Więcej ciekawych tematów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Nikita
To nie było bardzo dawno, jakieś trzy lata temu. Pod koniec liceum. To było dla mnie dosyć ciężkie doświadczenie, nie tyle ze względu na samą aborcję, ale dlatego, że przerwałom ciążę z gwałtu. Bo okazało się, że nie tylko muszę sobie poradzić z gwałtem, ale jeszcze ciągną się za mną jego konsekwencje.
O tym, co się wtedy stało, o gwałcie, nie będę opowiadać. Jeszcze nie. Nie wiem, czy to do końca przepracowałam, byłam na terapii, ale dalej jest mi ciężko do tego wracać. O aborcji też nigdy, przenigdy z nikim nie rozmawiałam. Jesteś pierwszą osobą.
Kiedy okres zaczął mi się spóźniać, na początku sobie wmawiałam, że po prostu się stresuję albo ważę za mało. Miałam wtedy anoreksję, spadły mi dodatkowe dwa kilogramy i uznałam, że może mój organizm miał już dość. Sama myśl, że to może być ciąża, tak mnie potwornie paraliżowała, że ją wypierałam. Ale w końcu musiałam zrobić test, bo miesiączki wciąż nie było, a ja raczej miałam regularny cykl.
Nie jestem pewna, który to był tydzień. Piąty albo szósty. U lekarza nie byłam, miałam wtedy 17 lat i musiałabym iść z mamą. Nawet jeśli jakimś cudem ginekolog przyjąłby mnie bez osoby dorosłej, moja mama jest lokalną sławą, więc na pewno rozpoznałby mnie po nazwisku, a rodzice i tak by się dowiedzieli. Wolałam kupić test ciążowy – a raczej to koleżanka mi kupiła, bo bałam się, że ktoś mnie zobaczy.
Jak zobaczyłam wynik pozytywny, byłam przerażona. Nawet nie samą ciążą, bardziej tym, że wszyscy się dowiedzą: rodzice, znajomi, otoczenie. Miałam w głowie, że to nie ma znaczenia, że ciąża była z gwałtu, i tak będą na mnie tak samo wściekli. Pochodzę z bardzo małego miasteczka, tak naprawdę ze wsi, i to jeszcze na Lubelszczyźnie - więc konserwatywnie najbardziej jak się da. Wiedziałam, jakie tam ludzie mają podejście zarówno do zajścia w ciążę w wieku 17 lat, jak i do samego rozważania aborcji. Nie miałom wątpliwości, że spotkam się z ostracyzmem, i to mnie najbardziej przerażało. Bałam się też, że jeśli powiem rodzicom, co się stało, to mnie zamkną w domu, mimo że to nie była moja wina. Zawsze próbowali mnie chronić tak, że mi zabraniali wszystkiego. Chciałom tego uniknąć.
O aborcji farmakologicznej wcześniej wiedziałam niewiele. Obiło mi się o uszy, że istnieje coś takiego, ale zawsze myślałom, że mnie to nie dotyczy, bo wtedy nie czułam pociągu do osób, które posiadają penisa. A poza tym uważałam, że aborcja to coś złego. Że, jak naucza Kościół, przecież zawsze można donosić i oddać, nie trzeba „mordować". Wtedy jeszcze byłam osobą wierzącą. Nie, już nie jestem. Wpłynęła na to aborcja, ale też świadomość, że Kościół mnie nie akceptuje takiego, jakim jestem. A ja nie potrafię żyć inaczej niż z moją tożsamością i prawem do decydowania o własnym ciele. Teraz już wiem, że każda z nas ma swój powód, by przerwać ciążę, każdy powód jest wystarczający i wcale nie musimy robić z siebie inkubatora na dziewięć miesięcy. Chciałabym, żeby to mocno wybrzmiało: często ciężko jest nam zrozumieć, dlaczego osoby robią aborcję, jeśli sami nie staniemy przed sytuacją, w której jest ona najlepszym wyborem.
Wtedy uznałom, że za wszelką cenę muszę sobie poradzić z tą sytuacją sama. Uruchomiłam Google na trybie incognito, hasło „aborcja tabletki". I to, że się nie nacięłam na jakichś oszustów, którzy by mi wcisnęli coś szkodliwego, jest tylko kwestią tego, że mam w życiu szczęście, naprawdę. Trafiłam na Women Help Women, a dziewczyny pomogły mi, mimo że nie mogłam im wtedy zapłacić. Nie byłam pełnoletnia, nie miałam konta w banku i nie byłam w stanie przelać tej darowizny tak, żeby ktoś się o tym nie dowiedział. Umówiliśmy się tak, że gdy za parę miesięcy skończę 18 lat i założę konto, to wesprę ich działalność. WHW uwierzyło mi i przesłało tabletki.
Samą aborcję wspominam w sumie dobrze. Było trochę stresu na początku, bo po drodze blister pękł i jedna tabletka rozsypała się po woreczku. Osoby z WHW bardzo mi wtedy pomogły, uspokajały, że będzie OK. Dostałam dużo wsparcia.
Sam proces był jak taki bardziej obfity okres. Przeleżałom cały weekend w łóżku – mamie powiedziałam, że mam wybitnie bolesną miesiączkę, źle się czuję, chcę odpocząć i tyle. Rodzice wiedzieli, że przez zaburzenia odżywiania może zatrzymać mi się okres, nie wiązali tego z ciążą. A że wtedy działy mi się różne niedobre rzeczy z organizmem, uznali, że to normalne. Wieczorem, jak już wszyscy zasnęli, puściłam sobie wesołą muzykę na słuchawkach i wyszłam na balkon zapalić. Siedziałam tam i ryczałam, z ogromnej ulgi i radości, że się udało, że nikt o tym nie wie i to już jest koniec tego stresu. Że teraz mogę się zająć lizaniem ran po gwałcie i nie martwić się, że jego owocem będzie dziecko. I jeśli potem pojawiły się jakieś negatywne uczucia, to wiem, że były związane wyłącznie z tym, jak mnie wychowywano, co słyszałom na religii czy od rodziców. I gdybym żyła w społeczeństwie, gdzie aborcja nie jest taka stygmatyzowana, tobym czuła ulgę i nic więcej. Ale poczucia winy nie miałam w ogóle. Poczucia winy, że nie mam poczucia winy, też nie. OK, kiedy potem słyszałam na religii, z telewizora czy w kościele, że aborcja zła, to czasami miałam takie ukłucie, że przecież też to zrobiłam i też jestem złe.
Ale też to doświadczenie mnie uaktywniło, dało mi powera do pomagania. Dziś jestem osobą aktywistyczną, działam na rzecz osób LGBT plus, organizuję protesty. Impuls dała mi aborcja, ale też to, że odkryłam, że jestem osobą niebinarną. Też koło 18. roku życia. Już wiedziałam, że jestem biseksualna, ale dopiero kiedy przeczytałam definicję niebinarności, to mnie sieknęło, że Jezus Maria, przecież to jest dokładnie o mnie. Zawsze czułam, że coś jest nie tak. Że moja tożsamość jest trochę inna, że nie do końca czuję tę płeć. Kiedy znajome się cieszyły, że im rosną piersi, ja panikowałam i mnie to brzydziło. Anoreksję miałom właśnie dlatego, że nie mogłom zaakceptować tego, że moje ciało się zmienia i wyglądam coraz bardziej jak kobieta. Bycie w ciąży było dla mnie ciężkie, bo nie dość, że normalny stres, to jeszcze dysforia płciowa. Ale też, myślę, poczucie ulgi po aborcji było większe. Na studiach zaczęłam funkcjonować pod nowym imieniem i używając neutralnych zaimków. To psychologia, więc wszyscy wyciągnęli do mnie ręce i nie mieli z tym problemu. Podczas aborcji brakowało mi kogoś, kto byłby przy mnie, ale nie miałam wtedy nikogo takiego. Wiem, że teraz bym miała bardzo wiele osób.
'Aborcja jest' Katarzyny Wężyk została Książka Reporterską Roku materiały prasowe