Paul Wynn w połowie czerwca tego roku usłyszał druzgocącą diagnozę - u mężczyzny wykryto złośliwego raka trzustki z przerzutami do płuc i wątroby. Lekarze dawali mu wtedy od sześciu tygodni do dwóch miesięcy życia. To dlatego para zdecydowała się na przyspieszenie ślubu, zaplanowanego na lipiec.
Wynn miał poślubić swoją długoletnią partnerkę Alison, z którą doczekał się piątki dzieci. Byli ze sobą już 21 lat, jednak wciąż zwlekali z decyzją o ślubie. Przed śmiercią mężczyzny chcieli zrealizować to marzenie, dlatego zdecydowali się zorganizować ceremonię już na osiem dni po usłyszeniu diagnozy. Niestety, Wynn zmarł, czekając na pannę młodą pod ołtarzem, nie zdążywszy tym samym wypowiedzieć słów przysięgi.
Jak wyznaje partnerka Wynna, w dniu ślubu Paul był osłabiony i potrzebował pomocy w dostaniu się do kaplicy, do której został wniesiony na krześle. Mimo to wszystko wydawało się być w porządku.
Tuż przed ślubem panna młoda zorientowała się, że zapomniała bukietu, co opóźniło ceremonię o dziesięć minut. Kiedy wróciła do kaplicy i ich najstarszy syn prowadził ją do ołtarza, przy którym siedział pan młody, zdała sobie sprawę, że stan Wynna drastycznie się pogorszył.
Nie odwrócił się, nie popatrzył na mnie i wtedy zorientowałam się, że jest źle. Krzyczałam jego imię, próbowałam go ocucić. Nie reagował
– wspomina Alison w rozmowie z Ayrshire Live.
Świadkowie szybko ruszyli mu z pomocą, jednak mężczyzny nie dało się już uratować.
-Wydaje mi się, że to się stało zaledwie wczoraj. Muszę codziennie wstawać ze względu na moje dzieci. Gdyby nie one, nie miałabym po co żyć. Gdybym nie zapomniała kwiatów, zdążylibyśmy zrealizować marzenie przed jego śmiercią - wyznaje zrozpaczona kobieta.