6 czerwca 1971 roku 374 kobiety zadeklarowały "Wir haben abgetrieben" (czyli "Miałyśmy aborcję"), pokazując swoje twarze na okładce i w środku jednego z najbardziej opiniotwóczych tygodników w Niemczech.
Wiele z nich było szerzej znanych opinii publicznej. Były to między innymi dziennikarka Carola Stern, czy popularne wtedy aktorki - Senta Berger, Veruschka von Lehndorff, Ursula Noack, Romy Schneider, Sabine Sinjen, Vera Tschechowa, Lis Verhoeven, Hanne Wieder i Helga Anders. Akcja, której inicjatorką była feministka (i późniejsza założycielka i redaktorka feministycznego dwumiesięcznika "Emma") Alice Schwarzer, miała jednak precedens. Dwa miesiące wcześniej, 5 kwietnia 1971 roku, podobną akcję wsparły 343 Francuzki. W tygodniku "Nouvel Observateur" ukazał się "Manifest 343", pod którym podpisały się m.in. Catherine Deneuve, Jeanne Moreau, Marguerite Duras, Françoise Sagan, Ariane Mnouchkine i Agnès Varda. Autorką samej treści manifestu jest Simone de Beauvoir, słynna filozofka i pisarka francuska. A zaczynał się od takich słów:
"Każdego roku milion Francuzek poddaje się zabiegowi aborcji.
Ryzykują zdrowie i życie, gdyż skazano je na dokonywanie aborcji w ukryciu, mimo iż sam zabieg przeprowadzony pod właściwą kontrolą lekarską należy do jednego z najprostszych.
Francja milczy nad losem tych milionów kobiet.
Oświadczam, że jestem jedną z nich. Oświadczam: Ja też usunęłam ciążę.
Żądamy wolnego dostępu do środków antykoncepcyjnych. Żądamy prawa do aborcji."
'Manifest 343' opublikowany 5 kwietnia 1971 we francuskim magazynie 'Le Nouvel Observateur' źródło: Service d'information du Gouvernement
Skutek? Manifest przyczynił się do rozpowszechnienia dostępności środków antykoncepcyjnych we Francji, a cztery lata później - w 1975 roku - uchwalenia słynnej "ustawy Veil" (od nazwiska Simone Veil, ówczesnej ministry zdrowia i późniejszej prezydentki Parlamentu Europejskiego). Ustawa doprowadziła do depenalizacji przerywania ciąży i dopuszczała przeprowadzenie aborcji na życzenie kobiety przed upływem 10., a później 12. tygodnia ciąży.
Niemiecka okładka była wyrazem oporu przeciwko tzw. paragrafowi 218, który zakazywał kobietom z Niemiec Zachodnich dokonywania aborcji. Aborcja była dopuszczalna jedynie w sytuacji zagrożenia życia matki lub wskutek powikłań ciąży. Jednak każdego roku kilkaset tysięcy kobiet z RFN wyjeżdżało na zabieg za granicę, głównie do Holandii.
Tak otwarta i publiczna, łamiąca tabu deklaracja wzbudziła sensację i dyskusję społeczną. Zdjęciom twarzy kobiet towarzyszył - wzorowany na francuskim, lecz szerszy - manifest (tłumaczenie za stroną Aborcyjny Dream Team).
"Każdego roku około miliona kobiet w RFN ma aborcję. Setki z nich umierają, a dziesiątki tysięcy są pozostawione w chorobie lub bezpłodności, bo zabiegi wykonują osoby, które nie potrafią tego robić. Wykonywane przez wykwalifikowane osoby przerwanie ciąży to rutynowa procedura.
Kobiety, które mają pieniądze mogą mieć bezpieczną aborcję w Niemczech lub za granicą. Te, które nie mają, są przez artykuł 218 zmuszane do zabiegów wykonywanych przez szarlatanów na kuchennych stołach. W dodatku czyni je to przestępczyniami i grozi więzieniem do pięciu lat. Wciąż jednak miliony kobiet mają aborcje - w warunkach upokarzających i zagrażających życiu. Jestem jedną z nich. Miałam aborcję. Sprzeciwiam się artykułowi 218 i to w imię chcianych dzieci.
My, kobiety nie chcemy jałmużny od ustawodawców, nie chcemy reformy w ratach! Żądamy bezwarunkowego usunięcia artykułu 218. Żądamy rzetelnej edukacji seksualnej dla każdego i darmowego dostępu do antykoncepcji! Żądamy prawa do przerywania ciąży w ramach ubezpieczenia zdrowotnego!!!"
Czy odniosło to podobny skutek jak we Francji? Odpowiedź jest bardziej skomplikowana. W 1974 r. w RFN wprowadzono liberalizację ustawy, czyli legalizację aborcji na żądanie w pierwszych trzech miesiącach ciąży, ale ustawa ta nie zdążyła wejść w życie, gdyż kilka dni później zaskarżyli ją do Trybunału Konstytucyjnego parlamentarzyści CDU/CSU. Rok później Trybunał uznał legalizację aborcji za sprzeczną z Konstytucją Niemiec. W 1976 r. przyjęto jednak nowelizację kodeksu karnego dopuszczającą aborcję z racji medycznych, eugenicznych, kryminalnych i społecznych. W NRD z kolei wprowadzono aborcję na żądanie w 1972 roku w jedynym niejednomyślnym głosowaniu Izby Ludowej. Te dwa podejścia rozmijały się i dopiero w 1992 r. potrzeba zunifikowania prawa odziedziczonego po obydwu republikach doprowadziła do dalszego złagodzenia odpowiednich ograniczeń ustawowych. Aktualnie w Niemczech aborcja prawnie dopuszczalna jest jedynie w dwóch wypadkach: gdy ciąża zagraża życiu bądź zdrowiu fizycznemu i psychicznemu matki lub gdy jest wynikiem gwałtu, występku kazirodczego i przestępstwa pedofilskiego.
Prawo nie jest jednak egzekwowane, lub stosuje się bardziej pragmatyczną jego wykładnię - nie karze się za wykonanie aborcji w pierwszym trymestrze ciąży z innych niż powyższe powodów, jeżeli kobieta skorzystała z odpowiednich konsultacji, zabieg został wykonany przez lekarza i pomiędzy konsultacją a zabiegiem zachowano odstęp co najmniej trzech dni, a także od poczęcia nie minęło więcej niż 12 tygodni. Kobiety mogą więc usuwać ciążę także z przyczyn społecznych, ekonomicznych i osobistych bez jakiejkolwiek odpowiedzialności karnej. Inna jest wykładnia dotycząca lekarzy: podlegają oni odpowiedzialności karnej za wystawienie błędnego zaświadczenia o występowaniu okoliczności uprawniających do legalnej aborcji. Karze się ich również za dokonanie aborcji bez sprawdzenia stadium zaawansowania ciąży, poinformowania kobiety o możliwych konsekwencjach zabiegu, bądź bez dania jej możliwości wyjawienia motywów swojej decyzji.
To sprawia, że w Niemczech ciążę przerywają również Polki. Jeżdżą do klinik na własną rękę, pomaga im też organizacja zwana "Ciocia Basia", założona przez Polkę i Niemkę.
- Tak naprawdę miała swoją pierwszą odsłonę w roku 1930, a więc prawie 100 lat temu. Berliński ginekolog Heinrich Dehmel wezwał wtedy do zbierania podpisów przeciwko karaniu za aborcję, a akcję pod hasłem "Miałam aborcję" poparł m.in. Albert Einstein, wielu prominentów, znani pisarze i lekarki. Ale dzisiaj, 150 lat po zapisaniu w kodeksie karnym paragrafu 218, Niemki nadal wychodzą na ulice w proteście m.in. przeciw obowiązkowi konsultacji dla kobiet, które chcą przerwać ciążę. Protestujący mówią o Irlandii i o Polsce: "chrześcijańscy fundamentaliści chcą, żeby w Niemczech było tak, jak do niedawna w Irlandii i tak, jak jest teraz w Polsce". Najnowszy pomysł polityków to obowiązkowe doradztwo (a więc przymus) dla ciężarnych, które chcą przeprowadzić badanie pod kątem syndromu Downa u płodu - tak akcję w "Sternie" komentuje Beata Kozak, feministka i germanistka mieszkająca aktualnie w Berlinie, przez 18 lat redaktorka naczelna feministycznego polskiego czasopisma "Zadra".
Parę lat po ukazaniu się w magazynie "Stern" manifestu okazało się, że nie wszystkie z 374 kobiety, które zgłosiły się do "spowiedzi aborcyjnej", w rzeczywistości same przeszły aborcję. Alice Schwarzer, pomysłodawczyni akcji, która była jedną z tych osób, zajęła jednak stanowcze stanowisko, odrzucając zarzuty o kłamstwo czy blef: "Każda z nas zrobiłaby to, gdybyśmy zaszły w niechcianą ciążę. Ta "spowiedź" nie była działaniem moralnym, ale politycznym".