Michał Milowicz: Właściwie zachorowałem z dnia na dzień. Poprzedniego dnia miałem dwa treningi i dlatego rano jak wstałem, pomyślałem, że ból jest oznaką tego, że z czymś przesadziłem. Zacząłem się rozciągać, ale wszystko mnie bolało, dosłownie bolały mnie wszystkie mięśnie, w taki nienaturalny sposób. Tak jakbym miał zakwasy, ale zdziesięciokrotnione, do tego w takich miejscach, w których normalnie się nie pojawiają. Chociaż na tym etapie myślałem jeszcze, że skoro trenowałem całe ciało, to może z tego wynikać. Ale to był ból w zasadzie nieznośny. Połączyłem się online z trenerem, próbowałem te „zakwasy” jakoś rozrolkować, ale to nie przechodziło.
Poszedłem na tenisa, bo myślałem, że może jeszcze się rozruszam, ale nawet nie byłem w stanie dokończyć gry, dosłownie organizm mi odmówił posłuszeństwa. Stwierdziłem, że jest niedobrze i że za te bóle, z tego co słyszałem, może odpowiadać COVID. Ale tego dnia jeszcze się wstrzymałem, w domu zacząłem brać suplementy, obserwowałem swój organizm. Natomiast od razu powiadomiłem produkcję serialu o swoim złym samopoczuciu, bo następnego dnia miałem lecieć do Wrocławia na zdjęcia. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że to może tylko przeziębienie.
Kolejnego dnia obudziłem się już w takim stanie, że nie mogłem wstać z łóżka. Głowa ważyła tonę, plecy czułem tak, jakby mnie ktoś obił między łopatkami kijem bejsbolowym. Ból był koszmarny. Do tego totalna niemoc całego ciała. Zacząłem szukać możliwości zrobienia badania na koronawirus, nie byłem w stanie wyjść z domu, więc zamówiłem badanie. Przyjechali do mnie do domu i zrobiono mi wymaz z gardła, który daje stuprocentowo pewny wynik. Kolejnego dnia rano dostałem odpowiedź, że wynik jest dodatni.
Generalnie była to gehenna. Trzy lata temu przechodziłem ciężką grypę i wiem, co to jest ciężka grypa, i wiem, co przechodziłem tym razem. To jest nieporównywalne! Z niczym, na co chorowałem do tej pory. Jeśli miałbyś jakoś porównać stan, jaki miałem, to przypomina może tzw. "zemstę Faraona", która mnie raz spotkała w Egipcie. Też nie byłem w stanie wstać z łóżka, tu było podobnie – każdy ruch stanowił olbrzymią trudność, bardzo źle mi się oddychało. A i tak miałem szczęście! Bo ponoć to był w miarę łagodny przebieg, nie trafiłem do szpitala. W porównaniu z osobami, które lądują pod respiratorem… dziękuję Bogu, że mnie to nie spotkało.
Dzwoniłem do Marka Posobkiewicza, z którym się znamy prywatnie, a który jest byłym Głównym Inspektorem Sanitarnym. Pytałam o rady na temat tego, co mogę, co powinienem. Podpowiadał mi jak zadbać o płuca itp. A dwa-trzy dni po naszej rozmowie on sam trafił do szpitala, bo okazało się, że jest chory. Najpierw on mnie wspierał, potem ja jego. On właśnie leżał pod tlenem, z mocno zajętymi płucami – mnie to na szczęście ominęło. Ale bałem się bardzo.
Przez pierwszy tydzień w ogóle się nie poprawiało. Człowiek jest jak w malignie, głowa jest wyjęta, nie można o niczym myśleć, nie można nic czytać, skupić się na niczym. Jest taka pomroczność w głowie totalna, lekarze to nawet nazywają mgłą. Pojawiła się u mnie też ta utrata węchu i smaku, co było dla mnie totalnym szokiem, nigdy w życiu nie straciłem tych zmysłów, a tu czułem dosłownie tylko konsystencję tego co jem, zero zapachu, smaku, to straszne. Jakaś pamięć umysłu dawała mi tylko jakąś namiastkę radości, że wiem, co jem, ale kompletnie nic nie czułem. W tym momencie nawet ta mała przyjemność życiowa odpadała, czyli nawet zrobienie sobie czegoś dobrego do jedzenia – kompletnie bez sensu.
To też wprowadza taki niepokój do organizmu – to jest coś, z czym nigdy wcześniej się nie spotkałem. Natomiast to na szczęście przeszło mi po kilku dniach. W sumie objawy trzymały mnie dwa tygodnie.
Po trzech dniach bezobjawowych uznane jest przez Instytut Zdrowia, że jest się ozdrowieńcem. Ja już mam to za sobą, dzisiaj (6 listopada - przyp.red.) jest trzeci dzień, gdy jestem bezobjawowy. Trzymało mnie długo. To jest dosłownie taki wysiłek dla organizmu, że wejście pod prysznic wydaje się tak męczące, jak wejście na Mont Everest.
Po wyjściu spod prysznica, umyciu się i ubraniu, czyli wykonaniu czynności, które na co dzień są dla nas banalne, jest się tak padniętym, że trzeba się natychmiast położyć, bo się nie ma siły na nic. To jest niesamowite… Masakryczne doznanie. Zwłaszcza, że ja też bardzo dużo trenowałem ostatnio i nabrałem kondycji, formy, więc to jest niewyobrażalne dla mnie, co się ze mną działo. A i tak miałem szczęście, bo to, co ludzie pod respiratorami przechodzą, to jest prawdziwe piekło.
Beskid Cup w jaworzańskim hotelu Jawor to już tradycja. Na ten turniej przyjeżdżają aktorzy, satyrycy i muzycy.
Zdecydowanie! Przez wiele miesięcy uważałem na siebie, byłem zdrowy i nagle mnie to dotknęło. Na szczęście nie poleciałem na plan, bo od razu skojarzyłem, że to może być to, inaczej bym wszystkich zaraził.
To niestety jest bardzo nieprzewidywalne, choroba może się rozwijać kilka albo nawet kilkanaście dni, tak naprawdę nie da się stwierdzić – byłem na lotnisku, byłem na zdjęciach, no dotykałem różnych rzeczy. Ta choroba się przenosi bardzo sprawnie, ma taką transmisję, że ciężko mi nawet zgadywać. Po prostu trzeba mieć się na baczności, starać się nie dotykać rękami do twarzy, a to wbrew pozorom nie jest łatwe, bo to często jest odruch. Trzeba by nosić i maseczkę i przyłbicę cały czas, żeby się nie dotknąć do oka, nosa, włosów i zwalczyć te odruchy dnia codziennego.
Ja przede wszystkim muszę się poczuć na tyle na siłach, zrobić badania czy na pewno jest wszystko ok i wtedy faktycznie mogę o tym pomyśleć, tak. Natomiast musi miesiąc minąć po chorobie. Dzisiaj nie mam już tych zawrotów głowy, które miałem, nie mam tej ciężkości, mogę się skupić, czytać, zacząć funkcjonować normalnie. Ale to i tak jest wszystko bardzo spowolnione, osłabienie jest jeszcze ogromne. Krótki spacer, który zrobiłem po lesie, był dla mnie ogromnym wysiłkiem, gdzie normalnie bym poszedł pobiegać. Będę musiał zrobić prześwietlenie klatki piersiowej. Teraz to dieta, oczyszczanie i wzmocnienie organizmu. To naprawdę jest takie spustoszenie, jakby organizm nasz musiał przeprowadzić wojnę. Do tej pory nic takiego nie przeżywałem.
Życzyłbym im mnóstwo zdrowia i przede wszystkim oby ich to nigdy nie dotknęło, bo to jest bardzo cienka czerwona linia między wiarą a brakiem wiary. Mogą nie chcieć w to wierzyć. Wiem, ile jest teorii spiskowych. Nie wiadomo do końca, skąd to się wzięło, jak powstało, w każdym razie ja mogę powiedzieć jedno – wirus, który nazwano COVID-19 istnieje. Ja to przeszedłem i to w takiej postaci, w jakiej nigdy nie przechodziłem żadnej choroby, a grypę przechodziłem. Miałem te wszystkie objawy, z niemocą, bólem i utratą węchu – u mnie to przebiegało w ten sposób, więc wiem, że istnieje.