Sonia Nowak*: Nie mam z tym problemu. Może dlatego, że w Wielkiej Brytanii, gdzie pracowałam, bycie striptizerką to coś bardzo normalnego. Kluby nocne nie są pochowane w piwnicach, funkcjonują jak normalne bary - nie muszą się ukrywać, wręcz afiszują się z wielkim rozmachem. A co za tym idzie - inaczej wyglądają, są eleganckie. Jest też dużo zwykłych pubów, które są czynne od godz. 12 do 3 w nocy i striptizerki robią tam parę rund. Goście oprócz tego, że mogą się spotkać z przyjaciółmi i napić piwa, mogą też zamówić u dziewczyn taniec.
Bo to jest praca legalna - tak jak i w Polsce - ale raczej na samozatrudnieniu. Mało jest klubów, które dają umowę o pracę.
Różnica pomiędzy UK a Polską jest jedna: rejestrując się jako striptizerka, tam nie doświadczam takiej stygmatyzacji społecznej, jaka z tym by się wiązała w Polsce.
Wyobraź sobie, że wpisuję sobie klub X jako miejsce pracy np. w deklaracji podatkowej - kiedy to idzie w świat, może być użyte przeciwko mnie. Wiele osób pracujących w tej branży boi się, że informacje prawne zostaną właśnie przeciwko nim wykorzystane. I że w kolejnych miejscach zatrudnienia będzie z tym problem.
Tak, schodzi się do podziemia, nie opowiada o tym. Jak powiesz w Polsce "jestem striptizerką”, musisz się liczyć z różnymi komentarzami, a w UK usłyszysz "no ok, i co?". Ja się przez długi okres utożsamiałam tylko z pojęciem striptizerki, dopóki nie zaznajomiłam się z pojęciem seksworkingu. A potem w obronie naszych praw zawiązaliśmy związek zawodowy dla osób będących seksworkerami.
Bo z nimi najłatwiej się skontaktować. Mają w pełni legalną pracę i mają o co walczyć, ale mają też siłę głosu.
Sekswork to praca seksualna, a seksworker to pracownik seksualny. Za pracę seksualną uważamy wszystkie prace w branży erotycznej: praca na seksczatach, praca na kamerkach, praca w klubach go go, dominacja, praca jako escort, gdzie czasem jest mowa o pełnym stosunku z klientem, ale czasem jest to po prostu bycie towarzystwem np. na oficjalnych przyjęciach. Sekswork to też pisanie tekstów, opowiadań erotycznych, cała branża związana z filmami pornograficznymi oraz wszystko to, co się wiąże z płatną erotyczną rozrywką oraz skupia wokół seksu i seksualności.
Sonia Nowak arch. prywatne
Część feministek jest za całkowitym zakazem pracy seksualnej. Często wychodzą z założenia, że praca seksualna dotyka osoby pochodzące z marginesu społecznego, które są do tej pracy przymuszone, albo że jest to handel ludźmi.
To nieprawda. Osób, które pracują z własnej woli jest znacznie więcej, a osoby przymuszone lub które padły ofiarą handlu ludźmi to dosłownie promil w stosunku do wszystkich osób pracujących. Nie ma oficjalnych danych na temat pracy seksualnej lub osób zarejestrowanych, ale wiem z doświadczenia i rozmów z osobami z Sex Work Polska, że osób pracujących dobrowolnie jest więcej.
A to, że kluby w Londynie wyglądają ładnie, nie oznacza, że nie ma tam osób przymuszanych do tej pracy lub że osoby pracujące dobrowolnie nie zmagają się z problemami. Bywa, że striptizerki muszą pracować więcej godzin niż ustaliły, odbyć więcej zmian za te same pieniądze, muszą płacić mandaty za absurdalne rzeczy - spóźnienie czy nieprzebranie się na czas. Muszą też uiszczać specjalne opłaty za pracę - tzw. house fee: żeby pracować w klubie, muszą zapłacić od 20 do 100 funtów za dzień. Wracając do feminizmu, to narracja jest taka: albo pracują osoby do tego przymuszane przez inne osoby, albo samodzielne matki, alkoholiczki czy narkomanki, osoby bez wykształcenia, które znalazły się w nieciekawych okolicznościach. Generalnie desperacja: jak nie wiem, co zrobić i jestem w rozpaczliwej sytuacji, to sięgam po "najgorszy zawód świata". Który w tej narracji jest też superłatwy, co nie jest prawdą.
Nic w tym zawodzie nie jest proste: wszystko wymaga wiedzy, przygotowań, szkoleń.
Świadcząc usługi BDSM, trzeba nauczyć się, na czym one polegają. Taniec na rurze wymaga umiejętności, ćwiczeń, strojów i umiejętności interpersonalnych, żeby móc z kimś zagadać i sprzedać swoją usługę. Wszystko aktualnie wymaga marketingu.
W tym stanowisku niektórych feministek wybrzmiewa wręcz patriarchat: mówią bowiem, że skoro kobiety sięgają po seksualność, by zyskać pieniądze czy władzę, to w jakiś sposób się poniżają. Jakby to, że ja zarabiając pieniądze, rozbiorę się z własnej woli przed mężczyzną, oznaczało, że ja siebie nie szanuję.
To dziwna definicja szacunku: kobieta, która się szanuje, się zakrywa. A nie zarządza swoją seksualnością swobodnie, zgodnie ze swoją wolą.
Sonia Nowak arch. prywatne
To kolejna stygmatyzacja. Jakby nie było w porządku po prostu lubienie tej pracy i świadome jej wykonywanie. Do seksworku można mieć różne podejście. Są osoby, które to robią, ale nie lubią, ale np. wiedzą, że są w niej dobre, a praca daje im utrzymanie i wolność.
Mam koleżankę, która rozmawia z ludźmi na erotycznych czatach i tego nie lubi, ale ma za to dobre pieniądze, podobnie jak nasz kolega, który pracuje w korpo, nie znosi tego, ale ma z tego pieniądze.
Nie rozmawiamy o tym, że pielęgniarki czy panie pracujące na kasie mogą nie lubić swojej pracy, ale daje im ona pieniądze na przeżycie. Natomiast gdy mówimy o seksworku, to od razu stwierdza się, że kobieta (bo pomija się wtedy mężczyzn, osoby niebinarne czy trans) sama się krzywdzi. Wszystkie grupy abolicjonistyczne, które walczą o to, żeby zlikwidować sekswork, nie dają alternatyw, nie dają rozwiązań – np. edukacyjnych, systemowych. Bo co, zakaz jest rozwiązaniem? Pozbawić ludzi dochodu?
Podziemie funkcjonuje zawsze i wprowadzenie ustawy zakazującej nie spowoduje, że ono przestanie funkcjonować. Ono się pogłębi.
Zakażemy aborcji, ale ona będzie się działa, tylko za wielkie pieniądze, w złych warunkach, bez opieki czy kontroli. Tak samo z pracą seksualną. Można jej zakazać, ale wtedy będzie wykonywana w niebezpiecznych warunkach.
Sonia Nowak arch. prywatne
Nasze społeczeństwo ma taki problem z seksem - wynikający z patriarchatu, ale też naszej tradycji konserwatywnej i katolicyzmu - że jak mamy jakiś głos ekspercki w tej sprawie, to się go nie słucha. Tak jest w przypadku aborcji, pracy seksualnej czy - już z innej dziedziny - polityki narkotykowej. Kolektyw Sex Work Polska służy ekspercką radą.
Osoby tam pracujące robią dla seksworkerów wszystko: organizują mieszkania dla tych w potrzebie, szkolenia z bezpieczeństwa, kursy samoobrony, załatwiają prawników, psychologów, ginekologów, lekarzy, pomoc dla emigrantów.
Współpracują z organizacjami międzynarodowymi i dostają granty z rozmaitych organizacji, żeby wyposażać osoby w rzeczy do pracy.
Jak zaczynasz w seksworku, musisz mieć np. kilka zestawów bielizny, bo to twoje narzędzie pracy, i kondomy. Sexwork Polska realnie pomaga, nie osądzając. To powinna być rola państwa, ale ono oczywiście takiej potrzeby nie zauważy, to by oznaczało chyba zmianę systemu. Na razie wszystko, co wychodzi z ust polityków, ale też działaczek abolicjonistycznych to dezinformacja i kompletnie niesprawdzone informacje i statystyki na temat seksworku. A takie oficjalne głosy słychać lepiej, niż ciężko pracujących osób z Sexwork Polska, które są ekspertami i wiedzą, jakie są statystyki, problemy każdej z profesji, znają się na chorobach wenerycznych, mają kontakt z ekspertami od rozwiązań społecznych na świecie. Kolektyw wydał nawet książkę “Doświadczalnik: czyli jak pracować seksualnie w sposób bezpieczny, świadomy i satysfakcjonujący"
Znam mnóstwo takich osób.
A do tego ja sama świadomie wybrałam tę pracę, tańczenie w klubie go-go, bo ja to po prostu uwielbiam.
Jakbym mogła, to bym od razu do niej wróciła, bo oczywiście przez pandemię nie mogę jej wykonywać. Może nie w Polsce, bo tu miałabym niesprawiedliwą łatkę - nasze społeczeństwo jest szalenie oporne na edukację seksualną i tę dotyczącą seksworku.
Czasami to studenci, czasami osoby, które podejmują się tej pracy, bo chcą. To kobiety, które mają mężów i dzieci. Są singielki, lesbijki, osoby trans, wszyscy. Są osoby, które tak po prostu dorabiają: mają "poważną" pracę na pół etatu i to jest dodatkiem, bo albo lubią to robić, albo pasują im godziny pracy. To nie tylko biedni studenci, narkomani i samodzielne matki, serio.
Wstąpiłam do związku zawodowego w 2018 roku. Założenie go wyszło z rozmaitych samo organizujących się grup, które opiekowały się różnymi branżami w ramach sekspracy. Naszym celem jako związku było osiągnięcie dla tancerek statusu pracownic, który powinien przysługiwać większości osób, które pracują w klubach dlatego, że ich umowa tak definiuje ich pracę, że powinni mieć z tego korzyści, czyli np. chorobowe, urlop, macierzyński.
Przecież taka jest czysta definicja prawna, że właśnie to mi - czy nam - się należy.
Oczywiście my w klubach też pracujemy na samozatrudnieniu. Żeby miało ono sens prawny, musi spełniać definicję. Czyli wchodzę i wychodzę sobie wtedy, kiedy chcę, nie podlegam kontroli, zarządzaniu itd. A tak nie jest, bo klub ma swoje wymagania: godziny, kiedy mam być obecna, to, jak mam wyglądać, to że podczas zmiany mam zmienić strój dwa razy, że muszę w ciągu nocy tyle a tyle tańczyć, że w ciągu miesiąca muszę wyrobić tyle a tyle zmian, że na wakacje mogę jechać tylko w określonym czasie.
Kluby wiedzą, że jakby miały tancerki zatrudnione na etacie, który właśnie pokrywa wszystkie te wymienione wymagania, to musiałyby płacić więcej podatków.
Dziewczyny podpisują takie kontrakty i wierzą, że jest tak, jak mówi silniejszy, czyli pracodawca - że to kontrakt o samozatrudnieniu - i choć ten kontrakt definiuje pracę etatową, to tancerki tego nie widzą i nie rozumieją, bo na końcu jest napisane, że to umowa o samozatrudnieniu.
Nie wiem, bo do jej określenia nie doszło, bo nie doszło do drugiej rozprawy. Razem z prawnikami postanowiliśmy pozwać klub ze względu na formę mojego zatrudnienia. Klub mówił: "Sonia była samozatrudniona". My: "Wasz kontrakt i zawarte w nim zasady mówią co innego". Dowodem był ten sam kontrakt przedstawiony przez jedną i drugą stronę. Okazało się, że klub sam sobie stworzył kontrakt, który potwierdza, że zatrudnia pracowników, a nie osoby samozatrudnione.
Po pierwsze na jego podstawie tancerki mogą się teraz ubiegać o swoje prawa i o ochronę, które mają zagwarantowane w ramach kontraktu. Na podstawie takiego kontraktu nie można już wmawiać kobietom, że są samozatrudnione i im się nic nie należy. Rozpoczęliśmy też dyskusję o legitymizowaniu pracy seksualnej i dekryminalizacji, które stworzyłyby bezpieczne warunki pracowe również dla seksworkerów, również tych, które pracują pełnym ciałem. To właśnie osoby pracujące jako escort są najbardziej narażone na brak ochrony i niebezpieczeństwa przez dziurawy model, jakim jest abolicjonizm. Zabrania im zatrudnienia się w agencjach, nazywając to sutenerstwem. Zabrania pracowania w towarzystwie ochroniarza - nazywając to kuplerstwem ( zachowanie polegające na ułatwianiu innej osobie pracy seksualnej - przyp. red.). Zabrania też zachęcania koleżanki do pracy w branży, za co np. dostaliby pieniądze, a co nazywa się niesprawiedliwie stręczycielstwem i co też jest niezgodne z prawem.
Ale nawet w UK osoby boją się członkostwa w związku zawodowym. Tego, że ich nikt nie zatrudni, że będą szykany. To dlatego członkostwo w związku zawodowym może być anonimowe. Zaczęliśmy związek od osób wyoutowanych, czyli striptizerek.
"Outujemy się", czyli mówimy o sobie wprost.
Na początku o tym, co robię, powiedziałam mojemu rodzeństwu. Po roku powiedziałam moim rodzicom, którzy przyjęli to ze spokojem, jedyne, o co się martwili, to żebym była bezpieczna. Te osoby, które mam na Facebooku wiedzą. Reszta może udawać, że nie wie, ale nie ma z tym problemu. Jak chodziłam na studia, to nikomu nie powiedziałam, ale moi przyjaciele i współlokatorzy oczywiście wiedzieli.
No tak. Bałam się, np. chodzić do klubu, kiedy wiedziałam, że mogę spotkać tam kogoś znajomego albo kogoś ze studiów, ale to się nigdy nie zdarzyło. Ale bywało, że szłam do klubu okrężną drogą, jak widziałam, że ktoś znajomy idzie w tę samą stronę.
Od miłości do tańca. Tańczyłam od zawsze, różne style: pięć lat latino, rock, hip-hop i dancehall. Jak zaczęłam pracować w Krakowie zaraz po liceum, to zaczęłam od prac bardzo podstawowych. Byłam kelnerką, rozdawałam ulotki. Znajomy zaproponował mi, że skoro lubię i umiem tańczyć, to może mnie zabrać do klubu, gdzie zobaczę, czy taka praca mi się spodoba.
Podobało mi się tańczenie, życie klubowe - choć niekoniecznie nocne, bo się szybko robiłam zmęczona i senna… Ale fajne było poznawanie ludzi, zagadywanie, flirt. Ekscytacja nowym, nauka tańca. Z czasem ta praca, jak każda inna robi się monotonna, nudna trochę, nużąca.
W Polsce w większości klubów jest się na scenie topless, a striptiz jest w tańcu prywatnym.
Ja nie mam problemu z tym, że tańczę bez topu, a potem rozbieram się cała. Jest tak rzeczywiście, że to tancerka decyduje, w jakiej formie wykona taniec, ale jeśli jest powiedziane, że ma wykonać striptiz i klient za to płaci, to nie rozbierze się tylko wtedy, kiedy klient się nieodpowiednio zachowa, np. coś jej powie niemiłego.
Zdarzyło mi się wypraszać kogoś z tańca, gdy zachowywał się nieodpowiednio, albo kończyć go, zanim się dobrze zaczął, ale staram się oferować usługę za cenę.
Tak! Musisz przecież zrozumieć klienta, po co on przychodzi, czego chce. Ale nie można z tym przeginać, bo jak przychodzi klient, który płacze, że właśnie się rozwiódł, to moim zadaniem nie jest upicie się z nim na smutno, lecz rozweselenie go. "Ja będę twoją następną żoną", mówię. Ja byłam w tej pracy często zbyt na serio.
Może nie aż tak, ale faktycznie bywało tak, że rozkminialiśmy z klientem razem ważne tematy, a tu nagle wpadała koleżanka, zachichotała, rzuciła jakiś żart, była bardziej rozrywkowa i on kupował taniec od niej, nie ode mnie. Nie miałam chyba żadnego klienta, który z dyskusji politycznych, filozoficznych - a miałam takie - przeszedł do tańca.
Najwięcej pieniędzy robi się na byciu zabawną.
Nie lubię pracy w online, więc nie tańczę - muszę mieć kontakt fizyczny z osobą, którą się zajmuję. Czasem czatowałam, ale zajmuję się też dominacją, a ją można akurat robić online. A na co dzień aktualnie robię zupełnie coś innego, bo pracuję w korporacji na call center.
Sonia Nowak* – pracownica seksualna, aktywistka i performerka. Od 2016 współpracuje z kolektywami, organizacjami feministycznymi i związkiem zawodowym United Sex Workers w Londynie, walcząc o prawa kobiet i osób pracujących seksualnie. Jako performerka słynie z angażujących publiczność aktów w rytm muzyki techno. W 2019 roku została nominowana przez Sexual Freedom Awards w kategorii Striptizerka Roku.