblepiony drastycznymi plakatami (obrazującymi przekłamane zdjęcia rzekomych płodów po aborcji) i hasłami, które mają walczyć z aborcją. Z głośników padały hasła o "mordowaniu dzieci" oraz pedofilii, której źródłem mają być przedstawiciele środowiska LGBT+. Samochód przejeżdżał przez Śródmieście stolicy z częstotliwością co pół godziny. Slogany emitowane przez działaczy anty-choice przeplatały się z nawoływaniem do pozostania w domu i zachowaniem ostrożności z powodu rozprzestrzeniającej się pandemii. Te ostatnie zalecenia padały z megafonów policyjnych samochodów.
Kilka dni później gruchnęła informacja, że Sejm wyciąga z ustawodawczej zamrażarki projekt obywatelski "Zatrzymaj aborcję". To kolejna próba zaostrzenia prawa dopuszczającego legalną aborcję w określonych przypadkach. Działacze po raz kolejny chcieli zlikwidować zapis o możliwości usunięcia ciąży z powodu ciężkiego uszkodzenia płodu.
Tym razem nie dało się tłumnie wyjść na ulice. Środowiska kobiece zorganizowały między innymi protesty samochodowe z zachowaniem dystansu, ale trudno było je porównać do dziesiątków tysięcy czarnych parasolek. Ostatecznie projekt "Zatrzymaj aborcję" skierowano do prac w komisji zdrowia, polityki społecznej i rodziny. Na razie nie będzie dalej procedowany. Działacze anti-choice muszą odpuścić. Przynajmniej na chwilę. Puszka Pandory jednak została otwarta. Atmosfera się zagęściła, temat znowu powrócił do przestrzeni społecznej. I trudno nie dostrzec, że w niej pozostał. "Kompromis" znowu nie satysfakcjonuje nikogo.
Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl
Ministerstwo Sprawiedliwości wyróżniło na przykład działaczkę ruchów antyaborcyjnych, Zuzannę Wiewiórkę, ważną "nagrodą". Wiceminister Marcin Romanowski wręczył jej medal "Zasłużony dla Wymiaru Sprawiedliwości" za "głośny krzyk sprzeciwu w sytuacji, w której najłatwiej było milczeć. Za walkę o ludzkie życie i przestrzeganie prawa". Zasługi Wiewiórki polegają na tym, że - jak tłumaczy MS - nawiązała kontakt z chłopakiem i rodziną 17-latki, która planowała aborcję, i poinformowała ich o jej zamierzeniach. Dotarła do dziewczyny z przez internetowe forum i - jak donoszą organizacje kobiece - miała wcześniej nękać 17-latkę prywatnymi wiadomościami, wysyłać jej drastyczne, krwawe zdjęcia i straszyć złożeniem donosu do prokuratury. Za takie zachowanie, zdaniem Ministerstwa Sprawiedliwości, zasłużyła na nagrodę.
Zuzanna Wiewiórka swoją aktywnością antyaborcyjną zasłynęła już wcześniej. Na fali ostatnich wydarzeń powróciły jej wpisy z katolickiej grupy na Facebooku, w których o klinikach aborcyjnych pisała, że "można rozwalać budynki, które służą do mordowania ludzi", a także stwierdziła, że "jeżeli aborter ma na co dzień umówionych X zabiegów, to zabicie go jest powstrzymaniem od zabijania niewinnych".
Kilkanaście dni później sejmowa komisja zdrowia opowiedziała się za zaostrzeniem klauzuli sumienia. Ściągnęła tym samym z lekarzy zasłaniających się tą klauzulą obowiązujący wcześniej nakaz poinformowania pacjentki, która zdecydowała się dokonać legalnej aborcji, gdzie może szukać pomocy. Kobiety będą musiały znajdować informacje na temat zabiegu, który jest dopuszczony prawem na własną rękę.
Temat aborcji przewijał się także w kampanii wyborczej. Skrajnie prawicowy kandydat Krzysztof Bosak proponował w swoim programie stworzenie systemu prawnego zgodnego z prawem kanonicznym. Ponieważ wartości chrześcijańskie to trzon państwa polskiego, to powinniśmy nasze prawo na nich oprzeć - argumentuje. Takie prawo miałoby obowiązywać oczywiście wszystkich Polaków, nie tylko katolików. Oznacza ono nie tylko całkowity zakaz aborcji, ale również na przykład korekty płci czy likwidację instytucji rozwodu. Poparcie dla Krzysztofa Bosaka nie jest ogromne, ale rośnie. Według sondażu IBRiS, którego wyniki opublikowano na początku czerwca, wynosi 7,4 proc.
Kiedy czarne parasolki maszerowały przez ulice polskich miast, mieliśmy poczucie, że demonstracja oporu i siły odsuwa prawicowe zakusy na dłużej. Od tych marszów i protestów minęły zaledwie trzy lata. Ten konserwatywny backslash ma wpływ na codzienne życie Polek i Polaków. Temat powraca i wywołuje kolejne niepokoje społeczne. Poglądy się coraz bardziej radykalizują, karierę budują osoby pokroju Kai Godek, której celem jest wprowadzenie jak najszerszego zakazu aborcji. Dopóki będziemy kręcić się wokół tego tematu, dopóty ludzie jej pokroju będą kandydowali w wyborach do parlamentu, będą zbijali na temacie aborcji kapitał polityczny i dostosowywali fakty do swoich tez. Niekoniecznie natomiast będą profesjonalnymi politykami znającymi się na zarządzaniu państwem w jakimkolwiek zakresie.
Radykalizuje się również język. Na tym polu szczególne sukcesy odnoszą środowiska anti-choice. Wprowadziły już do powszechnego obrotu pojęcie pro-life, co sugeruje, że ich adwersarze występują przeciw życiu. Nazywani są zresztą proaborcjonistami, co niekoniecznie jest prawdą. Wiele osób popiera prawo do legalnej aborcji, co nie jest równoznaczne z tym, że są zwolennikami aborcji. Chcą po prostu pozostawić kobietom, jako świadomym i dorosłym obywatelkom, prawo wyboru. Od kilku lat prawdziwy sukces święci termin "aborcja eugeniczna" na określenie terminacji ciąży z powodu uszkodzenia płodu. Tym określeniem posługują się nawet dziennikarze popularnych gazet, zupełnie niekojarzonych z prawą stroną sceny politycznej. To niebezpieczny termin, który kojarzy przerywanie ciąży z eugeniką. Ponieważ język, którego używamy, kształtuje świadomość, powtarzanie tych określeń długofalowo może przesunąć sympatię społeczną w kierunku zwolenników zakazu aborcji.
Uporczywe powracanie do tego tematu przynosi też skutki tu i teraz. Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny alarmuje, że w wielu miejscach Polski kobiety nie mają dostępu do aborcji w sytuacji, w której są do tego prawne przesłanki. Nawet w Warszawie pacjentki mogą mieć z tym problem. Przyjazny kobietom do niedawna Szpital Bielański po śmierci słynnego ordynatora Romualda Dębskiego przestał wspierać ciężarne w dostępie do legalnego zabiegu. Federacja szacuje, że zaledwie 10 proc. polskich szpitali wywiązuje się z obowiązku zapewnienia dostępu do należnego kobietom świadczenia. Zaostrzona ustawa o klauzuli sumienia jeszcze bardziej odetnie Polki od możliwości świadomego i spokojnego podjęcia decyzji w dramatycznej życiowej sytuacji.
Jak bardzo nasza sytuacja różni się od czasów Boya-Żeleńskiego i jego "Piekła kobiet", kiedy za przerwanie ciąży kobiecie groziło więzienie? Nie możemy być dzisiaj pewni. Za którymś razem prawicowi działacze mogą doprowadzić do tego, że ich pomysły mogą zostać uchwalone, przegłosowane i wprowadzone w życie.
Na świecie przeprowadzono wiele badań, których wyniki są zbliżone i potwierdzają tę samą prawidłowość. Penalizacja przerywania ciąży nie prowadzi do tego, że zabiegów jest mniej. Zakazanie prawem aborcji skutkuje rozwojem podziemia aborcyjnego, do którego łatwiejszy dostęp mają kobiety dobrze sytuowane. Trudniej skorzystać z jego usług osobom uboższym. Jeszcze większym problemem jest to, że podziemie - jak to podziemie - nie jest kontrolowane przez państwo, nie wiadomo, jakich i czy jakichkolwiek standardów przestrzegają lekarze oferujący nielegalne usługi. Zabiegi przeprowadzane w takich warunkach mogą być niebezpieczne.
Wiadomo natomiast - i jest to wiedza powszechnie dostępna - w których krajach aborcji przeprowadza się najmniej. Są to państwa, które nie ograniczają kobietom dostępu do przerywania ciąży prawem (choć różnie regulują moment, do którego jest dopuszczalna), ale jednocześnie stawiają na łatwy dostęp do antykoncepcji i szeroką edukację seksualną. To wydaje się logiczne - tam, gdzie ludzie wiedzą, jak stosować antykoncepcję i nie mają problemów z dostępem do niej, rzadziej zdarzają się niechciane ciąże. Polscy politycy tę potwierdzoną mnóstwem publikacji i wypowiedzi ekspertów wiedzę lekceważą. Temat aborcji ciągle jest kwestią dyżurną. Powraca znienacka, nie do końca wiadomo, z jakich powodów. Niektórzy podejrzewają, że to mogą być momenty, w których medialnym okołoaborcyjnym szumem trzeba przykryć uchwalenie jakichś innych, politycznie ważkich ustaw. Inni sądzą, że konserwatywni politycy nie przepuszczą żadnej okazji, by realizować swój światopogląd i odebrać kobietom narzędzie do decydowania o swoim ciele i o swoim życiu. Tak czy inaczej, trudno traktować ich po partnersku i mieć zaufanie, że zechcą w kwestii dostępu do aborcji posłuchać przeciwnych racji. Trudno spać spokojnie. W razie bezsenności można sięgnąć po "Piekło kobiet".