Jestem wnuczką i córką dwóch chirurgów, z Wigilii pamiętam więc taki obrazek, że dziadek albo ojciec siedzą za stołem albo w fartuchu, albo w stroju ratownika. Zazwyczaj wpadają na chwilę, pachnący jeszcze szpitalem, więc kolację jemy w leciutkim pośpiechu (ale nie wielkim, bo ktoś ich zawsze w tym czasie na dwie godziny zastępuje) i po niej wracają do swoich obowiązków. A jeśli nie było akurat dyżuru w Wigilię - to na pewno był w któreś święto.
- Czy pani tata też dyżurował w święta? - pytam Omeneę Mensah, której ojciec, pochodzący z Ghany Opoku Ware Mensah jest torakochirurgiem, czyli chirurgiem klatki piersiowej. - Zawsze! - odpowiada natychmiast ze śmiechem. - Mój tata to osoba bardzo wierząca - choć mogłoby się wydawać, że lekarz, zwłaszcza jego specjalizacji, mógłby mieć z Bogiem na bakier - ale jednocześnie bardzo oddany swojej pracy, więc u nas Wigilia nigdy nie odbywała się wtedy, kiedy u innych: albo była trochę wcześniej albo później.
Jak był w Polsce to uwielbiał jeść pierogi z grzybami, śledzika, barszcz, a pierwszego dnia kabanosy i myśliwską - wspomina. Od paru lat siedemdziesięcioletni ojciec prezenterki pracuje i mieszka w Londynie. - I też zawsze bierze dyżur, żeby młodsi lekarze mogli spędzić ten czas z rodzinami. Ani on, ani ja nie wyobrażamy sobie, żeby przestał pracować. To chyba przeszło na moją córkę, która też myśli o tym, żeby zostać lekarką, widać, jak to ją kręci i dyżury w święta jej nie przeszkadzają, bo wie, że trzeba temu poświęcić całe życie - opowiada Mensah.
- Na dyżury świąteczne nie chodzę dlatego, że lubię, chodzę, bo taki jest lekarski los - opowiada Izabela Dudeńko, pediatra i neonatolożka, która ze względu na swoje specjalizacje i proces kształcenia bardzo często pracuje w nowym miejscu. - A jak jesteś "nowy", to często jest tak, że masz wziąć dyżur, takie trochę frycowe - śmieje się Dudeńko. - Więc ja ciągle jestem nowa i ciągle mam dyżur. A do tego, ponieważ nie mam dzieci, to wiadomo, takie osoby jakoś uznawane są za te, które "mogą wziąć w święta" - tłumaczy lekarka.
Jednak w większości szpitali obowiązuje system dyżurowania oparty na rejestrze dyżurów z poprzednich lat - czyli sprawiedliwie - i jest osoba, która tego pilnuje. Sprawdza, kto miał w zeszłym roku, dwa lata temu, kto nie miał, pyta o warunki. - Bo na przykład starsi lekarze często pomagają młodszym, którzy mają małe dzieci i chcą dla nich być w domu - opowiada mi dr Krzysztof Kępa, kardiochirurg, który też na świąteczne dyżury zaczął inaczej patrzeć, kiedy urodziły się mu dzieciaki. - Człowiek po prostu chce im zrobić wspomnienia - wzrusza się doktor. Bywa też, że lekarze biorą po pół dyżuru w święta. Rzadziej tak jak w mojej rodzinie bywało, czyli że przychodzi się na dwie godziny za kogoś, żeby ten lub ta mogli zjeść wieczerzę. - Ale mam "dzietne" koleżanki, których dzieci uważają, że i tak dyżurując "matka rujnuje im święta". Dla wielu kobiet pracujących w ochronie zdrowia to bardzo ciężki czas - mówi Dudeńko.
Izabela Dudeńko, pediatra archiwum prywatne
- Rzadko zdarzają się takie osoby, które biorą dyżury w święta, bo lubią - tłumaczy pani doktor. - Ale zdarzają się takie, które biorą je dlatego, żeby uniknąć samotności - opowiada Adam Piechnik, ratownik. - Jeśli akurat zbyt intensywna praca np. rozbiła ci rodzinę, co w naszym zawodzie się często zdarza, to wolisz być w pracy, która do tego daje ci poczucie sensu, niż wpatrywać się w sufit w wynajętym mieszkaniu - dodaje.
Zwłaszcza, że w szpitalu czy na pogotowiu pracownicy często mają "drugą rodzinę" - ludzi, których się lubi, z którymi przeżyło się wiele i z którymi świętuje się - oczywiście w przerwach między obchodami, wezwaniami, czy ratowniczym "dzyń dzyń" z tabletu. Bywa, że dzieli się opłatkiem, a każdy przynosi jakiś specjał z domu. W większości miejsc jest też migająca choinka. - Ale są oddziały, gdzie tylko ta choinka przypomina o tym, że są święta - mówi dr Kępa. No i są takie miejsca, gdzie pracy jest więcej i nie można nawet usiąść, co dopiero poświętować. - I tylko ci odświętnie ubrani chorzy, a kiedyś ich odwiedzające rodziny, przypominają o tym, że to jakiś "inny" dzień - mówi Dudeńko.
Adam Piechnik, ratownik archiwum prywatne
Czy dyżury w święta są gorsze, trudniejsze, cięższe niż w zwykły dzień? - Gorsze - mówi Izabela Dudeńko. - I to pewnie wszędzie. U nas, pediatrów to oczywiście sezon infekcyjny i choć mamy go od września do kwietnia, to przed świętami dzieci jest więcej, "bo a nuż uda się dziecko wyleczyć na święta" lub w święta - łapie się za głowę. - Moje ulubione choroby to te zdiagnozowane przez przyjezdną rodzinę przy wigilijnym stole - mówi pediatra. - Często zdarza się, jak ja to nazywam "ciężki, nagły atak owsicy świątecznej", bo zazwyczaj podczas świąt jakimś trafem rozpoznaje się właśnie choroby pasożytnicze - opowiada Dudeńko.
To, co oczywiście jest paradoksem tej sytuacji, to to, że w pomocy doraźnej nie robi się badań w tym kierunku, więc ląduje się na izbie przyjęć w dzień świąteczny trochę po nic. - Jeśli komuś się wydaje, że w święta ludzie potrzebują lekarza, bo się przejedli, mają kolkę, brzuch i boli - mówi lekarka - to wcale tego nie jest tak dużo. Życie przynosi tyle niespodzianek i ludzie przychodzą z najbardziej zaskakującymi problemami. No i dzieci się rodzą w święta! - uśmiecha się Dudeńko. Adam Piechnik z kolei uważa, że w święta wcale nie jest ciężej. - Jedyna wyjątkowość w naszej pracy, którą w tym czasie czujemy, zauważamy to to, że wszyscy myślą o świętach jako o takim lukrowanym czasie, a my wtedy obcujemy z ludzkim nieszczęściem – przejmująco opowiada ratownik. - Wchodzimy na meliny, gdzie jedynym świątecznym akcentem jest więcej alkoholu, ale ludzie i tak chcą poczuć, nawet tak, że to jakiś specjalny czas - mówi. I dodaje: A potem spotykamy tam policjantów, którzy też pracują, a na stacjach benzynowych obsługują nas kasjerzy, których też nie ma w domu na wigilii. Ludzie pracują w święta.
- Że nasz praca, lekarzy, jest jakaś specjalna? Nasza praca to nic w porównaniu z tym, co mają pielęgniarki, zwłaszcza teraz, w covidzie, kiedy nie można odwiedzać chorych, więc rodzina nie poda szklanki z herbatą, nie wspomoże umęczonych pielęgniarek w ubieraniu czy myciu chorego - mówi Kępa. - Nie mówiąc już o tym, że pielęgniarki, my też, ale to na nich głównie ten ciężar spoczywa, a one go niosą przepięknie. Pełnią teraz jeszcze rolę wolontaryjnej pomocy psychologicznej - objaśnia.
Doktor Kępa pracuje na oddziale, na którym w zaistniałej sytuacji wykonuje się tylko operacje, które naprawdę ratują życie, jego pacjenci więc wiedzą, że ich sytuacja jest ciężka, że mogą w każdej chwili odejść. - Do tego to zazwyczaj starsze osoby, które nie radzą sobie z nowymi technologiami, więc nie zrobią od tak wideorozmowy z rodziną - tłumaczy Kępa. - A akurat w naszej dziedzinie, choć właściwie w każdej, ale w naszej być może szczególnie, stan psychiczny pacjenta jest szalenie istotny w procesie ozdrowieńczym - mówi kardiochirurg. Wiedząc o tym, ratownik Adam Piechnik zaczął przed świętami szukać tabletów, by podczas swojego świątecznego dyżuru pomóc starszym osobom łączyć się z ich rodzinami. Znalazł trzy i już nie może doczekać się, aż ich użyje.
Krzysztof Kępa, kardiochirurg archiwum prywatne
- To, co dzieje się teraz na oddziałach strasznie mnie przygnębia. Widzę, co dzieje się z pacjentami, którzy prawie nas nie rozróżniają w maskach i przyłbicach. Więc kiedy pielęgniarki wpadły na pomysł, żebym 6 grudnia przebrał się za Mikołaja, od razu w to wszedłem - emocjonuje się Kępa. - Na początku było mi trochę głupio, przestraszyłem się, jak starsze osoby zareagują, jak będę chodził po oddziale pokrzykując: "Ho ho, czy są tu grzeczne dzieci?". Ale tego, co się stało, to się nie spodziewałem. Nasi pacjenci płakali i śmiali się jednocześnie, absolutnie szczęśliwi z tego, że Mikołaj w przyłbicy dał im cukierka - wyraźnie wzrusza się Kępa. I dodaje, że taki rodzaj kontaktu, szczególnie w tym okresie, kiedy tradycyjnie spotykamy się razem, jest dla pacjentów bardzo ważny.
- Na oddziałach zazwyczaj w święta obserwowaliśmy wzmożony ruch odwiedzających, których czasem nawet wpuszczało się wtedy tam, gdzie nie do końca się powinno - mówi Dudeńko. - Ponieważ ja pracuję głównie z małymi dziećmi, to czasem widziałam wielkie grupy odwiedzających, przecież nie do tego dzieciątka, tylko opiekującej się osoby, która z dzieckiem przebywa. Te wybuchy serdeczności, mieszające się zapachy potraw, które rodzina znosi do szpitala, kolędy - to było zawsze jakoś krzepiące. Nikt z nas nie wie, jak będą wyglądały oddziały w tym roku, ale na pewno będą to bardzo smutne miejsca - podsumowuje lekarka.