Agnieszka Szeżyńska*: To od razu przychodzą mi na myśl opowieści klientek, że jak wyjeżdżają na wakacje, to nagle się okazuje, że seksu się chce i że jest na niego czas.
Znikają nagle hamulce, które istnieją w życiu codziennym - przemęczenie, zabieganie i brak uważności - to i libido się odblokowuje w jakiś "magiczny" sposób.
Więc dla mnie wakacyjna miłość może też być w stałych związkach. I to jest przepiękne.
Seks lubi odpoczynek. To oczywiście może się różnić w zależności od osoby czy sytuacji, ale u większości osób raczej relaks niż napięcie przyczyniają się do wzrostu pożądania.
Większość osób, która do mnie przychodzi mówi, że odpoczynek odblokowuje nasze zainteresowanie seksualnością i sobą nawzajem jako obiektami seksualnymi.
Oczywiście, to jest to, o czym często pisze znana terapeutka par Esther Perel - oglądanie swojej osoby partnerskiej w nowym kontekście, w nowym wydaniu. Przypomnienie sobie o tym, że jeszcze się nie znamy tak zupełnie, że nie robiliśmy jeszcze razem tego, nie byliśmy razem tu i zobaczenie siebie nawzajem w nowych odsłonach - to wszystko pobudza nasze pragnienie.
Bo pożądanie, seks - oczywiście trochę upraszczając - jest rodzajem jakiegoś głodu. A głód jest na to, czego jeszcze nie zjedliśmy, czego jeszcze nie mamy w żołądku.
Wspomniałaś kostium kąpielowy, a ważny jest w ogóle aspekt cielesności, który na pewno jakoś dochodzi do głosu bardziej w wakacje czyli wtedy, kiedy ciała mogą być bardziej na wierzchu i bardziej możemy być w kontakcie z tą swoją własną cielesnością.
Ale też właśnie podczas wakacji mamy taki czas, kiedy mamy na siebie nawzajem zwrócone oczy, a nie np. na płacenie rachunków, doglądanie dzieciaków i wszystko to, co na co dzień musimy razem robić.
Bo to jest patrzenie w kierunku rozwiązywania jakiejś kwestii, a nie patrzenie na siebie nawzajem. A podczas tej kolacji albo na tej plaży to może mamy w końcu czas i gotowość pogapić się na siebie nawzajem.
Na wakacjach zbieramy energię, nasz układ nerwowy ma nareszcie na to czas. Oczywiście to będzie zależne od organizmu - bo są osoby, które bardzo źle znoszą wysoką temperaturę - ale taka średnia wiosenno-letnia temperatura dla większości osób jest po prostu fizjologicznie dobrym stanem.
Że to taki dosyć optymalny stan układu nerwowego - ani ci za ciepło, ani za zimno - więc organizm nie marnuje energii na ogrzewanie ani chłodzenie. Wobec tego nasz organizm ma zasoby, ma energię na to, żeby poświęcać swoją ciekawość jakimś rozwojowym rzeczom.
A seks jest bardzo rozwojową rzeczą dla organizmu.
Jak jesteśmy na wakacjach, w szczególności solo albo odłączamy się na chwilę od grupy, to trochę możemy dać sobie przyzwolenie na bycie trochę inną osobą niż zazwyczaj. Nowy kontekst, nowe miejsce, nowe osoby dookoła, może nowy język, nowa kultura i w ogóle dużo nieznanego nagle sprawiają, że to nasze "ja", nasza tożsamość wypracowana w pocie czoła w pracy, w rodzinie i między znajomymi może być trochę bardziej elastyczna. Możemy pozwalać sobie na jakieś zachowania, na które na co dzień byśmy sobie nie pozwolili.
Możemy dać sobie przyzwolenie na bycie trochę inną osobą niż zazwyczaj. fot. Shutterstock/Song_about_summer
Może tak być. Albo mogą pokazać się takie rzeczy, które są nam jakoś znane, ale nie chcieliśmy ich dopuścić do głosu albo nie było takiej okazji. Jeśli mam taką fantazję, która mi się pojawia podczas samomiłości, że idę na spacer z jakimś nieznajomym i na tym spacerze w naturze coś się między nami dzieje, to czasem się okazuje, że jakąś część tej fantazji nagle jestem w stanie zrealizować.
Bo wakacyjny kontekst daje mi nieznajomego, bar przy plaży i może nawet nie pełen seks, który sobie wyobrażałam, ale jakiegoś rodzaju bliskość, napięcie, romans.
To jest jak zwykle pytanie o poziom ryzyka, który jestem w stanie zaakceptować. Znam osoby, które w ogóle nie wchodzą do jezior, bo samo wejście do takiego zbiornika to zbyt duże ryzyko dla kogoś, kto łatwo łapie infekcje. Na drugim końcu tego spektrum są osoby, które w tym jeziorze będą uprawiać seks penetracyjny bez dyskomfortu. To jest kwestia poznania predyspozycji swojego ciała, podatności na infekcje, odporności i zadania sobie pytania o poziom ryzyka, który jestem w stanie zaakceptować.
I słusznie. Wszystko zależy od tego, na ile mamy własną, organiczną produkcję lubrykacji, która wiemy, że nam wystarcza, a na ile potrzebujemy mieć lubrykant. Taki w saszetkach to świetna sprawa na wyjazdy. Możemy zupełnie bezwstydnie z niego korzystać. Tu oczywiście musimy przypomnieć o kwestiach zabezpieczania się przed chorobami przenoszonymi drogą płciową - nie tylko w jeziorze tylko w ogóle, ale w jeziorze też.
Jeżeli seks jest w wodzie, to warto wtedy użyć silikonowego lubrykantu - jest trwalszy i nie będzie wymagał częstej reaplikacji.
Używamy go naprawdę niewiele, więc ciężko mówić o jego szkodliwym wpływie na środowisko wodne. A saszetki? Czasem lubrykanty są tak pakowane, np. jako próbki lub można je kupić w pakiecie. I taki lubrykant nakładamy klasycznie tam, gdzie potrzeba. Z lubrykacją działajmy bez żadnych wyrzutów sumienia, bez zahamowań w kontekście dbania o swój dobrobyt.
Ilość seksu, który uprawiamy z zabezpieczeniem czy bez to nie jest wyznacznik tego, czy będziemy mieć jakąś zdrowotną kwestię do rozwiązania. Czasem raz wystarczy.
Przy tej okazji warto powtórzyć, że wszystkie choroby przenoszone drogą płciową są w tej chwili do opanowania. Czyli są albo wyleczalne albo są do zarządzenia - będziemy z nimi żyć. Rozumiem całkowicie, że nie każda osoba, która wybiera się na wakacje chce się szczegółowo edukować w tym zakresie, ale warto sprawdzić, jakie zabezpieczenia warto stosować, żeby uniknąć chorób.
Istnieje nie tylko znana wszystkim prezerwatywa, ale również chusteczka dentystyczna, zwana też maską albo prezerwatywą oralną. Można jej używać wokół genitaliów i do tego, żeby nie mieć kontaktu ust lub języka z genitaliami, tudzież z odbytem. W ten sposób możemy się zabezpieczać w przypadku oralnych zabaw tak samo, jak w przypadku penetracji.
Jestem w ogóle za tym, żeby to był standard, że mamy uważność na to, co nam ciało mówi – nie tylko latem, nie tylko w okolicach intymnych. Słuchać tego, co ma nam do powiedzenia. Nie wymagać od niego, żeby znało jakąś prawdę ostateczną, ale też nie uciszać go. Jeżeli coś swędzi, coś piecze, to trzeba po prostu zwrócić uwagę i poświęcić temu kilka minut, również z lusterkiem, żeby sprawdzić, co tam się dzieje i czy coś potrzebuje naszej pomocy, bo się samo nie rozwiąże.
I bardzo dobrze. Seniory przecież zawsze uprawiali seks i im też należy się solidna wiedza, której być może wcześniej nie zdobyli. Może te statystyki wynikają ze wzrostu aktywności seksualnej, a może z większej gotowości starszych osób, żeby się diagnozować.
Dobrze to ujmujesz, zaczynamy widzieć. Ja bym raczej uznała, że to po prostu zmiana kulturowa, nie tyle w zachowaniu ludzkim, co w postrzeganiu zachowania. Powoli uznajemy, że osobą seksualną jest się od urodzenia do śmierci. Przestajemy odbierać osobom prawo do bycia istotami seksualnymi.
Pierwsze, o czym rozmawiam z parami to to, żeby nie wymagać od siebie, żeby w domu było dokładnie tak samo jak na wakacjach. Bo na wakacjach nie mamy tej ilości pracy, obowiązków. Chodzimy do restauracji, na spacery, a w domu trzeba ugotować, nie ma czasu się przejść. Więc pierwsza rzecz to zaakceptowanie zmienności w życiu w ogóle. Czasem będzie tak, a czasem tak, warto to zobaczyć i zaakceptować.
Ale też zwrócić uwagę na to, które nasze decyzje wpłynęły na to, że nasza seksualność się rozbudziła podczas urlopu i nawet wypisanie ich sobie.
Myślę o rzeczach, na które ja wpłynęłam, które ja zrobiłam, że ta moja seksualność miała więcej przestrzeni, żeby się rozbudzić. I trzeba zastanowić się, w jaki sposób po powrocie do domu mam możliwość zrobienia tych albo podobnych rzeczy, które przyniosły upragniony efekt. Co zadziałało? Co mogę zaszczepić w codzienności? Co przenieść?
Zwykle się okazuje, że to np. dawanie sobie czasu na odpoczynek. Co znowu nie jest takie proste w codzienności, jak podczas wakacji, ale naprawdę jest to nam niezbędne do życia i funkcjonowania.
Warto też znaleźć przestrzeń na robienie czegoś nowego, doświadczanie nowych rzeczy albo na chodzenie w nowe miejsca.
Bo na naszą seksualność mamy wpływ, a wakacje są wspaniałym wskaźnikiem tego, co można do życia codziennego zaprosić, żeby z tej energii seksualnej czerpać jak najwięcej szczęścia.
***
Agnieszka Szeżyńska - coachka intymności, trenerka seksualności dla dorosłych, językoznawczyni, ekspertka od psycholingwistyki i komunikacji. Pomaga ludziom być szczęśliwymi w seksie i relacjach. Autorka książek „Warsztaty intymności" i „Warsztaty intymności dla par" oraz kart dla par „Intymne rozmowy". Współtworzy Instytut Pozytywnej Seksualności w Warszawie.