Para przebywająca na urlopie nad polskim morzem natknęła się na wyjątkowe znalezisko. Podczas wycieczki rowerowej zauważyli wyrzuconą przez morze butelkę z zawiniętą w środku kartką. Okazało się, że był to list ojca do zmarłej córki.
- Butelka leżała na piasku, wyrzucona przez morskie fale. Początkowo pomyśleliśmy, że to liścik włożony do butelki dla zabawy przez nastolatkę. Kiedy to zaczęłam czytać, moje serce niemal pękło. Nie mogłam powstrzymać się od łez. Nie byłam w stanie się opanować – opowiadała Elżbieta w rozmowie z "Dziennikiem bałtyckim". To właśnie jej kolega, Andrea, jako pierwszy zauważył butelkę nad brzegiem morza. Przez szkło udało im się odczytać fragment wzruszającej wiadomości i kiedy zorientowali się, że jest to list napisany przez ojca do zmarłej córki, zdecydowali się go nie otwierać.
15 lipca mijają dwa miesiące od Twojej śmierci.(...) Czekam, kiedy przyjdziesz do mnie, przytulisz się do mnie i uspokoisz, mówiąc, że jest Ci już dobrze. Wtedy może mój ból osłabnie i nadejdzie ukojenie. Dlatego czekam tego dnia, kiedy zobaczę Cię znowu uśmiechniętą. Na tym kończę mój list do Ciebie. Powierzam go morzu, a Tobie córeczko mówię: żegnaj i do zobaczenia. Twój na zawsze kochający Tato. P.S. Kocham Cię Wiktorio
- brzmiał fragment wzruszającej wiadomości.
Poruszeni znaleziskiem turyści, zgodnie z wolą autora listu, postanowili oddać znalezisko morzu. W tym celu przekazali butelkę kapitanowi Jarosławowi Stachewiczowi, który wrzucił ją z powrotem do morza w odległości 36 mil morskich od brzegu Łeby.
– Długo pływam, ale pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, kiedy butelkę z listem wrzucam do morza. To bardzo poruszająca historia – przyznał Jarosław Stachowicz "Dziennikowi Bałtyckiemu".