Żony, matki, przyjaciółki, sąsiadki, ale przede wszystkim kobiety. Wyruszyły w drogę, aby w obcym kraju zbudować swój dom od nowa. Klaudia Kolasa rozmawia z cudzoziemkami o tym, jak wygląda ich życie w Polsce, co pomimo wychowania w różnych kulturach nas łączy, a co dzieli. Kolejne teksty z cyklu "Rozmowy bez granic" publikowane są w środę co dwa tygodnie o godzinie 20.
Narinder i jej mąż Anuj pobrali się, gdy skończyła 18 lat. Dwa lata później mieli już dwóch synów. Chociaż w Indiach kobietom nie jest łatwo jednocześnie zajmować się domem i pracować, Narinder nie zrezygnowała z kariery zawodowej. Kiedy Anuj pięć lat temu dostał propozycję pracy w Warszawie, wiedziała, że ich życie wywróci się do góry nogami. Wyjechał pierwszy, a ona i synowie dołączyli do niego po roku rozłąki. W dniu naszego spotkania mijają dwa lata, odkąd Narinder otworzyła własny salon kosmetyczny na warszawskiej Ochocie. Z tej okazji wyprawiła przyjęcie dla klientek i najbliższych.
Tort i przekąski przygotowała sama. 20-letni Subham - jej syn - wybrał muzykę. Anuj pojawił się w trakcie ceremonii, żeby wręczyć żonie bukiet kwiatów. Klientki wszystko dokumentowały swoimi telefonami i wesoło wspominały początki salonu. Jedna z nich dumnie wskazała na swój portret wiszący na ścianie i opowiadała o tym, jak Narinder pomalowała ją do profesjonalnej sesji zdjęciowej. Kiedy wszyscy byli już na miejscu, gospodyni pokroiła tort. Pierwszy kawałek był dla bóstwa, w podzięce za pomyślność. Kolejne rozdała gościom. Czas dla mnie znalazła dopiero wtedy, gdy miała pewność, że wszyscy czują się najedzeni. Usiadłyśmy w odosobnieniu i wzięła głęboki oddech - Możemy zaczynać.
Narinder Tandon: Porzucenie swojej ojczyzny i bliskich, szczególnie rodziców, nigdy nie jest łatwe. Podnosiło mnie na duchu to, że będę z mężem i synami. W Indiach każda kobieta, która pracuje, ma trudne życie. Na jej głowie jest opieka nad domem i dziećmi, więc kiedy dodatkowo chce zarabiać pieniądze i się rozwijać, robi dwa etaty. Mężczyznom jest o wiele łatwiej. Ja miałam szczęście, bo trafiłam do rodziny, która mnie wspiera. Mąż zawsze mi powtarza, że ze wszystkim sobie poradzę. Dzięki niemu mam więcej odwagi.
Narinder archiwum prywatne
Tak. Jestem w branży od 18 lat. Zaczęłam, kiedy mój syn skończył dwa latka. Poszedł wtedy do żłobka, więc przynajmniej cztery godziny dziennie miałam dla siebie. W pozostałej części dnia pomagała mi teściowa.
Na początku chodziłam od salonu do salonu. Zwykle wyglądało to tak, że po dniu próbnym słyszałam, że pracuję dobrze, ale nie dostanę tego stanowiska, bo nie znam polskiego. W końcu jeden z salonów w galerii handlowej mnie przyjął. Pracowałam tam ponad rok i w tym czasie zauważyłam, jak różnią się zabiegi w Polsce i Indiach. Przede wszystkim mamy inną skórę i inny rodzaj włosów, więc używamy zupełnie innych kosmetyków. Wiesz, czasem słyszę od klientek z Indii, że poszły do polskiego salonu fryzjerskiego i usłyszały, że muszą zapłacić 1500 zł za uczesanie czy strzyżenie. Fryzjerzy mówią im takie ceny, żeby je zniechęcić. Nie wiedzą, jak obchodzić się z włosami Azjatek. Ja mam w salonie oddzielne produkty dla nas i oddzielne dla Polek.
Nauczyłam się podstawowych zwrotów, które są mi potrzebne w pracy: "dzień dobry", "co robimy?", "nitkowanie brwi", "nitkowanie twarzy", "wąsik", "broda", "w porządku jest?". Teraz chodzę na lekcje polskiego. Skończyłam pierwszy kurs i zaczynam kolejny.
Kiedy nie jesteś stąd, wszystko jest dla ciebie trudniejsze. Potrzebujesz pieniędzy, musisz sobie radzić. Otworzenie własnego biznesu na pewno nie było łatwym zadaniem, ale miałam ogromne szczęście. W Polsce nie spotkałam na swojej drodze ludzi, którzy chcieliby mnie skrzywdzić. To nie jest duży, ekskluzywny salon kosmetyczny, ale nawet w tym maleńkim pomieszczeniu jestem szczęśliwa. Codziennie spotykam tu nowe osoby.
Narinder świętowała urodziny swojego salonu kosmetycznego archiwum prywatne
Trzy lata temu. Pandemia wszystko komplikuje. Boje się, że jeśli nawet uda mi się polecieć do rodziny, nie będę mogła wrócić. Rodzice bardzo za nami tęsknią. Chcieliby, żebyśmy byli na miejscu, ale to niemożliwe. Nawet kiedy mój mąż poleciał do Indii i miał być tam tylko miesiąc, nie mógł wrócić, bo zamknęli granice. Jego pobyt przedłużył się o półtora miesiąca. To był dla nas ciężki czas, bo dom był na moim utrzymaniu. A później na domiar złego zamknęli salony kosmetyczne. Przez ponad miesiąc byłam bez źródła dochodu.
Oczywiście, że jest. Poza tym zamknęli szkoły, zamknęli kina i teatry, ludzie pracowali w domach. Dla osób z mojej branży to jak wyrok, bo kiedy ludzie siedzą w piżamie w domu, nie myślą o urodzie. Nie potrzebują kosmetyczek. Mój syn miał zajęcia online, mój mąż utknął w Indiach. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Obejrzałam wszystkie możliwe seriale na Netfliksie. Oboje zostaliśmy bez pracy, było bardzo źle. Ale po każdej burzy przychodzi słońce i tego lata wróciłam do pracy z nową energią. Wróciły też klientki.
Bałam się. Zastanawiałam się, co zrobić, żeby zapewnić jak największe bezpieczeństwo sobie i klientkom. Przygotowałam sobie specjalne maseczki, myłam ręce chyba 20 razy dziennie. Nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Ale w zeszłym miesiącu udało nam się zaszczepić. Nie spodziewałam się tego, że szczepienia przebiegną tak sprawnie i że jako obcokrajowcy będziemy czuli się tak komfortowo. Personel mówił po angielsku, były angielskie formularze. Teraz jesteśmy spokojniejsi.
Narinder przeprowadziła się do Polski cztery lata temu archiwum prywatne/ Klaudia Kolasa
Nie wiem, zobaczymy. Czuję się tu naprawdę szczęśliwa. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim Polakom, którzy mi pomogli. Mój starszy syn mieszka poza Warszawą. Kiedy jeszcze byliśmy w Indiach, zaczął grać w ping-ponga. Na początku brał udział w zawodach stanowych, później narodowych. Teraz, chociaż skończył studia i miał znaleźć stabilną pracę, zdecydował, że to jest jego pomysł na życie.
Jestem. Z drugiej strony indyjscy rodzice mają takie przekonanie, że ich dzieci skończą studia i znajdą pracę. On na ostatnim roku studiów dostał stanowisko w banku. Byłam zadowolona, że ma dobry zawód i będzie mógł się w nim rozwijać. Aż nagle po dziewięciu miesiącach przyszedł do mnie i powiedział, że rzuca tę pracę, bo chce się zająć sportem. Powiedział mi, że pewnego dnia chce reprezentować Indie na Igrzyskach Olimpijskich. Musiałam się z tym pogodzić. No i wyprowadził się pod Warszawę, żeby tam trenować.
Nariner z synami Archiwum prywatne
Oczywiście, że się zastanawiałam. No cóż... to ich życie. Wiadomo, że jest dużo różnic kulturowych między nami, ale jeśli byliby w ten sposób szczęśliwi, to czemu ja miałabym mieć z tym problem? Zresztą przecież nie zadziała to tak, że powiem któremuś: "zostaw ją" i on ją zostawi. Nie chcę psuć im życia.
Staramy się. W przyszłym miesiącu obchodzimy Diwali, czyli święto światła. Zaprosimy do domu znajomych, ale wiadomo, że nie będzie tak jak w Indiach. Tam wychodzimy z domu i ze słodyczami idziemy do naszych krewnych. Dużo dzieje się na ulicach. Tu świętujemy, jak możemy. Nie można zapominać o swoich tradycjach.