Kamila Raczyńska-Chomyn*: Pierwszą osobą, która mnie tak potraktowała, była moja wychowawczyni z podstawówki.
Byłam w piątej klasie - czyli miałam 12 lat - i usłyszałam od niej, że skończę pod latarnią.
Bo bawiłam się na korytarzu z chłopakami z szóstej klasy.
Długo wydawało mi się, że z następnym przypadkiem slut-shamingu miałam do czynienia lata później, kiedy były chłopak nazwał mnie "ku*wą", gdy odmówiłam mu porozstaniowego seksu, ponieważ byłam już w innej relacji.
I dopiero ostatnio przypomniałam sobie, że przez lata na jednym z bloków na warszawskim Wierzbnie, literami wysokimi na blisko metr, było napisane "Kamila R. = wentyl".
Oryginalne, to prawda. Nie szlauch, nie szmata, a "wentyl". Widać taki wtedy funkcjonował slang w mojej szkole. Z tego, co pamiętam powodem nie było żadne okołoseksualne zdarzenie. Zresztą miałam wtedy 14-15 lat, więc o jakich okołoseksualnych zdarzeniach mogłaby być mowa? Po prostu najwyraźniej nie byłam lubiana. Dopóki nie wyremontowano elewacji budynku, przez parę lat mijałam ten napis - moje imię i początek nazwiska - z tą obelgą. I całkiem skutecznie to wyparłam na wiele lat. A przecież to widziała moja mama, nauczyciele, moje koleżanki i koledzy - to była moja dzielnica.
Prawda? Jednak najwięcej slut-shamingu doświadczyłam jako dwudziestoparolatka, kiedy po zakończeniu pierwszego wieloletniego związku, rozpoczęłam bardzo bujne i fajne życie erotyczne. Dużo się wtedy dowiedziałam o sobie - o tym, co lubię, czego nie lubię i dlatego uważam tamten czas w moim życiu za ważny. Oczywiście mimo tego, że przecież sama ze sobą tego seksu nie uprawiałam, ktoś był "beneficjentem" tej mojej "rozwiązłości", to zamiast ją ze mną celebrować i cieszyć się radosnym seksem albo zwyczajnie nie komentować, byłam oceniana, traktowana przemocowo, upokarzana i wiecznie rozliczana, nawet publicznie, z tego z kim "znowu się przespała".
To prawda. Nie napisałyśmy książki we własnej obronie, ale w reakcji na przemoc wobec innych kobiet. W 2018 roku nagle pojawiła się w sieci strona internetowa oraz fanpage "Slut watch"/"Spis zdzir". Zamieszczono tam zrzuty z ekranu postów, które wyciekły (a właściwie zostały wykradzione) z zamkniętych, prywatnych grup, na których dziewczęta i kobiety zadawały różne pytania i dzieliły się swoimi doświadczeniami erotycznymi. Część z tych pytań wynikała po prostu z braku rzetelnej edukacji seksualnej, bo dotyczyły np. tego, jak bezpiecznie uprawiać seks analny. To wszystko zostało zapisane na zrzutach ekranu - wraz ze zdjęciem profilowym, imieniem, nazwiskiem, czasem miastem, czasem szkołą, do której ta osoba chodziła - i upublicznione bez ich zgody.
Niektóre były licealistkami.
Pamiętam, że jak to zobaczyłam, to poczułam obezwładniające uczucie lęku za kogoś - ta dziewczyna jutro będzie musiała pójść do liceum, spojrzeć na swoich kolegów i koleżanki.
No tak, jakbyś miała z gołym tyłkiem wyjść na akademię szkolną, albo jakby ktoś miał publicznie czytać twój pamiętnik. Koszmar! A trzeba dodać, że "Spis Zdzir" nie tylko upublicznił zrzuty ekranu wrzucane bez komentarza, tam było też mnóstwo gróźb karalnych. Z jednej strony masa pogardy do tych kobiet i ich seksualności - że są brudne, puszczalskie, cała narracja o roznoszeniu "chorób wenerycznych" itd., a z drugiej strony, te same osoby groziły "przyjdziemy do ciebie i cię zgwałcimy", "zgwałcimy cię za karę", "pokażemy ci, gdzie twoje miejsce", "przyjdzie nas kilku i ciekawe, czy nadal będziesz śpiewać, że tak lubisz seks i taka jesteś otwarta, jak cię wszyscy dojedziemy".
Nie pamiętam już, która z pozostałych autorek książki "Dziwki, zdziry, szmaty. Opowieści o slut-shamingu" - Paulina Klepacz czy Aleksandra Nowak - użyła wtedy tego terminu, na pewno nie ja. Ten anglicyzm nie ma wciąż dobrego polskiego odpowiednika. Próbowałyśmy. O ile mansplaining, czyli to, że mężczyźni tłumaczą wszystko kobietom, ma ciekawe propozycje…
…tak slut-shaming zostawiłyśmy w wersji oryginalnej. Po tej aferze (na szczęście fanpage i strona szybko zniknęły) odezwałam się do paru kobiet, które zostały dotknięte przez akcję "slut watch", wiedząc, że dostają masę ohydnych wiadomości, dając im znać, że to, co się im dzieje jest złe, że jest przestępstwem, żeby nie czytały tych rzeczy na swój temat i że jesteśmy z nimi, my, inne kobiety i mają nasze siostrzane wsparcie. A na zamkniętej kobiecej grupie, którą prowadzę, ogłosiłam, że zbieram anonimowe szczere historie dotyczące kobiecej seksualności, żeby móc pokazać światu, że nasza seksualność może być bardzo wielowymiarowa.
Że do kobiety nie jest przypisana monogamia i seks tylko z miłości w celu poczęcia dziecka.
Że nasza seksualność ma wiele odcieni, że mamy prawo realizować ją, jak chcemy (o ile oczywiście nie ranimy innych osób). Wtedy też powstało hasło: "Nie da się zawstydzić kobiety jej seksualnością, jeśli ona się jej nie wstydzi".
To przemocowa praktyka, rodzaj przemocy seksualnej i emocjonalnej, polegającej na tym, że dyscyplinujesz, zawstydzasz, próbujesz upokarzać, czasem oczerniać osobę - najczęściej kobietę - odnosząc się do jej życia erotycznego. Pasywni mężczyźni homoseksualni są też w ten sposób traktowani przez swoją społeczność - mówi o tym w naszej książce seksuolożka, Patrycja Wonatowska.
Najprościej mówiąc, to zawstydzanie ze względu na wszystko, co jest związane z szeroko rozumianą ekspresją seksualną, ponieważ może dotyczyć też wyglądu.
Tak! Wystarczy, że według kogoś za dużo odsłaniasz - a to "za duże odsłanianie" to czasem są nawet sandały z odkrytym palcem. Ale równie dobrze może chodzić o to, że głośno mówisz, wybuchasz śmiechem, jakoś "za bardzo" tańczysz, chodzisz, zwracasz na siebie uwagę. To również ocenianie twojego życia erotycznego - ilu miałaś partnerów w życiu, z kim sypiasz aktualnie, czy w ogóle sypiasz itd.
Atrakcyjnej kobiecie często odbiera się kompetencje intelektualne i sugeruje, że skoro jest na wysokim stanowisku, to na pewno doszła tam przez tzw. łóżko lub "pod stołem prezesa". Sugestie, że uroda pomaga coś załatwić, są bardzo typową strategią umniejszania i sprawowania kontroli nad kobietami. Ja na przykład na studiach usłyszałam, że "z taką twarzą, to ty pewnie nie musiałaś zdawać tutaj egzaminów". A przed każdą sesją słyszało się żarty wykładowców o głębokich dekoltach, które zapewnią studentkom zdany egzamin.
To chyba według nadawcy miał być komplement. Ale wszystkie niechciane zaczepki - od fizycznych, które pamiętamy z czasów szkolnych, jak strzelanie z gumki ze stanika, łapanie za włosy, już nie mówię o łapaniu za biust, po takie "komplementy" właśnie, to rodzaj nadużycia i przekroczenia. A najdziwniejsze i paradoksalne okoliczności, w których możesz zostać nazwana "dziwką", to gdy odmówisz seksu.
I słyszysz, że jesteś "ku*wą" albo "dziwką".
Zdarzy się to, kiedy odmówisz seksu pijanemu kolesiowi, który się do ciebie przystawia przy barze. Powie ci, że jesteś "dziwką", choć ty mu właśnie odmówiłaś przygodnego seksu. A więc - żeby było jasne - w zasadzie za wszystko możesz zostać tak nazwana.
Niestety tak. A za tym idzie systemowe traktowanie kobiet: kiedy zgłaszamy gwałt czy napaść, policjanci ustalają, czy przypadkiem nie byłyśmy ubrane "nieodpowiednio" i czy nie "prowokowałyśmy".
Te historie o prowokowaniu i dyscyplinowaniu zaczynają się już w szkole: dziewczynki dyscyplinuje się względem tego, jak powinny się ubierać na lekcje, żeby nie rozpraszać chłopców.
To one mają uważać, żeby ramiączko biustonosza im się przypadkiem nie wysunęło niechcący spod zbyt krótkiego rękawka. Motywacje dyscyplinujących kobiet są często inne, niż atakujących mężczyzn. Inną motywację ma pijany koleś w barze, którego zaloty odrzuciłaś, inną ma twoja ciotka, która mówi, że "za krótka jest ta spódnica". Natomiast jedna i druga osoba może użyć identycznych słów i świadomie lub nie zastosować wobec nas slut-shaming. Ten kobiecy slut-shaming jest dla nas - autorek książki - znacznie mroczniejszy i smutniejszy.
Zgadza się, ale to jest okrutny i fałszywy rodzaj "troski" i przede wszystkim jest nieskuteczny.
Takie nieudolne próby ochronienia córki przed napaścią seksualną, wynikają z czegoś na kształt myślenia magicznego, że jeśli dziewczyna ubierze się odpowiednio, to będzie bezpieczna.
Jakby możliwe było wymyślenie jakiegoś algorytmu, który nas uchroni przed przemocą. Ale takiego algorytmu nie ma, tak samo jak nie ma odpowiednich i nieodpowiednich ubrań. Od lat mówią o tym ekspertki zajmujące się przemocą seksualną. Dobrym przykładem był pokaz mody, w Polsce zorganizowany przez Stowarzyszenie Foreget-me-not 8 marca 2020 roku, a wzorowany na podobnych pokazach i wystawach, które miały miejsce w wielu krajach na świecie. Kobiety wystąpiły na nim w ubraniach, które miały na sobie podczas gwałtu. I jak się pewnie domyślasz, to były normalne, codzienne ciuchy - dżinsy, dresy, sukienki, piżamy. Rozumiem, że nasze mamy i babcie starają się w ten sposób magicznie nas ochronić, znaleźć logikę w czymś nielogicznym i niewytłumaczalnym, jak napaść seksualna.
Wszystkie badania wskazują na to, że faktycznie się nie da. A to dyscyplinujące nas działanie, to właściwie "victim-blaming", czyli przenoszenie odpowiedzialności za zdarzenie na jego ofiarę. Ani rodzaj ubrania czy butów, które masz na sobie, ani sposób, w jaki idziesz po ulicy, czy stoisz na przystanku cię nie uchroni. A poza tym statystyki policyjne pokazują, że najwięcej napaści seksualnych, zgwałceń i przemocy dzieje się w domu. Sprawcami są osoby, które doskonale znamy: (były) mąż, (były) chłopak, szef, kolega ze studiów. W 2009 roku na podstawie danych z roku poprzedniego powstał "statystyczny portret" osoby, która dopuszcza się zgwałcenia. I jest to poczytalny mężczyzna, w trzech przypadkach na cztery znający swoją ofiarę.
Do przestępstwa zgwałcenia najczęściej dochodziło w domu - 2727 zgłoszonych w 2008 r. spraw, podczas gdy na ulicy, według zgłoszeń, to było 327 napaści.
Więc naprawdę żadna taktyka pod tytułem "zakryj się", "siedź inaczej", "mów inaczej" nie będzie skuteczna. A i tak kolejne pokolenia dziewczynek są tak wychowywane. I to jest straszne.
Działa wsparcie społeczności, zbudowanie kultury, w której kobiety nie są zawstydzane, za to jest się piętnowanym są zachowania przemocowe. Wzmocnienie swojej ekspresji seksualnej i duma z tego, kim się jest. Nasza książka mówi też o odzyskiwaniu słów, którymi często stara się nas obrazić, jak właśnie "dziwka", "zdzira", czy "szmata", które można zobaczyć na okładce. Działa edukowanie społeczeństwa na temat źródeł i mechanizmów przemocy oraz na temat zgody, czyli konsentu. Działa szukanie wsparcia wśród innych kobiet i mądrych mężczyzn, którzy chcą nas słuchać i umieją przyznać, że np. faktycznie dopuścili się nadużycia i szczerze przepraszają.
Po premierze książki dostałyśmy mnóstwo wiadomości o tym, że sposobem na walkę ze slut-shamingiem jest też inne niż kiedyś wychowywanie dziewczynek i chłopców. Czyli uczenie, by nie szastać ocenami - zwłaszcza powierzchownymi - nie komentować życia innych osób i reagować, gdy jest się świadkiem przemocy.
Tak. I mam nadzieję, że wychowamy pokolenie ludzi, które na pytanie: "a wiesz z iloma ona spała?" odpowie: "mnie to w ogóle nie interesuje i nie powinno interesować ciebie". Widzę, że coraz częściej kobiety zaczynają w ten sposób reagować, gdy ktoś próbuje rozkręcić przy nich plotkę. Marzy mi się, żeby to samo zaczęli robić mężczyźni w męskiej grupie, zamiast prześcigać się w obgadywaniu kobiety, z którą uprawiali seks.
Z jednej strony dziewczynki mają pilnować długości spódniczki i ukrywać swoją seksualność, a już na pewno nie czerpać przyjemności z seksu.
Z drugiej zaś chłopcy to "tylko chłopcy", w myśl głupiego powiedzonka "boys will be boys" i mają iść po swoje, nawet jeśli oznacza to przemoc.
Zobacz, jakie krzywdzące jest to odbieranie chłopcom i mężczyznom jakiegokolwiek sprawstwa i intelektu. To straszne, że wiele pokoleń mężczyzn wyrosło w przekonaniu, że są bezmózgimi, wiecznie napalonymi istotami bez głębszych emocji, doklejonymi do penisa, który rządzi całym ich światem.
Tak, bo w tej grze nigdy nie wygrasz. Jeśli nie masz życia erotycznego, bo na przykład jesteś osobą aseksualną, również usłyszysz, że "coś jest z tobą nie tak". Usłyszysz to, gdy uprawiasz dużo seksu i gdy uprawiasz go mało, ale też, gdy lubisz seks "waniliowy", czyli delikatny, stawiany w opozycji do kinku - preferencji seksualnych zakładających np. odgrywanie ról czy praktyki BDSM. Gdy zbierałyśmy wywiady do książki, jedna z rozmówczyń właśnie na to zwróciła uwagę, dlatego pojawia się w książce termin "vanilla-shaming".
Jeśli chcesz "za dużo", będziesz "dziwką", jeśli "za mało", będziesz "oziębłą cnotką". Nigdy nie dogodzisz, więc nie ma sensu próbować.
Nie da się zawstydzić kobiety jej seksualnością, kiedy ona się jej nie wstydzi, właśnie dlatego, że kobieta/osoba będąca w zgodzie ze swoją tożsamością, seksualnością, wyglądem i wyborami życiowymi nie jest łatwym materiałem do dyscyplinowania.
A zawstydzanie tym właśnie jest - próbą dyscyplinowania i sprawowania nad kimś kontroli. O tym w książce rozmawiam z psychoterapeutką Aleksandrą Józefowską. Padają tam takie zdania, że być może, jeśli jesteś osobą, która ma silną potrzebę "zaglądania komuś pod kołdrę" i komentowania tego, odnajdziesz, że czujesz się zagrożona czyimś stylem życia erotycznego na tyle, że je śledzisz i punktujesz. Warto z czułością i empatią najpierw przyjrzeć się sobie i własnej motywacji. Może coś cię pobudza do tak silnej reakcji, bo jest twoim "miękkim miejscem", czymś, co masz sam/-a nieprzepracowane lub wyparte? Z własnego doświadczenia powiem tyle: jeśli ktoś żyje z samym sobą w zgodzie, to naprawdę nie interesuje go cudze życie.
*Kamila Raczyńska-Chomyn - pedagożka resocjalizacyjna, edukatorka seksualna i menstruacyjna, trenerka umiejętności psychospołecznych. Jako doula wspiera osoby w ciąży, podczas porodu i połogu oraz w trakcie ronienia. Autorka projektu Dobre Ciało, na co dzień pracuje z kobietami w gabinecie fizjoterapii uroginekologicznej w Warszawie. Feministka i aktywistka.
<<Reklama>> Ebook "Dziwki, zdziry, szmaty. Opowieści o slut-shamingu" dostępny jest w Publio.pl >>