Iga Krefft rozpoczęła karierę w bardzo młodym wieku - mając 11 lat zaczęła pojawiać się na deskach teatru, a już rok później trafiła na plan "M jak Miłość", w którym do tej pory wciela się w Ulę Mostowiak. I to właśnie rola adoptowanej córki Hanki i Marka przyniosła jej największą rozpoznawalność.
Teraz lubiana aktorka i piosenkarka, przyznała, że kariera w tak młodym wieku na pewno miała wpływ na jej późniejsze zachorowanie. Bo, jak wyznała w szczerym wpisie na Instagramie - od 6 lat zmaga się z nerwicą z epizodami depresyjnymi. - Sama nie wierzę, że to piszę, ale od dawna chciałam to zrobić, wisiało to nade mną - zaczęła Krefft intymny wpis.
Piszę to po to, aby osoby, które mają podobne przeżycia, wiedziały, że to nie jest jakiś jedyny przypadek na tej planecie, że nie są same, bo mi kiedyś przeczytanie takich słów szalenie pomogło. Od 6 lat choruję na nerwicę z epizodami depresji. Dwa lata temu przeszłam załamanie nerwowe, a o samej depresji dowiedziałam się na tydzień przed rozpoczęciem programu "Twoja Twarz Brzmi Znajomo". Było to cholernie trudne wyzwanie i jak wchodziłam na próby, to miałam naprawdę czarne myśli. Gdyby nie leczenie, nie wiem, jakby się skończyło...
- wyznała wtedy, przyznając, że choroba przez długi czas była dla niej powodem do wstydu.
- Choroba była dla mnie w tamtym momencie oznaką słabości i porażki. Dlatego powiedziałam rodzicom: „Błagam, nie mówcie o tym nikomu". Tylko cztery najbliższe mi osoby wiedziały, co się ze mną dzieje. Dopiero niedawno, po dwóch latach terapii i leczenia farmakologicznego, poczułam, że jestem gotowa o tym opowiedzieć. Bo niby dlaczego mam się tego wstydzić? Żałuję nawet, że zrobiłam to tak późno. Gdybym powiedziała wcześniej, łatwiej byłoby mi pracować, bo ludzie widzieliby we mnie człowieka, a nie maszynę do wykonywania zadań - zwierzyła się Krefft w rozmowie z "Party".
Przyznaje, że chociaż jest bardzo wdzięczna rodzicom, że pozwolili jej spełnić marzenia o aktorstwie, dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo kariera w młodym wieku odbiła się na jej życiu.
- Niemniej jestem bardzo wdzięczna rodzicom, że pozwolili mi realizować moje wielkie marzenie o aktorstwie. Mieli do mnie zaufanie, oceny się zgadzały, nie wagarowałam, a jak wagarowałam, to po to, by iść do kawiarni pouczyć się do sprawdzianu. Jednak dopiero teraz zaczynam rozumieć, jakie szkody mi to wszystko wyrządziło. Nie miałam normalnego dzieciństwa. Jeździłam po osiem godzin pociągiem z Wejherowa do Warszawy, by o szóstej rano być na planie, a w tzw. międzyczasie odrabiałam lekcje. Do tego jeszcze dochodziła szkoła muzyczna. Dlatego, gdy miałam 16 lat, razem z rodzicami zdecydowaliśmy, że zamieszkam w Warszawie. Sama. To była dobra decyzja, bo byłam odpowiedzialną nastolatką. Uczyłam się i pracowałam, nie interesowały mnie imprezy. Ale stałam się trochę jak żołnierzyk, który wykonywał zadania, i akurat mojej psychice to nie służyło - wyznaje.
Pomocą okazała się dla niej terapia, na którą zdecydowała się jednak dopiero dwa lata temu.
- Jednej nocy, jadąc pociągiem do Wrocławia, nastąpiła kulminacja, czułam, że jeśli to się nie skończy, to ja skończę ze sobą. Nie dam rady... To mnie zaalarmowało. Zaczęłam czytać następnego dnia o chorobach psychicznych i zadzwoniłam do rodziców z pytaniem, czy mój stan to może być to...? Po ponad miesiącu życia w jakimś koszmarze objawy uspokoiły się. Samoczynnie. Nie poszłam do lekarza ani nic i to był błąd...- przyznała na Instagramie.
Teraz, na dwa lata po załamaniu, aktorka czuje się już lepiej. Jak przyznaje, dzięki terapii wie, jak radzić sobie z chorobą.
- Traktuję siebie z większą czułością, empatią i zrozumieniem. Nie jestem tym żołnierzykiem, co śpi po kilka godzin, by spełnić oczekiwania swoje i wszystkich wokoło. Terapia pomogła mi pozmieniać priorytety w życiu i teraz po prostu widzę, co tak naprawdę jest ważne. Liczę, że to będzie dla mnie przełomowy rok również pod względem muzycznym. Nowa płyta, którą kończę teraz nagrywać, powstawała w czasie pandemii. Mam nadzieję, że na jesieni ruszę w trasę - powiedziała "Party".