Żony, matki, przyjaciółki, sąsiadki, ale przede wszystkim kobiety. Wyruszyły w drogę, aby w obcym kraju zbudować swój dom od nowa. Klaudia Kolasa rozmawia z cudzoziemkami o tym, jak wygląda ich życie w Polsce, co pomimo wychowania w różnych kulturach nas łączy, a co dzieli. Kolejne teksty z cyklu "Rozmowy bez granic" publikowane są w środę co dwa tygodnie o godzinie 20.
Dasza: W listopadzie 2020 roku nagrywałyśmy film krótkometrażowy na Białorusi. Masza była producentką, ja reżyserką. Ostatniego dnia nagrań Masza została zatrzymana przez KGB. Później okazało się, że wtargnęli do jej mieszkania nie dlatego, że nagrywała film. Pretekstem było to, że brała udział w protestach. Zabrali ją na przesłuchanie. Przeszukali jej laptopa i komórkę. Znaleźli wszystkie nagrania. Oczywiście ich zainteresowały. Stąd już był krok do zatrzymania kolejnych twórców, bo w telefonie Maszy były kontakty do wszystkich. Jak tylko ją wypuścili, zadzwoniła, żeby nas ostrzec. Zaczęłam się pakować.
Dasza: Półtora dnia. Masza zadzwoniła wieczorem. Jeszcze tego samego wieczoru pojechałam ze wszystkimi rzeczami do przyjaciela. Zostawiłam instrukcję, co robić, jeśli nie zadzwonię. Noc spędziłam jeszcze u kogoś innego. Na wszelki wypadek. Przez cały dzień rozważałam różne opcje. W nocy kupiłam bilety do Warszawy. Samolot miałam rano.
Masza: Był 27 listopada. Po nagraniach poszłam do znajomych, spędziliśmy tam noc. O 7 rano zapukali do moich drzwi. Przestraszyłam się i przez godzinę nie otwierałam. Zadzwonili na do mnie i zaczęli straszyć mnie przez telefon, że jeśli nie otworzę drzwi, to poniosę konsekwencję. Nie przyznali się, że są z KGB. Powiedzieli, że wentylacja w moim mieszkaniu nie działa poprawnie i muszą to sprawdzić. Rzeczywiście na początku chodzili, rozglądali się i sprawdzali. Później powiedzieli, kim są naprawdę. Zabrali mnie i mój telefon. Przesłuchanie trwało sześć godzin. Założyli mi teczkę. Były tam nawet wiadomości z Messengera. Pokazali mi jedną, której nigdy nie napisałam.
Masza: "Zgińcie szmaty". To nie były moje słowa.
Masza: Torturowali mnie. Przystawiali mi nóż, pytali o nazwiska, adresy. Płakałam i nie wiedziałam, co mam robić. Tak bardzo się bałam, że mówiłam im wszystko, co chcieli. Poza danymi innych osób. Po sześciu godzinach powiedzieli, że skoro to mój pierwszy raz, nie założą mi sprawy. Za to zamkną mnie na dwa tygodnie, żebym przemyślała swoje zachowanie.
Masza: Tak, oczywiście. Wypuścili mnie po czterech dniach.
Dasza: Jeśli trafisz do aresztu na Białorusi z powodu protestów, prawdopodobnie zamkną cię w najgorszych warunkach z najbardziej nieprzewidywalnymi osobami. Prawdziwymi kryminalistami. Chcą cię złamać.
Masza: Okazało się, że ich dowód, czyli zdjęcie z protestu, było zdjęciem z protestu, w którym nie brałam udziału. Nie było mnie na nim. W tamtym czasie odbywało się wiele manifestacji. Na wiele z nich chodziłam, ale tę akurat ominęłam. Generalnie miałam szczęście, bo zwykle w czasie takich spraw nie słuchają drugiej strony. Nawet jeśli nie ma dowodów.
Masza: Ciężko opisać emocje. Kiedy byłam w areszcie, miałam wątpliwości, czy było warto. Później zaczęłam myśleć o ludziach, którzy od roku albo nawet dłużej są zamknięci. Wszystkie znaki zapytania zniknęły. Gdy wyszłam czekała na mnie mama, mój chłopak, mój były chłopak, przyjaciele. Niektórzy przyjechali z innego miasta. Następnego poranka znowu w moim mieszkaniu pojawiły się służby. Znowu czegoś szukali, ale nie znaleźli. Udało się zamknąć moją sprawę.
Dasza: Wiele osób uciekało w tym czasie z kraju. Wiosną, kiedy nie mieli już nowych ofiar, otworzyli stare sprawy. Zaczęli krążyć wokół Maszy, założyli jej podsłuch na telefonie.
Masza: W sobotni lipcowy wieczór zadzwonili do mnie i powiedzieli, że wznowili sprawę. W ciągu trzech dni zmieniłam mieszkanie. Dzwonili do mojej mamy, że chcą ją przesłuchać. Musiałam wyjechać. Pociągiem przez Smoleńsk pojechałam do Kijowa. 15 lipca przyszli do mojej mamy. Przeszukiwali dom. Prawnik zadzwonił do mnie i powiedział, żebym lepiej nie wracała. Po miesiącu w Kijowie przeprowadziłam się do Warszawy.
Dasza: Tak. Pamiętam jak mama wiozła mnie na lotnisko. Rozmawiałyśmy o różnych scenariuszach. O tym, co jeśli mnie aresztują. Rzeczywiście zabrali mi paszport do kontroli i kazali czekać. Byłam bardzo zestresowana. Ostatecznie pozwolili mi iść.
W Warszawie nikogo nie znałam, nie miałam planu. Szukałam mieszkania, czekając na samolot na lotnisku. Gdy wylądowałam nawet nie byłam pewna, czy właściciele zgodzą się, żebym je wynajęła. Kiedy weszłam tam i opowiedziałam im swoją historię, zapytali mnie, dlaczego ich wybrałam. Powiedziałam, że wybrałam mieszkanie na Woli, bo "wola" oznacza na Białorusi wolność.
Kiedy już się rozpakowałam, poszłam do osiedlowego sklepu i zobaczyłam, że zatrzymuje się przed nim czarny van. Zaczęłam przed nim uciekać, aż zorientowałam się, że przecież tu już mi nic nie grozi. Wyjście z traumy zajęło mi trochę czasu, ale się udało. Już nie sprawdzam non stop, czy drzwi są zamknięte, nie boje się wychodzić z domu wieczorem.
Dasza: Kiedy Masza była w Kijowie, zadzwoniła do mnie i powiedziała, że chciałaby przylecieć do Warszawy. Poprosiła o pomoc w znalezieniu mieszkania. Nie rozmawiałyśmy o tym, co działo się na Białorusi. Dopiero, kiedy tu się spotkałyśmy, powiedziała mi, co ją spotkało. Ja opowiedziałam jej o sobie. Pokazałam jej szkic filmu, nad którym razem tam pracowałyśmy. Zdecydowałyśmy, że nadal chcemy to robić. Ja potrzebowałam kilku miesięcy przerwy, po tym, co się wydarzyło. Masza od razu chciała działać.
Masza: Nie znałam kultury europejskiej, nie wiedziałam nic o Warszawie, ale kiedy się tu przeprowadziłam poczułam, że Warszawa jest dobrym miejscem na nowy początek. Czuję się tu bezpieczna, bardziej niż w Kijowie.
Dasza: Realizujemy projekt "REVOLUTION" nie tylko po to, żeby wspierać osoby walczące na Białorusi, ale żeby poprzez sztukę nagłaśniać to, co tam się dzieje. Ludzie są torturowani, jest beznadziejna sytuacja z koronawirusem, rząd w ogóle nie dba o obywateli. Pod żadnym względem. Liczą się tylko pieniądze.
"REVOLUTION" to cykl filmów eksperymentalnych. 23 dnia każdego miesiąca o 23:34 będziemy publikowały kolejny odcinek. Wszystkie nawiązują do rewolucji na Białorusi. Nagrania, które zebrałyśmy w 2020 roku przedstawiały tylko jeden kontekst. Odkąd jesteśmy w Polsce nasza perspektywa się zmieniła. Poczułam, że nie mam już tej nadziei, którą miałam w listopadzie 2020 roku. Po tym, co nam się przytrafiło, mamy w sobie więcej złości, strachu. Teraz nasza sztuka jest bardziej mroczna.
Myślę, że osoby z Białorusi rozpoznają w niej wiele symboli. Chcemy podkreślić, że protesty miały charakter pokojowy ze strony Białorusinów, a przemoc stosowana była głównie ze strony władz. Chcemy pokazać tę nadzieję, jaką cały naród miał w dniu wyborów, kiedy widzieliśmy te wszystkie białe bransoletki. Ja osobiście wierzyłam, że coś się zmieni. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że w niektórych stacjach wyborczych wyrzucali głosy przez okna, że nie pozwalali ludziom głosować.
Ludzie czasem pytają mnie, jak czuję się z tym, że zagłębiam się tak bardzo w politykę. Dla mnie to nie polityka, to manifest kulturowy. Walczymy to, żeby móc być sobą. Artyści na Białorusi muszą się cały czas bać tego, że trafią do więzienia. Cenzura nie pozwala im na pokazywanie tego, co by chcieli. Walczymy o wolność.
Dasza: Tak. To był rollercoaster. Myślę, że wiele osób tak jak ja, czuło ogromne szczęście w dniu wyborów, a potem nastąpiło ogromne przygnębienie.
Dasza: Chyba każda z nas czuje to samo. Obie byłyśmy wychowane w poczuciu, że lepiej się nie wychylać, lepiej poczekać, lepiej się nie odzywać. Lepiej być bezpiecznym. Przez długi czas każdy kolejny krok budził w nas wątpliwości, ale w końcu zrozumiałyśmy: mamy prawo tworzyć, mamy prawo wybrać prezydenta, mamy prawo mówić, co uważamy. Mamy głos i powinien być on słyszany.
Mamy ogromne wsparcie od naszego partnera - Belarusian Youth Hub. Tam pracują ludzie, którzy już od lat mieszkają w Polsce, więc zawsze służą radą. W przyszłości chciałybyśmy współpracować też z polskimi organizacjami. Chodzimy na kurs językowo-kulturowy dla Białorusinów na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie uczymy się polskiego, bo jednak bariera językowa utrudnia komunikację.
Masza: To super, że za darmo możemy uczyć się polskiego. Na razie to poziom A1, ale ja nie mówię po angielsku, więc już podstawy pomagają mi w komunikacji. Po miesiącu mieszkaniu tutaj, coraz lepiej mi idzie. To ważne, bo jestem gadułą - też z zawodu - a nie ma nic bardziej frustrującego niż trudność w porozumiewaniu się.
Dasza: Ja kiedy mam trudności w porozumieniu się z Polakami, używam mieszanki języka białoruskiego i niemieckiego. Wychodzi zabawnie, ale działa.
Dasza: Wielu Białorusinów mówi, że bardzo łatwo się zintegrować z Polakami i że nie ma tej przepaści kulturowej. Dla mnie w Polsce najlepsze jest to, że nie muszę tłumaczyć, gdzie jest Białoruś i że Białorusini to nie Rosjanie. Kiedy mieszkałam w Niemczech, robiłam to non stop. Od 2020 roku to rozróżnienie jest dla nas szczególnie ważne.
Dasza: Lata temu odpowiedziałabym zupełnie inaczej na to pytanie. Uczono mnie, że jeśli chcę być artystką, będę musiała wyjechać. Nie obchodziło mnie to, co dzieje się dookoła, bo wiedziałam, że wyjadę. Wszyscy młodzi słyszeli to samo: że nie ma pracy ani perspektyw. Po 2020 roku doszło do mnie, jaki mógłby być ten kraj, z tymi wszystkimi utalentowanymi ludźmi, którzy wyszli na ulicę.
Kiedy słyszę, że ludzie mówią "przyjechali do Polski, żeby zabrać nam pracę", myślę sobie, jaka to bzdura. Gdybym tylko mogła pracować w swoim zawodzie w kraju, nie wyjechałabym. Nauka kilku języków i ten czas adaptacji w innym kraju wcale nie jest łatwy. Jesteśmy tu i bardzo cieszy nas to, że Polacy nas wspierają, ale gdybyśmy tylko miały możliwość, żeby być u siebie ze swoimi bliskimi i przyjaciółmi, wróciłybyśmy natychmiast.
Masza: Ja mam tylko jedno życzenie, które pomyślałam sobie, kiedy świętowałam swoje 22. urodziny w Kijowie. Chciałabym świętować Sylwestra z rodziną na Białorusi.
Dasza: W telewizji propaganda mówi, że chcemy zniszczyć nasz kraj. Chciałabym, żeby ci, którzy wspierają Łukaszenkę, zobaczyli, że nie jesteśmy wrogami. Chciałabym, żeby przejrzeli na oczy. Szczególnie starsi ludzie, którzy oglądają telewizję i słuchają propagandy. Żeby w rodzinach nawiązał się dialog.
Masza: Ja kocham swoją babcię, rozmawiałyśmy każdego dnia, ale wierzy we wszystko, co mówią w telewizji. Przez długi czas nie wiedziała, dlaczego jestem w Warszawie. Mówiłam, że wyjechałam do pracy. Dopiero ostatniego dnia sierpnia mama opowiedziała jej całą historię. Bardzo się przejęła. Jednak wciąż, kiedy usłyszy w telewizji, jak Łukaszenka mówi, że rewolucjoniści mogą wrócić do kraju i nikt nie zrobi im krzywdy, dzwoni do mnie, żebym wracała. Wierzy mu.