Iga Dzieciuchowicz, autorka trzeciego sezonu "Śledztwa Pisma": Wtedy już sporo o doktorze wiedziałam. Miałam też akta sprawy z sądu lekarskiego o kontrowersyjnej "terapii wibratorem", którą przed laty opisywali reporterzy "Superwizjera". Dyskutowaliśmy w redakcji o tym, jak daleko można się posunąć i ile mi wolno. Gdyby podczas wizyty wydarzyło się coś niewłaściwego, koniecznie musiałabym to nagrać.
Z drugiej strony sprawa wibratora była już dla doktora zakończona wyrokiem. Najpierw dostał upomnienie, później naganę w sądzie lekarskim. Chciałam sama przekonać się, jakim lekarzem jest doktor, bo słyszałam o nim skrajne opinie. Jedni go uwielbiali, inni nienawidzili. Postanowiłam po prostu być sobą. Nie udawać. Wszystko było prawdą poza problemem, z którym się zgłosiłam do doktora. Był to ten sam kłopot natury seksuologicznej, z którym przed laty przyszły do niego trzy pacjentki z reportażu TVN. Ma on swoje miejsce w Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-10: F52.0, czyli "brak ochoty na seks".
Fundacja Pismo i Iga Dzieciuchowicz przeprowadzili Śledztwo na temat doktora Wiesława Pismo. Magazyn Opinii
Doktor zadawał mi pytania, a ja opowiadałam o swoim życiu seksualnym. Pomyślałam, że skoro już rozmawiam z takim autorytetem, nie będę konfabulować. Zresztą doktor ma 50 lat doświadczenia, szybko zorientowałby się, gdybym kłamała. Ta rozmowa naprawdę nie była prosta. Myślę, że nawet osoby, które są otwarte i bezpruderyjne, mogą być zaskoczone niektórymi pytaniami, jakie zadaje seksuolog.
Doktor zapytał mnie, czy mam sny erotyczne. Odpowiedziałam, że mam. Zapytał wtedy, ile tych snów jest w miesiącu, co mi się śni, czy te sny kończą się orgazmem. Dopytywał o różne szczegóły, o których nawet nie pomyślałabym, że mogą mieć znaczenie. Zresztą w podcaście można posłuchać fragmentów naszego spotkania.
W sensie emocjonalnym najtrudniejsze były dla mnie rozmowy z matkami, które podejrzewały swoich partnerów o wykorzystanie seksualne ich dzieci. Dowody medyczne, nagrania z niebieskiego pokoju (przyp. red. przyjazny pokój przesłuchań) i rysunki, które mi przedstawiły, na długo zostaną mi w pamięci.
Poruszyła mnie historia zabójstwa młodej aplikantki z Białegostoku, w tej sprawie doktor Wiesław stał na czele zespołu biegłych. Trudne było dla mnie dotarcie do rodziny ofiary, przez wiele tygodni nie dawała mi spokoju myśl, że nie uda mi się ich znaleźć i nie będą wiedzieć o tym, że wracam w "Śledztwie" do tej drastycznej sprawy. Udało mi się porozmawiać z ojcem zamordowanej, miałam wiele obaw przed tą rozmową. Jestem mu wdzięczna, że był wobec mnie otwarty i wyrozumiały, pomógł mi zweryfikować ważne fakty. Postać doktora budziła w moich rozmówcach wiele skrajnych emocji, wszystkie fakty trzeba było sprawdzać po kilka razy.
Seksuolodzy to środowisko, którego w ogóle nie znałam. Nigdy wcześniej nie byłam u seksuologa. Nie wiedziałam też, co trzeba zrobić, żeby pracować w zawodzie, jakie dokładnie studia trzeba skończyć. Dowiedziałam się ciekawych rzeczy, na przykład tego, można być lekarzem seksuologiem, ale też terapeutą seksuologiem. W prowadzeniu obu tych praktyk zawodowych są duże różnice, które miały znaczenie w ocenie kontrowersyjnej "terapii wibratorem", którą zastosował doktor.
Dlaczego? Bo doktor jest ginekologiem seksuologiem i może dokonać badania fizykalnego pacjentki, co w procesie terapeutycznym opartym na rozmowie nie jest dozwolone. Dowiedziałam się też, że dawniej seksuologów było zaledwie kilku, wśród nich był oczywiście profesor Zbigniew Lew-Starowicz i doktor Wiesław. Wszyscy mają ogromny wpływ na polską seksuologię, bo prowadzą zajęcia i kształcą studentów. To środowisko bardzo hermetyczne i wszyscy się znają. Musiałam się trochę natrudzić, by zbyt prędko nie doszło do doktora, że zbieram materiał na jego temat.
Doktor zapraszał pacjentów na spotkania ze studentami, wiele osób z tamtych lat to potwierdziło. I tu znów pojawiły się zupełnie różne głosy - jedni uważali, że doktor był bardzo empatyczny, inni, że zdarzało mu się przymuszać pacjentów do tych "występów". Że byli pacjenci, którym stawiał ultimatum. Agata Loewe wspominała, że jeden z wykładowców na takich spotkaniach zwracał się żeńskimi końcówkami do osoby, która odczuwała swoją płeć jako męską. Nie podała nazwiska, ale podkreśliła, że celowo chciał zbudować w tej osobie odporność psychiczną. Wierzył, że pomoże jej to poradzić sobie z ostracyzmem ze strony otoczenia. Pokrywa się to z historiami, które słyszałam o doktorze od jego dawnych pacjentów.
Zresztą Oskar mówił też, że doktor poruszał się w ówczesnych, bardzo sztywnych standardach pracy z osobami transpłciowymi. Wszystko musiało być jasne: jeśli identyfikował się jako mężczyzna, musiał wyglądać jak mężczyzna. Dla doktora biżuteria na ręku mogła już wskazywać na to, że transpłciowość danej osoby jest wątpliwa. Doktor podejrzewał wtedy, że jego problem leży gdzie indziej. Na przykład uważał, że w przypadku Oskara chodzi o nastoletni bunt. Dziś już mamy świadomość istnienia niebinarności i wiemy, że tranzycja nie musi być pełna.
Oskar twierdzi, że pacjenci doktora dzielili się na dwie grupy. Pierwsza z nich to były osoby o wyglądzie kobiety lub mężczyzny zgodnym z pewnymi stereotypami. Doktor ich wspierał, interesował się nimi, tutaj nie miał wątpliwości. Oskar z kolei należał do, jak to sam określił, "grupy potępionych". Tych doktor traktował jak zbuntowanych nastolatków, u których transpłciowość to wymysł i należy wybić im to z głowy. Oskar wielokrotnie podkreśla, że terapia doktora zniszczyła jego i jego życie rodzinne.
Zresztą ta historia zostawiła mnie w największym osłupieniu. Zastanawialiśmy się z Oskarem, czy zachowanie doktora wynikało z tego, że doktor nie miał wiedzy, czy po prostu był wobec niego okrutny. Mój bohater uważa, że doktor nie powinien zajmować tak eksponowanych stanowisk. Zresztą to niejedyna osoba, która zgłaszała podobne opinie o terapii doktora.
Rozmawiałam z jeszcze jednym bohaterem, ale jego stan psychiczny nie pozwolił mi na to, żebym włączyła go do "Śledztwa". Po emisji drugiego odcinka napisał do nas słuchacz, który również był w przeszłości na terapii u doktora i wróciły mu z tamtego okresu złe wspomnienia. Należy jednak podkreślić, że doktor był pionierem w polskich badaniach nad transpłciowością, a ja znalazłam też osoby, które niedawno były u niego na terapii i wypowiadają się o nim bardzo pozytywnie.
Za część zarzucanych mu czynów doktor już odpowiedział, ale pojawiają się też współczesne wątki. Skontaktowały się ze mną matki, które podejrzewały partnerów o przemoc seksualną wobec dzieci. Zgłosiły sprawy do sądów, a w każdej z nich biegłym seksuologiem, który badał mężczyzn, był doktor Wiesław. Za każdym razem stwierdzał w opiniach, że nie mają skłonności pedofilskich. Matki czuły się skrzywdzone tymi opiniami, też dlatego, że zeznania dzieci uznano za wiarygodne. Jedna z nich oskarża doktora, że jego opinie są nierzetelne, złożyła w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury. Ale znów okazało się, że nic nie jest tu proste.
Wielu specjalistów, z którymi rozmawiałam, podkreślało, że przeprowadzenie takich badań to ekstremalnie trudne zadanie. Bo często osoby, które krzywdzą dzieci, nie są pedofilami preferencyjnymi (przyp.red. czyli dziecko nie jest dla nich obiektem seksualnym), a robią to w czynie zastępczym (przyp. red. wykorzystywanie dziecka może być motywowane m.in. niską samooceną, trudnościami w nawiązaniu relacji z dorosłym partnerem). Jeśli biegły uzna, że nie mają skłonności pedofilskich, taka osoba odbywa wyrok, ale nie przechodzi terapii.
W sądach zdarza się jednak, że opinia, w której seksuolog nie dostrzega zaburzeń preferencji pod postacią pedofilii, jest interpretowana jako dowód na niewinność. A przecież to zastępczych czynów pedofilnych na dzieciach jest najwięcej i trzeba zbadać cały materiał dowodowy.
Niestety znormalizowaną patologią w polskich sądach jest to, że bardzo często to opinia decyduje o przebiegu sprawy. Sędzia mówi: "Poczekajmy na opinię biegłego". A co, jeśli biegły się myli? O tym są dwa ostatnie odcinki "Śledztwa".
Jednym z wątków, które badam w "Śledztwie", jest głośna sprawa Czesława Małkowskiego, byłego prezydenta Olsztyna oskarżonego o zgwałcenie pracownicy w zaawansowanej ciąży. Doktor Wiesław stał w tej sprawie na czele zespołu biegłych, ale w jego opinii pojawiły się nieprawidłowości i powołano nowy zespół biegłych. Małkowski dostał pięć lat, wysoki wyrok jak na polskie orzecznictwo. Ale dwa lata temu został uniewinniony, uzasadnienie wyroku ma aż 466 stron. Udało mi się porozmawiać z poszkodowaną kobietą i z byłym prezydentem Olsztyna. Puenta tej sprawy jest bardzo ciekawa, na pewno zaskoczy słuchaczy i słuchaczki.
Iga Dzieciuchowicz, autorka Śledztwa Pisma. Pismo. Magazyn Opinii/ materiały prasowe
Nie spodziewałam się, że seksuolog to zawód, który ma wpływ na tak wiele obszarów, a przede wszystkim na wyroki. Można prowadzić terapię indywidualną, pracować w szpitalu klinicznym, a jednocześnie być biegłym sądowym, do którego trafiają najbardziej drastyczne sprawy. Na biegłych ciąży bardzo duża odpowiedzialność. Doktor w zeznaniach mówił, że być może wpadł w rutynę. Że błędy, które popełnił, to efekt pracy, która jest bardzo wymagająca emocjonalnie. Być może biegli, którzy pracują przy najtrudniejszych sprawach, powinni być lepiej weryfikowani, mieć wsparcie psychologiczne, superwizję?
To wszystko jest trudne do uchwycenia i niejednoznaczne. Trudno odmówić doktorowi charyzmy, wiedzy i doświadczenia. W swojej dziedzinie potrafi pociągnąć za sobą tłumy, jest porywający. A z drugiej strony historie osób, które twierdziły, że doktor je skrzywdził, były dla mnie bardzo przejmujące. Nie miałam powodu im nie wierzyć.
Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć, ale bardzo starałam się wyważyć wszystkie głosy - te pozytywne i te negatywne. Niech rozstrzygną to słuchacze i słuchaczki.