Przemoc dotyka kobiety na całym świecie. Niezależnie od statusu społecznego, wykształcenia czy wyznania. I ma różne formy. Dlatego też w 1999 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych ustanowiła 25 listopada Międzynarodowym Dniem na Rzecz Eliminacji Przemocy wobec Kobiet. Jako Gazeta.pl i Plotek.pl wspieramy tych, którzy potrzebują wsparcia, a także nagłaśniamy przypadki przemocy wobec kobiet. Jak co roku 25 listopada przypominamy o tym problemie i pokazujemy, jak różne może mieć oblicza.
Agata Kostrzewa*: To bardzo ciekawe i ważne zagadnienie.
Zobaczmy, że słowo "przemoc" najczęściej – i to nie tylko w Polsce - rozumiemy jako przemoc fizyczną. A do dlatego, że to jest w rdzeniu tego słowa: "moc" nam mówi bardziej o sile fizycznej niż o takich aspektach przemocy jak np. przemoc finansowa.
Te inne rodzaje przemocy są niewidzialne dlatego, że są nieuświadomione.
Jeśli w szkole zajęcia z przygotowania do życia w rodzinie nie staną się miejscem, gdzie się mówi o budowaniu granic, nie tylko nawet w przemocy seksualnej, ale w ogóle o zdrowym budowaniu relacji, która potem np. może mieć odbicie w tym, jak małżonkowie rozdysponowują pieniądze - to ten temat będzie też niewidzialny. Tu warto poruszyć też kwestię tego, skąd w ogóle ludzie czerpią wiedzę.
Zależy to od tego, w jakim środowisku się socjalizują, czyli co słyszą od znajomych i w domu, oraz od tego, co widzą w kulturze. Więc ważne jest oczywiście, w jakiej rodzinie dorastamy, ale też to, czym karmi nas kultura. I jeśli pójdziemy do kina i widzimy kobiety, które są bezbronne albo gdzie ten gwałt jest normalizowany i sprawca nie ponosi za niego kary, to to może stać się naszą normą.
Pokazując konkretny przykład: jeśli w "Kilerze" bohaterka grana przez Katarzynę Figurę wchodzi i mówi do gościa "Może panu zrobić kanapki albo usmażyć jajka?" a jej filmowy mąż ripostuje "Cycki se usmaż!" to mamy do czynienia z przemocą słowną, która – ponieważ była uważana za zabawną, była często powtarzana.
Powstał przekaz, w którym przemoc słowna wobec kobiety była znormalizowana. Była śmieszna, nie straszna.
Karmić się innymi narracjami – np. z dostępnych na platformach streamingowych seriali skupionych wokół kobiecych bohaterek, które pokazują inne trendy w obrazowaniu sytuacji kobiet. W latach lat 90. wiele było filmowych opowieści o niewinnych mężczyznach jako ofiarach złych kobiet. Tamto kino pokazywało złe kusicielki, które krzywdziły prawych mężczyzn.
Wychowaliśmy się, oglądając takie opowieści, więc mamy z tyłu głowy, że jeżeli mężczyzna-mąż zdradza, to winna jest ta druga kobieta; a jeśli jest oskarżony o gwałt, to pewnie jest tak, że kobieta go o to oskarża, żeby mu zrobić na złość.
Albo Drew Barrymore w "Trującym bluszczu". Od niedawna na platformach streamingowych pojawiają się inne opowieści - takie, w których po pierwsze poznajemy perspektywę kobiety - czyli to kobieta jest główną bohaterką i widzimy, z czym ona się musi mierzyć; poznajemy złożoność sytuacji tej kobiety. Po drugie - mamy pokazanych bardzo dużo różnych sytuacji przemocowych: nie tylko seksualnych czy fizycznych wprost, ale też taką przemoc, która w statystykach nie występuje. W serialu "Sprzątaczka" bohaterka odchodzi od partnera stosującego przemoc psychiczną. Później opowiada o swoich doświadczeniach i słysząc pytanie o zgłoszenie sprawy na policję, odpowiada: "Ale, co ja mam zgłosić, kto mi uwierzy - przecież on mnie nie bił". I fakt, że powstaje serial, który mówi o tym, zwiększa świadomość społeczną. A my jako ludzie przesiąkamy historiami, które oglądamy.
Jeśli o kobietach opowiada się z męskiej perspektywy, to nie widzimy silnych kobiet, które radzą sobie w trudnych okolicznościach, tylko takie, które mężczyzna może wybawić, żeby udowodnić swoją męską siłę i zaradność.
Ale kobieta wtedy musi być w opałach, biedna, skrzywdzona lub niezaradna.
…Wietrzna istota, która, powiedzmy sobie szczerze, jest bezwolną bidulką - bo na takich opowieściach jesteśmy wychowani. I tak trochę myślimy o kobietach jako o biernych ofiarach trudnych sytuacji, po prostu automatycznie korzystamy ze schematu, jaki mamy zakodowany w głowie.
I dlatego nie opisujemy gwałtu od strony sprawcy, lecz od strony ofiary, że "ona jest biedna", że "została skrzywdzona" bo wszyscy jej współczujemy. Mówimy "kobieta została zgwałcona", zamiast "mężczyzna/sprawca zgwałcił kobietę".
Nie zastanawiamy się jednocześnie, skąd się wzięło przyzwolenie na gwałt albo kim jest oprawca. Całe szczęście sytuacja się zmienia, także w związku z Me Too.
Coraz częściej nie jest to opowieść o przemocy mężczyzny nad kobietą, ale opowieść o tym, że kobieta zyskuje siłę, bo wspierają ją inne kobiety. W "Grey's Anatomy", czyli takim amerykańskim "Na dobre i na złe", kobieta zgwałcona boi się iść korytarzem szpitala i spotykać mężczyzn; lekarki i pacjentki tworzą dla niej taki kobiecy tunel wsparcia, aż do wyjścia. Takich opowieści powstaje i będzie powstawać coraz więcej. A to na pewno wpłynie na sposób postrzegania przemocy. Pewnie mniej na starsze pokolenia, ale na młodsze już tak.
Te zmiany są ze sobą powiązane.
Jeśli zmienimy opowieść z tej o kobiecie-bidulce na opowieść o kobiecej solidarności i wzajemnym wsparciu, dzięki którym rozlicza się przemocowych mężczyzn, to przestaniemy myśleć o kobiecie jako o kimś, kto ma tylko cierpieć bo "taki jest los".
Słowo "ofiara" odejmuje sprawczość. Jeśli ktoś jest ofiarą, to w powszechnym obrazie jest taką zapłakaną osobą, która po prostu nie jest w stanie w danym momencie sobie poradzić z własnym życiem.
Odeszłabym od rzeczowników - zamiast mówić "ofiara" czy "pokrzywdzona", które jest trochę słabsze, ale ono nadal stawia kobietę w biernej roli - poszłabym w stronę, którą znaleźliśmy, mówiąc np. "osoba z niepełnosprawnością". Mówiąc o OZN wskazujemy, że ten człowiek ma jakąś cechę, ale to nie jest coś, co jego lub ją definiuje. Tak samo jest tutaj - przemoc nie powinna definiować kobiety. Dlatego jestem za sformułowaniem: "osoba/kobieta, która doświadczyła przemocy".
Zwracam na to uwagę - jak nazywamy daną osobę, tak później tę osobę traktujemy. Jeśli postrzegamy osobę jako ofiarę, to my też do tej osoby mówimy jak do ofiary. Nie koncentrujemy się na tym, żeby np. coś z tym zrobić, tylko bardziej się koncentrujemy na empatii, która oczywiście jest bardzo ważna, ale znów - koncentracja jest na kobiecie, a nie na tym, żeby zmienić sytuację, albo na tym, żeby rozliczyć sprawcę.
Jeśli mówimy np. o sytuacji, w której mąż zabił żonę, to raczej ciężko, żeby takie słowa jak "kat" się w mediach nie pojawiały.
Natomiast musimy pamiętać, że zgodnie z prawem póki wina nie jest orzeczona, to powinno się nazywać kogoś oskarżonym. Z jednej strony to jest ważne - mówi nam, że rzeczywiście trzeba dowodzić winy. Z drugiej, zaryzykowałabym, że…
Tak. I to w kulturze, która normalizuje przemoc. Używałabym więc sformułowania "potencjalny sprawca przemocy". Ono mówi nam o ciężarze winy czy potencjalnej winy, a nie jest obraźliwe, tzn. bo już powiedzenie o kimś "kat" to jakby nie pozostawia przestrzeni, żeby w ogóle dowodzić. Skazujemy samym słowem.
… to na zasadzie kontrastu, dopełnienia musi pojawić się ofiara, druga strona. Nie mówimy "kat i osoba, która doświadczyła śmierci z rąk męża". Więc trzeba mieć tę świadomość, że to, jakiego terminu użyjemy w stosunku do jednej osoby, będzie miało wpływ na to, jak my drugą stronę też będziemy postrzegać w tej sytuacji. "Sprawca przemocy" też jest opisowy - mówi o tym, że różne osoby mogą różnie się zachowywać, a nie mówi o jakimś konkretnym wizerunku.
Bo my często słysząc "kat" albo "oprawca" wyobrażamy sobie człowieka, który zło ma wypisane na twarzy; typa spod ciemnej gwiazdy którego strach spotkać na ulicy.
Dokładnie. "Kat" czy "morderca" to przecież nie sąsiad w garniturze z czwartego piętra. Dlatego "sprawca przemocy" czy "osoba dopuszczająca się przemocy", które zwracają uwagę na czyjeś działanie, są potrzebne, żeby przestać postrzegać przemoc jako coś dalekiego. Bo przecież to często człowiek, który kulturalnie mówi na klatce schodowej "Dzień dobry" sąsiadom albo w pracy jest lubiany przez innych pracowników.
…Ale kiedy widzimy słowo "oprawca", które też kończy się na "a", to od razu myślimy o mężczyźnie, prawda? Podobne, kiedy mówimy o "głowie rodziny", którą jest mężczyzna i choć możemy mówić o kobiecie jako szyi – to już ta metafora wiele mówi… Niby szyja kręci głową, ale przecież głowa jest najważniejsza, a szyli nikt nie dostrzega. I to oddaje tak naprawdę sytuację traktowania mężczyzn i kobiet. Przemoc w języku wobec kobiet może się rozgrywać na wielu płaszczyznach, choćby ustawianiu patriarchalnych wzorców. Wystarczy, że zapytam "wybierasz karierę czy dziecko?" i wiadomo, że to pytanie do kobiety, prawda? A to już dyskryminacja, więc przemoc. Czy pamiętasz może tragedię z Darłówka?
Z medialnego opisu sytuacji wynikało, że matka z czwórką dzieci była na plaży; trójka dzieci weszła do morza, jedno dziecko zostało na kocu. Matka tę trójkę dzieci na chwilę zostawiła, żeby wrócić do tego jednego, które zostało samo. I tę trójkę porwała fala. W opisach tego wydarzenia wszyscy koncentrowali się na matce. Bardzo mnie to zastanowiło… Oczywiście po kilku dniach okazało się, że był z nimi mąż i ojciec, jednak się oddalił. Ale o nim wspomniał niewielki odsetek materiałów prasowych. Żaden z nich jednak nie przypisywał mu winy czy pytał o jego odpowiedzialność.
Tak działa patriarachalny schemat. Pozbawił męża współodpowiedzialności za dzieci, obarczając winą kobietę.
Jak i pomaga przy rozładowaniu pralki czy zmywarki, bo przecież one "idą w komplecie z kobietą".
To wszystko odbija tylko nasz system, w którym kobieta jest - bo ma być - najsłabsza i gdzie wszystko jest przeciwko nim. Taki język pokazuje hierarchię, pokazuje, kogo można skrzywdzić.
Hipoteza dwóch amerykańskich językoznawców - Edwarda Sapira i Benjamina Lee Whorfa - mówi, że to używany przez nas język wpływa na postrzeganą rzeczywistość. Czyli jeśli np. Lapończycy mają 30 określeń na śnieg, to oni widzą, że ten śnieg jest bardzo różny. Tak samo jeśli będziemy mówić np. przemoc seksualna, przemoc finansowa, przemoc psychiczna itd., to my zaczniemy ją dostrzegać.
Jeśli wprowadzamy jakieś słowo, to automatycznie zwracamy uwagę ludzi na dany problem.
Dlatego używanie żeńskich form albo zmienianie pewnych terminów jest kluczowe, bo daje nam nową kategorię myślenia.
*Agata Kostrzewa - medioznawczyni i specjalistka od storytellingu. Od wielu lat współpracuje z organizacjami III sektora, zajmującymi się prawami człowieka. Bada przekazy medialne, dzieła kultury i reklamy. Redaktorka i współautorka książki "Sprawiedliwe wynagradzanie pracowników z perspektywy prawnej, społecznej i zarządczej" oraz analiz dotyczących zmian społecznych i postrzegania kobiet.
Agata Kostrzewa, medioznawczyn i storytellerka fot. arch. prywatne