Gdy była nastolatką, nie potrafiła czytać. Teraz dostaje tysiąc dolarów za minutę występu

Trudna relacja z matką, życie w rodzinach zastępczych, zdrada i przemoc w związku. Najlepsza przyjaciółka Ameryki w swojej debiutanckiej autobiograficznej książce "Ostatni czarny jednorożec" obraca w żart wszystkie swoje traumy i opowiada o tym, jak nie mając nic, udało jej się osiągnąć sukces.

41-letnia Tiffany Haddish jest jedną z barwniejszych postaci amerykańskiej sceny stand-upowej. Komiczka, aktorka i producentka żydowskiego pochodzenia jest drugą po Whoopi Goldberg Afroamerykanką, która zdobyła Grammy za album komediowy.  Za program Saturday Night Live jako pierwsza czarnoskóra komiczka otrzymała nagrodę Emmy. 

Chociaż w dziewiątej klasie szkoły podstawowej nie potrafiła jeszcze czytać, już wtedy miała taką charyzmę i była tak sprytna, że przez długi czas nikt z nauczycieli nie zauważył jej braków. Nie przeszkodziło jej to również w osiąganiu wysokich wyników w szkole. Dorastając, nauczyła się obracać w żart wszystkie trudne doświadczenia, jakie spoczywały na jej barkach. To był jej sposób na przetrwanie. I zjednanie sobie fanów. Najpierw w USA, a później na całym świecie. Do swoich traum wraca w "Ostatnim czarnym jednorożcu", zaskakując szczerością, bawiąc i wzruszając. Fragment książki opublikowany dzięki uprzejmości wydawnictwa Fame Art.

Zobacz wideo "Jeśli im się nie podoba, niech nie oglądają". Wywiad z Harlanem Cobenem

Przedpremierowy fragment "Ostatniego Czarnego Jednorożca" 

[...] Potem pani Gree zapisała mnie na konkurs recytatorski. Byłam już na festiwalu teatralnym z całą grupą i zdobyliśmy pierwsze miejsce za Makbeta, ale wtedy grałam tylko wiedźmę. Łatwizna: „Dalej, dalej, siostry wiedźmy, Czarodziejski krąg zawiedźmy". Superłatwe.

Teraz trafiłam na Festiwal Szekspirowski. Trzeba było mówić monolog, więc grałam wszystkie postaci. W mniejszych konkursach radziłam sobie całkiem nieźle, ale ten był naprawdę duży.

I co? I zajęłam pierwsze miejsce! Pokonałam prawie czterystu małych teatralnych nerdów.

Kiedy ogłosili, że wygrałam, na scenie stało nas tylko dwoje: ja i taki biały typek. Para finalistów. Gostek wygrywał we wszystkich poprzednich latach, więc wszyscy się spodziewali, że i tym razem będzie tak samo. Gdy usłyszałam swoje nazwisko, totalnie mi odbiło. Pamiętam tylko, że byłam w szoku, cała dygotałam, a potem odstawiłam szalony taniec zwycięstwa. Babka, która mi wręczała nagrodę, dosłownie się wściekła:

Babka od nagrody: Zachowuj się, dziewczyno! Zachowuj się!

Tiffany: Przecież się zachowuję!

Chyba właśnie wtedy przeżyłam swój pierwszy orgazm. Jestem prawie pewna, że miałam go, stojąc na tej scenie. A potem nie wiedziałam już, co się dzieje. Zaczęłam się trząść i denerwować, zalał mnie pot, miałam dreszcze. Byłam taka szczęśliwa.

Wiecie z czego się najbardziej cieszyłam?

Ta wygrana oznaczała, że będę mogła pierwszy raz w życiu sama kupić sobie parę butów.

A to dlatego, że tydzień przed konkursem założyłam się z facetem mojej ciotki. Zaczął mi cisnąć, że nie dam rady.

Facet ciotki: Nie dasz rady. Cały ten teatr jest dla białych. Nie ma opcji.

Tiffany: Wygrywałam już mniejsze konkursy.

Facet ciotki: Nie wygrasz. Szekspir jest dla białych.

Tiffany: Zakład, że wygram?!

Kiedy wróciłam do domu, wparowałam do środka z nagrodą.

Ciotka: Wygrałaś?

Tiffany: No pewnie. Mam nagrodę i w ogóle!

Facet ciotki: Nie wygrałaś! Ukradłaś nagrodę jakiemuś białemu dzieciakowi!

Wierzcie mi, wyciągnęłam z cwaniaka swoje sto dolców i wydałam je na parę martensów.

Wszyscy je nosili, a co najważniejsze, Audie mówił, że podobają mu się dziewczyny w martensach. Nie sądził, że będzie mnie na nie stać. Wcześniej nosiłam buty z dyskontu, które przypominały glany, ale tak naprawdę były to zwykłe trepy. Zakładałam czarne podkolanówki, żeby wyglądać bardziej cool. Ale nic z tego. Nie wyglądałam cool.

No, ale wygrałam! Pokonałam prawie czterystu nerdów w bitwie o parę butów.

Następnego dnia nie wsiadłam do szkolnego autobusu, tylko poszłam aż do Shoe Warehouse, żeby kupić martensy. Potem wsiadłam do metra i zjawiłam się w szkole spóźniona o jakieś trzy, cztery godziny, ale za to BUM! Miałam na nogach nowiuteńkie glany marki Doc Martens.

Okazało się, że mimo to Audie wcale mnie nie polubił. Wciąż mnie nie chciał.

Zostałam więc szkolną maskotką. Dosłownie – w dziesiątej klasie odgrywałam postać Konkwistadora widniejącego w godle liceum El Camino Real.

Najpierw próbowałam się załapać do czirliderek, ale one miały za dużo zasad. Te ich zasady to był jakiś absurd: nie wolno przeklinać, nie można się spóźniać, trzeba malować codziennie rzęsy i układać włosy. A na dodatek nie można sobie tańczyć, kiedy ma się ochotę. Więc zapytałam:

Tiffany: Jakie reguły obowiązują szkolną maskotkę?

Nauczyciel: Maskotki nie mają reguł.

Tiffany: To ja chcę być maskotką.

Nikt inny nie starał się o tę posadę, więc ją dostałam.

 

Tiffany Haddish 'Czarny Jednorożec'Tiffany Haddish 'Czarny Jednorożec' Fame Art

Więcej o: