Natalia Lesz: Jest mi przykro słuchać przekazów naszego rządu w sprawie miejsca kobiety w społeczeństwie

"Branża artystyczna jest specyficzna i nie można w niej funkcjonować, jeśli się nie kocha tego zawodu (...) Jesteśmy notorycznie oceniani, a udany casting nie zawsze kończy się rolą. Zdarza się, że producent wybiera inną osobę, bo ma np. więcej followersów na Instagramie" - mówi Natalia Lesz. Aktorka w rozmowie z kobieta.gazeta.pl opowiedziała o swojej drodze do kariery scenicznej i macierzyństwie.

Klaudia Kolasa, kobieta.gazeta.pl:  Na jakiś czas zniknęłaś z show-biznesu, zostałaś mamą. Jakie to uczucie? 

Najlepsze na świecie. Nie spodziewałam się, że moja miłość do córki każdego dnia będzie silniejsza. Moja córka jest wspaniałym, ale też wysoce wrażliwym dzieckiem, dlatego w tym roku wysyłam ją do szkoły otwartej, która - mam nadzieję – wesprze jej naturalne talenty i nie stłamsi jej emocjonalności.

To nie jest placówka systemowa. Jest to szkoła bez ocen, działająca w ramach porozumienia bez przemocy. Oczywiście jest to pewien eksperyment, ponieważ ten system szkolnictwa (szkoły otwarte czy demokratyczne) jest nadal w Polsce nowum. Jestem jednak pewna, że Ala odnajdzie się w takim mniej zdyscyplinowanym a bardziej tolerancyjnym środowisku. 

Chciałabyś, żeby córka poszła w twoje ślady i również pracowała w branży artystycznej? 

Branża artystyczna jest specyficzna i nie można w niej funkcjonować, jeśli się nie kocha tego zawodu. Wyjaśnię to na przykładzie aktorstwa. Wymaga się od nas, byśmy dawali dostęp do swoich emocji, swojej wrażliwości, "sprzedania" części siebie, a z drugiej – jesteśmy totalnie uzależnieni od decyzji innych osób. Jesteśmy notorycznie oceniani, a udany casting nie zawsze kończy się rolą. Zdarza się, że producent wybiera inną osobę, bo ma np. więcej followersów na Instagramie.  

 

Wychowanie dziewczynki jest wyzwaniem. Szczególnie teraz, kiedy coraz bardziej uświadamiamy sobie, jak bardzo krzywdzono dzieci, wpajając wzorce zachowań, odpowiednie dla ról płci. Np. mówiąc chłopcom, że nie mogą płakać, albo dziewczynkom, że muszą być grzeczne. Jakie są twoje metody wychowawcze? 

Wiem dokładnie, o czym mówisz, ponieważ sama doświadczyłam tradycyjnego wychowania i  takiegoż systemu oświaty. Ponadto mam wrażenie, że w latach 90. media zaczęły promować piękno kobiety jako największą wartość, jaką mamy do zaoferowania. Od kiedy też pamiętam kult pełnej rodziny, kult wspaniałej żony był niezwykle silny. I ponieważ wiem, jak takie przekazy działały na moją podświadomość, chcę chronić przed tym moją córkę.

W jaki sposób?

Mówię jej o rzeczach, których nauczyłam się w Stanach: każda rodzina jest inna, każdy zasługuje na szacunek. Każdego dnia zachęcam ją, aby  dała sobie prawo do poszukiwań i popełniania błędów i żeby była wolna od zaspakajania cudzych wyobrażeń na swój temat. Pięknie ujęła Simone de Beauvoir, pisząc: "Mężczyźni zamykają kobietę w kuchni lub buduarze i dziwią się, że jej horyzont jest ograniczony; podcinają jej skrzydła i ubolewają, że nie umie latać".

Natalia Lesz opowiedziała o macierzyństwieNatalia Lesz opowiedziała o macierzyństwie fot. Błażej Żuławski

Dlatego jest mi ogromnie przykro słuchać przekazów naszego rządu w sprawie miejsca kobiety w społeczeństwie, rodzin czy jak i kogo mamy kochać. Pozostaje mi jedynie wierzyć, że jest to przejściowa sytuacja i że wyjdziemy z tego obronną ręką. Trzeba robić swoje. 

Ty sama jako dziecko stałaś się ofiarą tego systemu w szkole baletowej, gdzie dziewczynki musiały dążyć do idealnej sylwetki. Mówiłaś w jednym z wywiadów, że odeszłaś, żeby ratować życie. Co byś dziś powiedziała Natalii z tamtego czasu? 

Gdybym miała dziś tę świadomość, wiedzę na temat systemu szkół artystycznych, której wtedy nie miałam ani ja, ani moi rodzice - nie posłałabym małej Natalii do takiej szkoły. To nie jest szkoła – a raczej - nie była szkoła dla osób wrażliwych. Nie było opieki psychologicznej, opieki mądrego wychowawcy, który tłumaczyłby nasze emocje, rozmawiał z nami. Zabrakło szacunku do ucznia. 

Przez 10 lat mieszkałaś i uczyłaś się w Nowym Jorku. Jak wyglądała tam nauka? Jest coś, co szczególnie cię tam zaskoczyło? 

Maturę zdawałam już w Nowym Jorku w The Beekman School i równolegle przygotowywałam się do egzaminów do akademii teatralnej – Tisch School of The Arts na Uniwersytecie Nowojorskim. Zdanie tych egzaminów i przyjęcie do grona studentów było absolutnie spełnieniem moich marzeń. Tym bardziej że wraz z pismem akceptacyjnym otrzymałam informację, że w roku, w którym zdawałam, na jedno miejsce przypadało ok. 20 osób. To był rekord w historii uczelni. Ponadto byłam jedyną Europejką na wydziale. Uczyli nas fantastyczni aktorzy jak Benicio del Toro czy ś.p. Philip Seymour Hoffman. Na rozdaniu dyplomów gościł u nas Dustin Hoffman. Takich chwil się nie zapomina. Nowy Jork z tych czasów pamiętam jako miasto kolorów, różnorodności i tolerancji. Podobno w ostatnich latach to się zmieniło. Chyba najwyższy czas polecieć tam i osobiście sprawdzić.

Odnajdywałaś się tam jako Polka? 

Moja polskość byłam tam wręcz atutem. Choć w tamtym czasie sprawiało mi trudność uczenie się na pamięć Czechowa czy Szekspira – bo nie dość, że po angielsku to jeszcze napisane archaicznym językiem, nauczyciele dawali mi do zrozumienia, że fakt, że nie mówię z amerykańskim akcentem, mnie wyróżnia. Ten amerykański akcent przyszedł do mnie po około pięciu latach, wtedy też zaczęłam śnić po angielsku.

Grono polskich aktorek, które robią karierę w Stanach, jest znikome, ale chociażby Weronika Rosati jest dowodem na to, że to może się udać. Nie myślałaś o tym, żeby tam zostać? 

Staram się nie krytykować tego co było, co przeżyłam. Oczywiście od czasu do czasu przychodzą myśli: co by było gdybym 10 lat temu nie wróciła do Polski, tylko znalazła tam agenta i została. Moje życie jednak potoczyło się inaczej. Zostałam w Polsce i jestem wdzięczna za te ostatnie 10 lat. Tutaj urodziła się moja córka i już nie wyobrażam sobie życia bez niej. Nie wykluczam jednak, że kiedyś tam jeszcze wrócimy. W USA mam wciąż wiele powiązań zarówno prywatnych jak i zawodowych.

Co było dla ciebie najtrudniejsze po powrocie do kraju? 

Wszystkie złe chwile wymazuje ze swojej pamięci, a pielęgnuję te dobre. Mam wspaniałą rodzinę: rodziców, córkę i robię to co kocham – tworzę. Gram w filmach i serialach. Nagrywam muzykę, która jest mi bliska. W ramach własnej firmy mogę też produkować filmy. Jestem niezależna. Działam na swoich zasadach i na swój rachunek.

Natalia Lesz stworzyła utwór do filmu 'Gierek'Natalia Lesz stworzyła utwór do filmu 'Gierek' NATALIA PONIATOWSKA

Już niedługo zobaczymy cię w filmie "Gierek". Co było dla ciebie największym wyzwaniem podczas pracy na planie?

W filmie „Gierek" mam epizodyczną rolę, natomiast współtworzyłam i nagrałam piosenkę promująca ten film. Jestem ciekawa efektu końcowego i mam nadzieję, że październikowy termin premiery się utrzyma. Ja nie mam trudnych momentów na planie. Jestem przyzwyczajona do wielogodzinnego czekania na ujęcie czy wczesnego wstawania. Robię to co kocham więc zawsze jest to dla mnie radość i wielka przyjemność. 

Zdarza się oczywiście praca z mniej przyjemnymi reżyserami, którzy nie dbają miłą atmosferę na planie. Podpisuję się pod tym, co ostatnio powiedział Jan Holoubek, że z terroru czy lęku nie może powstać nic dobrego. 

A co planujesz dalej? 

Życzę sobie jak najwięcej fajnych ról. Planuję też otworzyć doktorat na wydziale Wokalno-Aktorskim w Łodzi, mam projekt aktorsko muzyczny, kupiłam prawa do ekranizacji wybitnej książki polskiej dziennikarki. A prywatnie chcę być szczęśliwą osobą, dobrą mamą i przyzwoitym człowiekiem.  

Więcej o: