Paragony grozy od kilku tygodni wywołują burzę w internecie. Wszystko zaczęło się od historii kobiety, która za obiad 3-osobowej rodziny, zapłaciła ponad 170 zł. Kobieta ze smutkiem stwierdziła, że pożałowali zjedzenia ryby przy plaży, kiedy tylko zobaczyli rachunek. Historia szybko zyskała popularność w sieci, a kolejne osoby - jak zresztą co roku - zaczęły dzielić się swoimi paragonami. W rozmowie z portalem money.pl Robert Makłowicz przyznał, że ceny nad Bałtykiem wcale go nie dziwią.
Bo ryby są po prostu drogie! Jeśli ktoś myśli, że zje rybę z frytkami za 10 zł, to się po prostu myli
- oznajmił.
Jak zauważył Makłowicz, wysokie ceny w nadmorskich restauracjach nie wynikają tylko z dostępności i ceny samego towaru, ale także z tego, że brakuje ludzi do pracy w gastronomii. Jak podkreśla krytyk kulinarny, spowodowało to wzrost pensji. Wzrosła także inflacja, a do tego właściciele restauracji byli pozbawieni dochodów przez ostatni rok.
To musi mieć przełożenie na ceny w restauracjach i smażalniach. A jeśli ktoś jedzie do modnego kurortu, to też naprawdę nie powinien się dziwić, że gofry kosztują tam więcej niż w jego mieście. Ja nie żałuję pieniędzy na jedzenie, pod warunkiem, że nikt mnie nie oszukuje. Najgorsze jest to, jeśli coś niezasłużenie tyle kosztuje
- oznajmił kulinarny guru, nawiązując do restauracji, które pod hasłem "ryba prosto z kutra" sprzedają mrożonki. Bo jak Makłowicz zauważył, że większość ryb, które zjadamy w nadmorskich restauracjach, nie pochodzi z Bałtyku.
Owszem są wspaniałe miejsca, restauracje. Ale to nie są miejsca, do których kieruje się 90 proc. turystów nad morzem. Jeśli idziemy w kąpielówkach do smażalni i chcemy zjeść coś z plastikowego talerza, to nie spodziewajmy się cudów. Świeże ryby to od jakiegoś czasu nie jest już masowy produkt, niestety
- podkreślił.
Jednak dziwię się ludziom, którzy narzekają, że podają im rybę mrożoną w smażalni. A jaką mieli podać? Skąd oni wezmą miliony fląder z Bałtyku?
- zapytał.