Dla człowieka najważniejszym źródłem bezpieczeństwa jest drugi człowiek. Uspokojenie się dzięki obecności drugiego człowieka nazywane jest w psychologii “koregulacją” i w pandemii szczególnie jej potrzebujemy
- opowiada mi Sabina Sadecka, psycholożka i psychoterapeutka, współtwórczyni portalu opsychologii.pl. - Ciągnie nas zatem teraz szczególnie do relacji, których doświadczyliśmy w przeszłości jako bezpiecznych. I to właśnie relacji, intymności i troski głównie szukamy, według mnie, w gabinetach kosmetyczek, a nie urody czy przyjemnego spędzenia czasu. Wizyty u kosmetyczki mogą mieć też funkcję stabilizowania naszej tożsamości, na zasadzie: "Może nie ma już nad niczym kontroli, ale jedno pozostaje stałe, mój cotygodniowy manicure" - mówi psycholożka.
Pytam, czy np. kolorowy paznokieć nie jest też przypadkiem takim przypomnieniem, że jest ok, że coś jest normalnie, że zadbałyśmy o siebie. - Może powiem tak: poczucie sprawczości jest jednym z filarów naszej odporności psychicznej, a nasze mózgi bardzo lubią namacalne, natychmiastowe rezultaty, szczególnie gdy są otoczone przez rzeczywistość, w której na niewiele rzeczy mamy wpływ - tłumaczy.
POWAB Clinic mieści się na Saskiej Kępie, w kompleksie handlowym. Ambasadorką tego miejsca jest Anna Dereszowska, a właścicielką Iwona Mazurkiewicz-Koślik, żona aktora Pawła Koślika, czyli Adriana z "Ucha prezesa". Choć z wykształcenia jest prawniczką i pracę w POWAB dzieli z pracą w kancelarii, stworzyła to miejsce, kiedy - jak mówi - zaczęła dorastać do kobiecości i zapragnęła wspierać inne kobiety. W warunkach niepandemicznych mogą więc tu wpaść i zasiąść z kawą na kanapie w oczekiwaniu na zabieg. W POWAB-ie robi się manicure i pedicure, ale też depilację laserową i zabiegi z zakresu medycyny estetycznej, w tym z mezoterapii, czyli tzw. odmładzanie bez skalpela, czy termolifting. Kiedy wpadam tam w czwartkowe popołudnie, w jednym z czterech gabinetów zabiegowych jest jedna pani, dwie inne robią sobie paznokcie. Wszyscy w maskach. Nie można już rozsiąść się na kanapie - nie pozwalają na to przepisy covidowe.
Pytam Iwonę Mazurkiewicz-Koślik o sytuację kliniki. - Prawdopodobnie nie powinnam się chwalić, bo w Polsce nie wypada, albo nie mówić, że jest dobrze, bo w czasach COVID-u w ogóle nie wypada mówić, że coś idzie dobrze. Ale tak, jest dobrze - mówi.
Pytam więc o obostrzenia. - Już w marcu obowiązywały nas przepisy dotyczące liczby osób w salonie, a także te dotyczące zakrywania ust i nosa oraz dezynfekcji rąk. Później zamknięto wszystkie punkty świadczące usługi kosmetyczne. Obecnie zasady są takie same jak w marcu lub podobne. Trzeba też pamiętać, że wiele zapisów na stronie rządowej to zalecenia, nie nakazy. Mamy dużą przestrzeń, ponad stumetrową, także w naszym przypadku nie ma problemu z zachowaniem dystansu - mówi właścicielka POWAB-u. - Zasadą, którą wprowadziliśmy, jest przychodzenie punktualnie na wizytę, bez osób towarzyszących. Gabinety mamy oddzielone ścianami, są to odrębne przestrzenie. Paznokcie wykonujemy w odległości co najmniej półtora metra od drugiego stanowiska.
POWAB Salon kosmetyczny Powab
Zastanawiam się, co z obowiązkiem przegród. - Nie obowiązują nas przegrody, na stronie rządowej są podane jako opcja, zalecenie, a nie wymóg, który obowiązuje, jeśli odległość jest mniejsza niż półtora metra - mówi Iwona.
Pytam więc o podstawowe zalecenia Ministerstwa Zdrowia, bo wiadomo, że Polacy mają problemy z prawidłowym zasłanianiem nosa i ust. - Na początku trudno było nam informować klientki o konieczności zakrywania ust i nosa, a także o tym, że mierzymy klientkom temperaturę. Było to dość niezręczne, jakbyśmy sugerowały im, że są chore. Obecnie każda klientka chodzi w maseczce, więc nie musimy im o tym przypominać. Generalnie spotykamy się ze zrozumieniem z ich strony, co ułatwia nam pracę. Cała reszta rzeczy, to coś, co nazywam "must have" każdej kliniki: dezynfekowanie sprzętu (po każdej klientce), sterylizacja narzędzi, praca na jednorazowych pilnikach, praca w jednorazowych rękawiczkach, które są wyrzucane po każdej klientce, dezynfekowanie stołów, łóżek. Robiliśmy to zawsze - mówi Iwona Mazurkiewicz-Koślik.
Może te środki bezpieczeństwa powodują, że żadna z osób personelu POWAB-u jeszcze nie zachorowała. - Wszystkie regularnie przechodzimy testy - mówi właścicielka. - Ale zdarza się, że panie odwołują wizyty nawet na ostatnią chwilę, podając jako powód gorsze samopoczucie, zakażenie czy kwarantannę. Są też takie, które nie przychodzą, bo boją się wychodzić - dodaje.
Mimo to nie zmniejszyła się liczba klientek, wręcz przeciwnie. - Paznokcie to jedna dziesiąta naszego budżetu. W POWAB mamy tę usługę, bo jest kobieca, kojarzy mi się z dbaniem o siebie, z rozmowami z kobietami, nawiązywaniem takich miłych relacji. Za stosunkowo niski koszt mamy babską wspólnotę, zadbane ręce i poczucie kobiecości - uśmiecha się Iwona Mazurkiewicz-Koślik. - Jednak nasz budżet to głównie zabiegi hi-tech: hifu, lifting, depilacja, wyszczuplanie, medycyna estetyczna. Myślę, że nie wszyscy odczuli skutki pandemii aż tak drastycznie, żeby rezygnować z zabiegów dla siebie. Jest w tym również coś z przywyknięcia do nowego ładu, zaakceptowania go i powrócenia do swoich przyzwyczajeń. Nasza klientka nadal chce mieć ładne ciało, ładną twarz i musi czuć się ze sobą dobrze. Czy to w czasie pandemii, czy też nie. Dla swojego komfortu psychicznego - opowiada.
Mazurkiewicz-Koślik mówi więc, że paradoksalnie obroty wzrosły. - Jestem zdania, że wpłynęło na to co najmniej kilka czynników - wyjaśnia. I wymienia głównie dbałość o klienta, co sprawia, ze klientki po prostu tęsknią. - Po drugie to nasza elastyczność: wprowadziliśmy nowe godziny pracy salonu, otworzyliśmy go w niedzielę, wydłużyliśmy pracę salonu w soboty. Każda klientka dostaje od nas darmowy zabieg relaksujący, dostaje prezent, gdy wychodzi z salonu. Po trzecie - zadbaliśmy o to, by klientka, gdy przychodzi do nas, nie tylko czuła się bezpiecznie pod względem sanitarnym, lecz także, by spędziła czas w pięknym miejscu. Zainwestowaliśmy w wystrój wnętrza, kupiliśmy morze kwiatów - wymienia.
- Przygotowaliśmy też sprzedaż ratalną, wprowadziliśmy nowe promocje. Wspomagamy akcje charytatywne, bierzemy udział w wielu wydarzeniach kobiecych i lokalnych, obecnie wspomagamy Szlachetną Paczkę, przeznaczając na zakup paczek dla dwóch rodzin całość naszego dochodu z manicure z dwóch weekendów. Wszystkie te działania sprawiły, że nasze obroty się zwiększyły i zatrudniliśmy nowych pracowników, już w trakcie COVID-u! No i dbamy o nasze media społecznościowe - kontynuuje właścicielka POWAB Clinic.
Co ciekawe, Koślik uważa, że nigdy wcześniej nie miała tak zgranego, pracującego razem i wspierającego się zespołu. - Pracujemy wszystkie praktycznie non stop. Nikt nie siedzi, wszyscy pracujemy na każdą z nas. Skończyłaś robić zabieg? Umyj podłogę. Masz chwilę? Zaproponuj kawę. Spytaj, czy coś klientce, którą zajmuje się koleżanka, podać - opowiada Mazurkiewicz-Koślik. - Ludzie się dziwią, że u nas menedżerka pierze dywan, a właścicielka czyści blat. A u nas to norma, której nauczyłyśmy się dzięki COVID-owi. Tylko tak pracując, przetrwamy.
Zna salony, które się zamknęły. Widzi np. wyprzedawany przez nie sprzęt. - A my otrzymujemy realne wsparcie, które dotyczy wynagrodzeń pracowników - dofinansowanie na pracowników z Wojewódzkich i Powiatowych Urzędów Pracy, Dotacje na Kapitał Obrotowy z PFR - wyjaśnia. - I daję radę. W czasie pierwszego lockdownu byliśmy zwolnieni z czynszu, a po ponownym otwarciu płaciłam tylko część czynszu, który przy stumetrowym lokalu na Saskiej Kępie nie jest niski. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie było to efektem pomocy rządu, a decyzji właściciela lokalu, za co jestem mu bardzo wdzięczna.
Uważa, że rząd mógłby pomóc bardziej. - Kłopotem są spłaty leasingowe za sprzęt - mówi. Ale nie wie nic o tym, aby były prowadzone konsultacje z branżą kosmetyczną. Nie słyszała też, aby były przeprowadzone kontrole przez sanepid. - Nie było też u nas takiej kontroli związanej z COVID-em - mówi. Nic dziwnego - sanepidy mają pełne ręce roboty.
Najważniejsza lekcja, którą wyniosła z tej sytuacji? - Patrzę na to, jak mój zespół się zmienił. Ja się zmieniłam: jestem jeszcze bardziej wymagająca, ale przy tym jeszcze bardziej wspierająca. Pracuję na pełnych obrotach po 15 godzin dziennie, pomagam we wszystkim. I co bardzo ważne - jestem uważna na wszelkie zmiany: coś nie działa - trzeba to od razu zmienić, klientki reagują na coś dobrze - trzeba koniecznie iść w to dalej. Nie robię podsumowań miesięcznych, tylko co drugi dzień. Czuję swoją siłę i odwagę i obecność bardzo dobrych ludzi wokół.
O to, jakie przepisy obowiązują aktualnie, bo do 29 listopada 2020 r. w świetle rozporządzenia Rady Ministrów, pytam inna prawniczkę - dr hab. Magdalenę Błaszczyk z Katedry Prawa Karnego Wydziału Prawa i Administracji UW. - Salony kosmetyczne działają w reżimie sanitarnym. W miejscu, w którym jest prowadzona taka działalność, może przebywać wyłącznie obsługa oraz obsługiwani klienci, a w przypadku, gdy klient wymaga opieki, także jego opiekun. Stanowiska obsługi muszą znajdować się w odległości co najmniej półtora metra od siebie, chyba że między tymi stanowiskami znajduje się przegroda o wysokości co najmniej dwa metry od powierzchni podłogi. Obowiązuje też ograniczenie - nie więcej niż jeden klient na jedno stanowisko - mówi.
Zakłady sektora usług kosmetycznych mają też obowiązek - nałożony przez Powiatowych Inspektorów Sanitarnych - przestrzegania szczegółowych wytycznych służb sanitarnych w zakresie zasad higieny, które dotyczą w szczególności: sposobu mycia rąk, dezynfekcji sprzętów i powierzchni, eliminacji kontaktu z osobami z objawami chorobowymi.
W pozostałym zakresie obowiązują zwykłe, i tak bardzo rygorystyczne, standardy sanitarne, w szczególności związane ze sterylizacją używanych narzędzi. - Salony kosmetyczne często wprowadzają nawet surowsze zabezpieczenia, niż te, które muszą wprowadzić - mówi dr. Magdalena Błaszczyk. - Podmioty świadczące usługi kosmetyczne mają naprawdę wysoką świadomość odpowiedzialności. Ta branża, z racji swojej specyfiki, jest jedną z lepiej przygotowanych do bezpiecznego funkcjonowania - zarówno dla pracowników, jak i dla klientów - w czasie pandemii SARS-CoV-2 - podkreśla prawniczka. Obecnie jesteśmy w przededniu podejmowania przez rząd decyzji dotyczących tej branży. - Optymistyczne, zakładające powolne wychodzenie z pandemii, pozwalają przyjąć, że branża kosmetyczna musi się liczyć z utrzymaniem obostrzeń sanitarnych co najmniej do końca grudnia br. Jeśli natomiast zajdzie konieczność wdrożenia narodowej kwarantanny, branża kosmetyczna zostanie zamknięta do odwołania - mówi Magdalena Błaszczyk.
Salon Uroki Joanna Witek-Lipka
Salon Uroki to kwintesencja Mokotowa. Logo jest tęczowe, a właścicielki wspierają Strajk Kobiet. Dobór muzyczny też raczej alternatywny, a paznokcie robią wydziarane dziewczyny, często z kolorowymi włosami. W Urokach można zrobić paznokcie, brwi i rzęsy, ale w małych gabinecikach robi się też masaże twarzy, w tym japońskie kobido, zabiegi liftingujące oraz akupresurę twarzy. - Uroki miały być miejscem, do którego sama chciałabym chodzić - mówi współwłaścicielka Joanna Witek-Lipka, niegdyś kandydująca na radną do Rady Dzielnicy, aktualnie menadżerka w Edgar Bąk Studio, dyrektorka zarządzająca Warsaw Gallery Weekend. - Salon urody, ale taki, gdzie nikt nie wmawia ci, że coś jest dobre, kiedy pod skórą czujesz, że nie do końca. Właśnie dlatego proponujemy naszym klientkom dużo naturalnej pielęgnacji. Jesteśmy chyba nietypowym salonem urody, bo większość klientek wybiera manicure klasyczny lub japoński zamiast hybrydowego. A to, na czym zależało mi najbardziej, to stworzenie zespołu fajnych dziewczyn, które znają się na tym, co robią i zapewnienie im dobrych warunków pracy. Chciałam stworzyć przyjazne kobietom miejsce pracy i to się chyba udaje. Mamy bardzo małą rotację pracowników, co w tej branży jest rzadkością - mówi Witek-Lipka.
Pytam ją więc, jak jest Urokom teraz. - Nie lubię narzekać i staram się nie panikować, dlatego odpowiem, że jest tak sobie. W marcu, na początku pandemii, zamknęłyśmy salon jeszcze zanim zostało to odgórnie zarządzone, bo chciałyśmy się zachować odpowiedzialnie społecznie. Łącznie byłyśmy zamknięte przez dwa miesiące. Wtedy uratowała nas pomoc państwa i to, że zatrudniamy wszystkich legalnie, większość zespołu na podstawie umowy o pracę, dzięki czemu w ogóle mogłyśmy się o pomoc ubiegać. Wiem, że w tej branży różnie to bywa. Teraz sytuacja jest inna. Nie jesteśmy odgórnie zamknięci, ale klientów jest dużo mniej, koszty są większe - droższe środki sanitarne itd., plus same nakładamy różne ograniczenia ilościowe, żeby zwiększyć bezpieczeństwo. Balansujemy od września na granicy rentowności, teraz dodatkowo część zespołu jest w kwarantannie. Nie mniej jednak wierzę w to, że to przetrwamy i uda się nam odrobić straty - mówi właścicielka Uroków.
Stosując się do zaleceń, zmieniła sposób funkcjonowania salonu. - W Urokach mogą przebywać jedynie klienci, a poza tym są to głównie zalecenia, których i tak przestrzegałyśmy: dezynfekcja, maseczki na twarzy itd. Dodatkowo dla komfortu klientek musiałyśmy wyłączyć część stanowisk. Np. na pedicure mamy teraz tylko jedno stanowisko zamiast dwóch. Dla nas wiąże się to ze stratą, ale nie możemy narażać ludzi na przebywanie przez godzinę w małym pomieszczeniu w kilka osób - tłumaczy. Oczywiście bezpieczne przerwy między klientami i wyłączenie części stanowisk oznaczają koszt, a raczej brak zysku.
Ale to nie to utrudnia najbardziej funkcjonowanie salonu. - Trudne jest to, że nikt niczego nie wie i ciągle jesteśmy w sferze domysłów. Nie wiemy, czy będziemy mogły działać, czy będzie trzeba zamknąć, a jeśli tak, to na ile, czy dostaniemy wtedy jakieś wsparcie. To wprowadza dużą niepewność w naszą codzienność. Poza oficjalnymi komunikatami na temat liczby zachorowań, patrzymy na to też logicznie - zmniejszyła się liczba wykonywanych testów, statystyki są zakłamywane - to oczywiste, że pandemia nie jest w żadnym odwrocie, więc z naszej perspektywy stan niepewności wydaje się rozciągnięty w czasie. Rozumiem, że dla rządu, jeśli nie zamyka się nas odgórnie, to nie trzeba dawać wsparcia, ale my i tak nie możemy pracować normalnie, z naszej perspektywy jest to polityka umywania rąk - tłumaczy swoje stanowisko Witek-Lipka.
W Urokach zmniejszyła się liczba klientek, a co za tym idzie - obroty. - Ludzie się boją. Z poziomu pełnego grafiku zeszłyśmy do takiego, że nawet przy zmniejszonej liczbie pracownic mamy praktycznie codziennie wolne okienka. Dodatkowo zwiększyła się liczba wizyt odwoływanych w ostatniej chwili, co nie daje nam szansy na wypełnienie grafiku - opowiada właścicielka Uroków. - Obroty zmniejszyły się mniej więcej o połowę, musiałyśmy bardzo zredukować wydatki i balansujemy na granicy opłacalności.
To wszystko wpływa więc na pracownice, które po prostu boją się o pracę. - W trakcie pierwszego lockdownu spotkałam się z każdą z nich i obiecałam, że zrobię wszystko, żebyśmy nikogo nie zwolniły, że przetrwamy to. Teraz boję się składać takie obietnice, bo po prostu nie wiem, ile to wszystko potrwa, a wszystko wskazuje na to, że nie otrzymamy żadnej pomocy martwi się Witek-Lipka.
- To, czego mi najbardziej brakuje w Polsce, to proste, klarowne procedury, żeby ludzie po prostu wiedzieli, co mają robić. Żeby nie trzeba było się dowiadywać od znajomych, trzech księgowych i dwóch urzędników, co trzeba zrobić, tylko żeby być informowanym. Tymczasem ciągle jest tak, że aby prowadzić działalność gospodarczą w Polsce, trzeba być niezłym ninją, wykazać się sprytem. To nie zaradność, a skrupulatność powinna być premiowana przez państwo- mówi Witek-Lipka.
Jak długo jest w stanie przetrwać bez pomocy? - Jeśli będziemy musiały się zamknąć całkowicie, to na ten moment, po osłabieniu z początku roku, miesiąc. Jeśli będziemy mogły pracować, to o ile będziemy wychodzić na zero, jakoś to przeżyjemy - po prostu znacznie wydłuża się okres spłaty kredytu, który musiałam zaciągnąć na otworzenie tego biznesu. No ale żaden biznesplan nie przewidywał pandemii - mówi Witek-Lipka.
Pytam ją też o to, czy - ze swoim zacięciem społecznym - nie zasiada w jakimś ciele doradczym i czy w ogóle są prowadzone konsultacje. Czy ktoś w imieniu branży rozmawia z rządem? - Nic o tym nie wiem - mówi właścicielka Uroków. - Są różne fora, na których dyskutuje się o tym, co i jak, natomiast jest to raczej branża zaradnych babek, większość po prostu organizuje się tak, żeby przeżyć. Wiem, że w lockdownie wiele salonów po prostu "na nielegalu" przyjmowało klientów "na herbatę", ale my zamknęłyśmy się zupełnie na serio. Podratowałyśmy swoją sytuację sprzedażą voucherów oraz pakietów pielęgnacyjnych do paznokci. Otrzymałyśmy bardzo dużo wsparcia od naszych stałych klientów i znajomych. To było bardzo wzruszające, że ludzie kupowali vouchery na zabiegi do zamkniętego salonu kosmetycznego - mówi Witek-Lipka.
Postanawiam sprawdzić to, co słyszę od części osób, że czas pandemii sprzyjał nadużyciom w niektórych salonach. Właścicielki i pracownice kolejnych miejsc odsyłają mnie do kolejnych dziewczyn zatrudnionych na czarno, mówiąc, że w tej branży jest ogromna szara strefa, wiele z zatrudnionych to Ukrainki. - Pracodawczynie nadużywają często pozycji władzy - mówi mi jedna z nich, nie decyduje się jednak wystąpić pod nazwiskiem. W końcu trafiam na dziewczynę, która - anonimowo - mówi wprost, że właściciele salonu, w którym pracowała oświadczyli, że dziewczyny muszą im oddać te pieniądze, które dostały za czas, kiedy nie pracowały faktycznie, a które widniały w ich umowach. - I myśmy to zrobiły - mówi. - Chciałyśmy zachować ubezpieczenie i miejsce pracy.
Ale powszechny jest też taki proceder, żeby zawierać umowy tylko na część etatu, a resztę wypłacać "pod stołem". - To owo "pod stołem" teraz zaczęło znikać - mówi mi jedna z dziewczyn, która zrezygnowała z pracy w salonie i wróciła z Warszawy do małego miasteczka, gdzie robi manicure nielegalnie, w domach.
Skoro to takie dobre dla naszej psychiki - sama postanawiam się umówić na manicure w niewielkiej miejscowości na Podkarpaciu, gdzie odwiedzam rodzinę. Pierwsze zaskoczenie: są terminy. Zazwyczaj odsyłano mnie, bo wizyty z okazji ślubów, studniówek, imienin i licznych poprawin tychże sprawiały, że mogłam zapisać się za trzy lub cztery tygodnie. Mimo, że w 20-tysięcznej miejscowości takie salony są trzy. A do tego ileś dziewczyn, jak wspomniana wyżej, chodzi z nielegalnymi usługami manicure po domach.
Dostaję termin wizyty na następny dzień. Po wejściu do gabinetu szybko okazuje się, że stosunek do maseczek w salonie jest taki, jaki na ulicy owego miasteczka - swobodny. Jedna z klientek i jej manicurzystka siedzą w masce. Druga manicurzystka nie ma maski. Na moją prośbę o założenie maski wzdycha ciężko i zakłada.
Proszę o rozmowę z właścicielkę salonu. Mówi, że wszystko powie, ale nie pod nazwiskiem. - Odeszło nam gros tych usług, które świadczyłyśmy ze względu na uroczystości. Nawet jak młodzi idą do ślubu, to odpadły świadkowe, koleżanki czy ciotki, które chciały wyglądać wtedy najlepiej w życiu - mówi pani Beata (imię na jej prośbę zmienione).
- Kobiety bardziej liczą teraz pieniądze. Bo niektórzy stracili zlecenia, czy legalne, czy na czarno. Inni mają stabilnie, ale czy wiadomo, co z gospodarką będzie? Więc ludzie liczą, bo kryzys może dopiero zaraz walnąć - mówi pani Beata. Na szczęście ma grono takich klientek, dla których "powódź czy pożar - pazur musi być". Nauczone jednak doświadczeniem lockdownowym klientki rzadziej robią hybrydę (musiały same ją zdzierać) lub tipsy czy żelowe. - Chodziłyśmy po domach odczepiać albo niektórzy przyjmowali potajemnie - mówi mi pani Beata. - Trzeba było kobiety ratować!
- Co do zabiegów, to wiadomo: makijaży mniej, ale nastolatki nadal mają trądzik, a kobiety zmarszczki, więc się robi i czyszczenie i zabiegi - śmieje się. - Jakoś przetrwamy, bo tu czynsze niemiastowe, ale podatki trzeba płacić. Pomoc z rządu? Biorę, ale w takich czasach trzeba liczyć głownie na siebie - macha ręką.