- Od początku tego tygodnia śpimy po 4 godziny i całą swoją energię przekuwamy na "Dziadków..." - mówi podekscytowana Zosia Mańczuk w rozmowie z kobieta.gazeta.pl. "Dziadkowie biznesu" to projekt, który miał być tylko jednym z wielu zadań do wykonania w czasie studiów.
Sześcioro studentów: Zofia Mańczuk, Julia Kużelewska, Oliwia Szataniak, Julia Czumaj, Jan Bawolik i Filip Zapora z Wydziału Zarządzania na Uniwersytecie Warszawskim wzięło udział w olimpiadzie "Zwolnieni z teorii", w ramach której mieli zrobić projekt społeczny skupiający się na starszych osobach.
- Pomyśleliśmy o tym, że starsi ludzie nie mają często dostępu do internetu i nie wiedzą, jak się wypromować. W czasie pandemii na drzwiach wielu lokalnych biznesów pojawiła się biała kartka z napisem: "Zamknięte do odwołania". Bardzo chcieliśmy zrobić coś, żeby pomóc ich właścicielom - opowiada Zosia Mańczuk w rozmowie z kobieta.gazeta.pl.
W tym celu założyli profile na mediach społecznościowych, gdzie nagłaśniają trudne sytuacje przedsiębiorców w czasie pandemii. Chociaż konto "Dziadkowie biznesu" funkcjonuje zaledwie od tygodnia, już ma niespełna 35 tys. obserwatorów na Instagramie, 700 tysięcy zasięgu na Facebooku i ogromną liczbę udostępnień na Twitterze, a ich każdy kolejny post niesie realną pomoc.
Zofia Mańczuk, Julia Kużelewska, Oliwia Szataniak, Julia Czumaj, Jan Bawolik i Filip Zapora pochodzą z różnych miast. Już na początku realizacji projektu zdecydowali, że każdy z nich w rodzinnym mieście wybierze się na spacer po okolicy i zajrzy do małych lokali, gdzie swoje biznesy prowadzą starsze osoby. Zosia miała sprawdzić sytuację w Warszawie.
Kiedy weszła do pierwszego z lokali, sklepu obuwniczego CORIDA, w odpowiedzi na uśmiech od ucha do ucha i "Dzień dobry", usłyszała posępne "Nie taki dobry". Wspólnicy: pan Marian i pan Paweł, ze smutkiem zwierzyli się studentce, że od początku pandemii ich obroty spadły o 60 proc. Gdy Zosia powiedziała, że chciałaby wypromować ich biznes, zapytali: ile to kosztuje?
Później to pytanie nieustannie się powtarzało w kolejnych lokalach, jakby nikt nie wierzył w bezinteresowną pomoc. Niektórzy wprost mówili: "Już nie ma pani, czego tu promować ani szukać. Zamykamy". Zosia wróciła do domu z CORIDY i całą grupą wiedzieli, co należy zrobić.
Warszawa, Al. Solidarności 101. Pan Marian (na zdjęciu) i Pan Paweł są wspólnikami sklepu obuwniczego Corida. Od 1993 roku prowadzą przedsiębiorstwo z butami tylko i wyłącznie skórzanymi. To właśnie oni wprowadzili na polski rynek hiszpańską markę New Rock. Co Covid zmienił w ich biznesie? Przychody spadły aż o 60% (!!!), a klientów mają zaledwie 8 dziennie - przed pandemią tyle osób odwiedzało sklep w zaledwie godzinę. Koniecznie do nich zajrzyjcie i polecajmy lokalne biznesy!
- napisali na profilu “Dziadków Biznesu” i dodali zdjęcie sklepu jako nowy post na Instagramie.
Później w tym samym miejscu pojawiły się też zdjęcia pana Ryszarda, pana Kamila i pani Walentyny. A następnie wielu innych przedsiębiorców.
- Jak wstawiliśmy post o panu Ryszardzie, a później o pani Walentynie, grono obserwatorów zaczęło się rozszerzać. Udostępniła nas między innymi Asia Okuniewska i pani Karolina Korwin-Piotrowska. Bardzo nas to pozytywnie zaskoczyło - mówi ucieszona Zosia.
Julka znalazła z kolei biznes Pani Walentyny z Białegostoku, która prowadzi swoją lodziarnię. Po udostępnienia postu pani Walentyna nie mogła uwierzyć w siłę internetu. Kolejka po lody ciągnęła się przez całą ulicę. Zadzwoniła wzruszona do studentów z podziękowaniami. Później odebrali telefon od pana Kamila z antykwariatu, który powiedział, że po raz pierwszy od początku pandemii ma tak wysokie obroty. A kiedy sprawdzili wolne terminy u pana Ryszarda, szewca z Łodzi, zobaczyli, że nie ma ich do 6 maja.
- Jesteśmy przeszczęśliwi, że nasza pomoc jest realna, że pomagamy i spotkaliśmy się z tak ciepłym odbiorem. Serdecznie dziękujemy za to każdemu i mamy nadzieję, że akcja będzie rozwijała się dalej - podkreśla Zosia.
Odwiedzili oni również pana Mirosława, zegarmistrza, który nie tylko naprawia analogowe zegarki, ale ma także imponującą kolekcję zegarów - nie na sprzedaż. Do tej pory nie mogą wyjść z podziwu, że po prostu przechodził ulicą i wszedł do warsztatu zegarmistrza, który od tamtej pory stał się jego miejscem pracy na kolejne 40 lat. Zosia podkreśla, że ludzie jak pan Mirosław mogą być dla młodszych pokoleń inspiracją.
Zachęcona przez Zosię, dzwonię do pana Mirosława i od razu daję się wciągnąć w opowiadaną przez niego historię.
- To był, wie pani, zupełny przypadek. Ja w ogóle pochodzę z Olsztyna i zdawałem egzaminy tutaj na Akademię Wychowania Fizycznego w 1977 roku. Zupełnym przypadkiem trafiłem tutaj na Słowackiego 22. Pan Jan Rudnicki prowadził ten warsztat od 1950 roku, poznaliśmy się i od tego czasu zaczęła się moja przygoda z zegarkami. Na dobre. Zaprzyjaźniliśmy się z panem Rudnickim i byliśmy jak rodzina. Później, kiedy już wiek mu nie pozwalał, miał o tyle zaufania, że przepisał na mnie ten zakład i później ja byłem szefem, a pan Rudnicki u mnie pracował. Zmarł w roku 1990 - opowiada.
Jak wspomina, pod koniec lat 70. zakład pana Rudnickiego tętnił życiem. Ludzie przynosili do naprawy zegarki analogowe, klientów było mnóstwo. W latach 80. sytuacja się zmieniła. Coraz więcej osób decydowało się na modne ówcześnie zegarki kwarcowe i w rezultacie w warsztacie zegarmistrza nastała cisza. - Elektronika narobiła spustoszenia w różnych dziedzinach życia - mówi z żalem pan Mirosław, ale za chwilę ożywia się, gdy przypomina sobie, że ostatnio młodzi ludzie chcą naprawiać stare zegarki po swoich dziadkach i pradziadkach.
- Przedwojenne, powojenne, polskie zegarki marki Błonie, radzieckie zegarki, po prostu jest moda na te zegarki. Jednocześnie coraz więcej młodych ludzi chce mieć wiszące zegarki. Jest to pocieszające - wymienia.
Kiedy panu Mirosławowi wydawało się, że zakład powróci do lat świetności, nadeszła pandemia.
- Pandemia rozwaliła nam pracę zupełnie. Klientów było bardzo mało. To zrozumiałe, ludzie bali się wychodzić z domu. Było bardzo źle. Tylko że w zeszłym roku państwo nam pomogło. Tu naprawdę chylę czoła, bo taka pomoc w postaci zwolnienia z ZUS-u, dopłaty do pensji pracowników, nawet właściciele kamienicy obniżyli nam czynsz na kilka miesięcy. Teraz jest, jak jest. No Boże... trzeba jakoś to przeciągnąć - mówi.
Chociaż zakład pana Mirosława nie był zamknięty nawet na chwilę w czasie pandemii, dochody znacznie spadły. Jak podkreśla zegarmistrz, nikt mu za darmo nic nie da, więc wychodzi z założenia, że dopóki może pracować, to będzie pracować. A w ostatnim tygodniu ma dla kogo. Kiedy studenci zapukali do drzwi warsztatu, pojawiła się nadzieja.
- Proszę panią, to jest wspaniała inicjatywa, powiem pani. Przede wszystkim to wspaniali ludzie, którzy to wymyślili. Młodzi ludzie, fajni ludzie. Wpadli na to właśnie w tym okresie trudnym dla wszystkich rzemieślników. Wszystkim nam po prostu tak bardzo, wie pani, pomagają. Reklamy w internecie, na Facebooku, Instagram. No jest to wspaniała sprawa. Autentycznie odzew, mimo że to trwa bardzo krótko, jest. Grzeszyłbym, gdybym powiedział, że nie. Ludzie nagle dowiadują się, że jest zegarmistrz na Słowackiego - opowiada wzruszony.
Jeśli wiesz, że ktoś w twojej okolicy potrzebuje wsparcia w wypromowaniu, krótką historię o sklepie, kilka zdjęć i zgodę właściciela na publikację, można podsyłać na fanpage "Dziadkowie biznesu". Razem możemy pomóc seniorom z całej Polski.