Nie ustają protesty po niedawnej decyzji Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Każdego dnia na ulice wielu miast w Polsce wychodzą dziesiątki tysięcy ludzi, którzy w ten sposób pragną wyrazić swój sprzeciw wobec orzeczenia. Bezpieczeństwa tych osób strzeże policja. Jeden z policjantów postanowił podzielić się z nami swoimi doświadczeniami z ostatnich protestów w Warszawie. Jego relację przeczytacie poniżej.
Kiedy staliśmy we dwójkę na jednym z dużych skrzyżowań na trasie przemarszu, zabezpieczaliśmy go i pilnowaliśmy, aby pojazdy nie wjeżdżały w tłum, to i tak słyszałem za moimi plecami obelgi w stylu: "ty ku*wo pislicyjna", "ty ch*ju" itd. Nie rozumiem tego... Staliśmy tam parę godzin i staraliśmy się umożliwić bezpieczny przemarsz. Ci, którzy nas znieważali, tak naprawdę popełnili przestępstwo i należałoby ich zatrzymać za znieważenie funkcjonariusza. Jednak gdybym zszedł ze skrzyżowania, to na pewno nie brakowałoby cwaniaków, którzy próbowaliby się przeciskać autem między ludźmi, czyli tworzyliby realne zagrożenie. Tak więc bezkarnie sobie obrażali i szli dalej.
Gdy przepuszczałem autobus, dwie dziewczyny usiadły koło niego tak, że nie mógł skręcić. Prosiliśmy z koleżanką (dosłownie prosiliśmy), żeby wstały i przeszły kawałek chodnikiem, bo w tym miejscu akurat ruch był już częściowo dopuszczony. Mówiły, że nigdzie się nie ruszą. Nie podnosiliśmy ich siłą, chociaż były spełnione przesłanki do zrobienia tego. Wiedzieliśmy jednak, że to mógł być punkt zapalny i tłum miałby powód, żeby znowu krzyczeć i nagrywać, jak to policja siłą usuwa pokojową manifestację.
Dziewczyny, które siedziały, pytały policjantkę, jak jej nie wstyd pracować w ten dzień. Mówiły, że powinna pójść na L4. Po kilku minutach łaskawie wstały i poszły. Jednak odchodząc, powiedziały jeszcze do mojej koleżanki z patrolu, że jest ku*wą. Co więcej, jedna z nich napluła w jej kierunku, ale akurat nie trafiła. W tym momencie już chciałem je "zawijać", ale koleżanka od razu mnie przyhamowała, mówiąc, żebym odpuścił i że nie ma co prowokować tłumu do większej agresji.
Miała rację, bo z pewnością nie brakowało osób, które tylko czekały na stanowczą interwencję z naszej strony, aby mieć powód do okazania większej agresji. I jestem prawie pewny, że z ich relacji wynikałoby, że policja pacyfikuje pokojową manifestację. Przecież te dwie dziewczyny tylko siedziały. Tak że tak to wyglądało z mojej strony.
Co do używania siły przez policję, to czasy bezkarności policjantów dawno się skończyły. Oglądam interwencje w internecie, sam też jestem świadkiem wielu z nich. W dobie kamer i telefonów policjant naprawdę musiałby być nieodpowiedzialny albo musiałyby mu mocno puścić nerwy, aby bezpodstawnie użył siły. Oczywiście, że takie jednostki też się pewnie znajdą i nie twierdzę, że policjanci w ogóle nie przekraczają swoich uprawnień, ale jest to rzadkość. I każde zabezpieczenie manifestacji ma na celu zapewnienie, aby nikt nie łamał prawa, aby nie była stosowana przemoc i aby nie było strat w mieniu. W przypadku ostatnich protestów policjanci spokojnie mogli dużo wcześniej zacząć siłowo ściągać ludzi ze skrzyżowań, ale tego nie robili. Słusznie o tyle, że nie nakręcali i tak już mocno napiętej atmosfery.
W pewnym momencie podjechała do mnie starsza kobieta, która mówi, że mieszka w pobliżu tego skrzyżowania i od trzech godzin nie może dojechać do domu, a źle się czuje. Miała łzy w oczach i trząsł się jej głos... Udało mi się jakoś ją przeprowadzić przez tłum - dosłownie się przepchać. Ale i tak musiała długo czekać.
Inna osoba jechała z chorym psem do weterynarza. Nie wiem, czy w końcu udało się jej tam dostać. Gdy jechałem na sygnałach, żeby przebić się do centrum, nie mogłem przejechać. Gdy wjechałem na skrzyżowanie Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, ludzie oblegli radiowóz i nie mogłem nic zrobić. A my się spieszyliśmy, aby zabezpieczać kolejne skrzyżowanie dla osób z przemarszu. Ludzie kładli się pod koła i wskakiwali z transparentami przed maskę...
Poza tymi kilkoma nieprzyjemnymi doświadczeniami cieszy mnie jednak to, że ludzie w chwilach ważnych potrafią się jednoczyć, wspólnie okazywać swoje niezadowolenie lub poparcie. Cieszę się, że żyję w kraju, w którym legalne jest wyjście na ulice i manifestowanie swoich poglądów.
Nie zapominajmy jednak o tym, że mając swoje prawa, mamy też obowiązki. Wolność jednych nie może być kosztem wolności drugich. Często podzielam poglądy uczestników zgromadzeń. Stojąc przy nich, mam szansę zrozumieć ich punkt widzenia. Co więcej, dobrze, że wychodzą ze swoimi problemami i domagają się zmian, aby dostosować prawo do ich aktualnych potrzeb.
Rozumiem też ich frustrację, złość, bezsilność, ale przypominam, że to nie policja ustanawia prawo. Nie chodzi też o to, że bezmyślnie wykonujemy rozkazy i obowiązki, które wynikają z przepisów. Tak jak mówiłem wcześniej - prawo to normy, według których musimy funkcjonować jako społeczeństwo. Gdyby nie te regulacje i służby, które je egzekwują, w kraju rządziłby po prostu silniejszy. Warto również pamiętać, że dziś jedni manifestują, jutro inni przeciwko tym pierwszym, a policja dalej będzie stała tu, gdzie teraz stoi i pilnowała porządku.