Więcej tekstów o zdrowiu psychicznym znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Uprawianie zawodowo jakiegokolwiek sportu wiąże się z mnóstwem wyrzeczeń. Setki dni na zgrupowaniach, zagraniczne wyjazdy, ciągła rozłąka z bliskimi bywa trudna dla zawodników. Jakiś czas temu Agnieszka Kobus-Zawojska, nasza multimedalistka w czwórce podwójnej w wioślarstwie, przyznała otwarcie, że podczas startu w Tokio była na lekach. Na Instagramie napisała:
W Tokio startowałam na lekach, ale to nic złego, leczymy przeziębienia, plecy itd. Czasem mamy problem z emocjami i myślami. Nie chcę bać się swojej historii, dlatego o niej mówię. To, że musimy skorzystać z pomocy, nie oznacza, że jesteśmy wariatami.
Agnieszka Kobus-Zawojska: Wszystko zaczęło się od tego, że powiedziałam o swoich problemach moim bardzo bliskim znajomym. Oni pewnego razu wspomnieli, że znają właśnie Magdę, która zajmuje się psychosomatyką. Magda wyraziła chęć spotkania i pomocy w wytłumaczeniu mi, jaki wpływ mają nasze myśli na ciało.
Mamy, ale ja czułam, że potrzebuję kogoś z zewnątrz.
Już po dziesięciu minutach rozmowy zapytałam, czy będzie współpracowała ze mną aż do igrzysk, bo czułam, że będę jej pomocy potrzebowała. W ogóle muszę przyznać, że mam szczęście do ludzi, bo wiem od innych, że nie zawsze jest tak, że od razu trafia się na psychologa, z którym ma się dobry kontakt i do którego ma się zaufanie. Ja z Magdą to czułam. Po pierwszej rozmowie umówiłyśmy się na kolejną dwa dni później. Magda dała mi sporo materiałów do słuchania od amerykańskiego psychiatry. Wprowadziłyśmy też krótką medytację, nie za długą, ponieważ mnie to męczyło.
Zdecydowanie. Najważniejsze, że ona nie mówiła mi: "Aga, będzie dobrze" albo "Aga, tak musi być". Magda pozwoliła mi spojrzeć na tę sytuację tak, że to jest mój rozwój. I każda taka trudność, każda osoba, która w jakiś sposób sprawia mi trudność, to jest mój rozwój, bo ja to muszę przepracować ze sobą. Zaczęłam na to tak patrzeć i to mi bardzo dużo dało.
Miałyśmy stały kontakt. Czasem wystarczył jeden esemes, w którym opowiedziałam jej, jak się czułam na treningu, ona wtedy mi odpisywała. To było dla mnie bardzo ważne, bo czułam taką opiekę z jej strony.
Krótko, bo to wszystko działo się na dwa miesiące przed igrzyskami. W mojej terapii nie wprowadzałyśmy radykalnych zmian, bo Magda wiedziała, że nie mamy na to czasu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie może mnie jakoś bardzo wyciszyć czy zmienić, ale to, co jej się udało i za co jestem jej wdzięczna, to to, że zmieniła mój pogląd. Kiedy czułam się źle, miałam jakieś obawy lub lęki, po prostu do niej dzwoniłam. Ona wtedy mówiła mi, co mam robić, i dzięki temu to wszystko było znacznie prostsze.
Tak. Dzień przed finałem igrzysk miałam najlepiej przespaną noc, odkąd pamiętam. Gdy wstałam rano, czułam, że to jest jakiś znak. Jak widać, pomogło.
Marek jest mężem Magdy i jest niewidomy. Uważam, że jest świetnym fizjoterapeutą, a razem z Magdą wyznają zasadę, że ciało jest połączone z głową i kiedy czułam jakieś napięcia, od razu szłam do Marka.
Pewnego razu miałam permanentne kłucie w sercu na zgrupowaniu. Wiedziałam, że to z nerwów, że to się skumulowało 15 lat w sporcie. Ostatni rok był nerwowy, dodatkowo przeszłam COVID-19, który też mógł mieć niekorzystny wpływ na psychikę. Myślę, że to wszystko miało znaczenie. Wtedy stwierdziłam, że nie wytrzymam i umówiłam się na konsultację do psychiatry.
W internecie, i też mi się poszczęściło, bo okazało się, że trafiłam na dobrą osobę, która nie od razu przepisała mi leki, tylko najpierw przeprowadziła ze mną godzinny wywiad. Po każdym treningu zdawałam relację, jak leki wpływają na mój organizm.
To były leki przeciwlękowe i one miały mnie trochę wyciszyć, ale jak wiadomo, nie mogły tego zrobić za bardzo, bo ja przecież uprawiam sport, muszę czuć tę adrenalinę i być gotowa do akcji.
Pamiętam, że strasznie spanikowałam, gdy brałam pierwszą tabletkę. To było dla mnie coś tak dziwnego i tak nowego, że ja się tego tak przestraszyłam, że nie mogłam spać. Lekarz powiedział mi jednak, że muszę brać te leki aż do Tokio. Po miesiącu zastanawiałam się, czy ich trochę nie odstawić, ale jako że byłam wtedy też w stałym kontakcie z Magdą, to uznałyśmy, że musimy mu zaufać. I tak też zrobiłyśmy.
Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, ale wydaje mi się, że tak miało być, jak się potoczyło.
Ja też się bałam. Przerażało mnie to. Myślę, że ta moja wewnętrzna siła i to, że zauważyłam problem, po prostu zmotywowała mnie do działania i tak też zrobiłam. Znalazłam lekarza w internecie i się do niego umówiłam. Dziś do tego mam już zupełnie inny stosunek, bo to nie jest nic złego, że szukamy pomocy.
Myślę, że takie działanie z trzech stron - czyli od Magdy, Marka i lekarza - przyczyniło się do tego sukcesu z Tokio.
Bardzo dziękuję.