"Miałem tylko poprosić o dolewkę barszczu, a powiedziałem: Mamo, tato - zmarnowaliście mi całe życie"

- Zadajmy sobie pytanie - czego chcemy od świąt? Czy bycia totalnie "w prawdzie" - bez względu na konsekwencje? Czy też możemy "połknąć parę żab", żeby mieć święty spokój. Czy na pewno kilkugodzinne spotkanie przy stole raz na rok jest dobrą okazją, żeby przedyskutować wszystkie nasze krzywdy? - o tym, czy kłótnia w święta to obowiązkowy punkt programu rozmawiamy z psycholożką Joanną Grzymałą-Moszczyńską.

Więcej tekstów o tematyce świątecznej znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

Aga Kozak: "Magiczny czas" – głoszą reklamy. Tymczasem w wielu domach Wigilia to wchodzenie na emocjonalne pole minowe, gdzie konflikt wybucha za konfliktem.

Joanna Grzymała-Moszczyńska*, psycholożka społeczna: Święta to taki czas, kiedy nasze małe schematy i schemaciki funkcjonowania rodzinnego – również te trudne i niekiedy przemocowe – mogą się łatwo odpalić. Nawet gdy wracamy do domu rodzinnego już dorośli i dojrzali, mimowolnie je czasem odtwarzamy.

Za każdym razem, gdy odwiedzamy rodzinny dom, przeżywamy regres, czyli powrót do np. dziecięcych traum  - mawiają terapeuci. Mimo tego, że mamy lat trzydzieści czy pięćdziesiąt, w trzy sekundy zamieniamy się w pięciolatka/latkę.

I to nawet mimo tego, że na co dzień, zdystansowani od rodziny, dobrze funkcjonujemy.

Pod bacznym okiem mamy, która lepi pierogi czy w towarzystwie zawsze-dopiekającego-wujka, który nas zawstydzał, jak byliśmy mali bardzo trudno być dorosłym, opanowanym, zdystansowanym.

Otwierają się ranki z dzieciństwa?

Mogą. To zależy od tego, jakie są nasze relacje rodzinne, jak sami jesteśmy poukładani ze sobą, ale święta, rodzinne spędy to czas podwyższonej wrażliwości na zranienia. Przypominamy sobie, "jak to kiedyś było". Wchodzimy ponownie w "gry międzyludzkie" - jak je nazywa Eric Berne - które są w repertuarze naszej rodziny.

Ta podwyższona wrażliwość sprawia, że jednocześnie możemy doświadczyć radości, dobra, miłości, ale ta podatna na zranienia strona nie jest łatwa. Słyszałam dużo opowieści o świętach, które przypominały dowcip "miałem tylko poprosić o barszcz, a powiedziałem: mamo, tato zmarnowaliście mi całe życie".

A widzisz, pytanie, czy w naszej rodzinie w ogóle jest przestrzeń, żeby coś takiego powiedzieć. I czy my czujemy, że to prawda, że faktycznie zmarnowali. No i czy mamy taką gotowość, żeby się tak odsłonić z takim naszym zranieniem - bo tego dotyczy komunikat o zmarnowaniu. Czasem takie odsłonięcie nie jest łatwe.

Niektórzy będą mieli np. poczucie, że otwarcie się, pokazanie tej naszej "miękkiej" części - żalu, pretensji czy zranienia - może wcale nie spotkać się ze zrozumieniem, przeprosinami czy wyrażeniem żalu czy wsparcia. Lecz przeciwnie - z pogłębieniem traumy: wyśmianiem, zaprzeczeniem, nawet agresją czy odrzuceniem.

Nasze wyznanie może być dla drugiej osoby/strony szalenie zagrażające, może naruszyć jej wyobrażenia na własny temat. Bo przecież "tak świetnie wychowaliśmy dzieci" czy "byliśmy szczęśliwą rodziną".

Wiele osób będzie się też bało zareagować na tak przemocowe komunikaty, jak "no, trochę chyba się przytyło" czy "dzieci twoich to już się chyba nie doczekamy, bo na ciążę to ty już za stara" - bo po pierwsze przy stole rodzinnym "trzeba być grzecznym", a po drugie – nie wiemy, że w ogóle możemy reagować i jak to zrobić!

Żyjemy w świecie kulturowych norm, w których - zwłaszcza w kontekście rodziny - wiadomo, "co wolno", a czego "nie wolno". Jaka jest hierarchia, jak się zwracać do starszych, czy także to, że "dzieci i ryby głosu nie mają".

Tak sobie myślę, że o całej tej świątecznej sytuacji warto sobie po prostu wcześniej pomyśleć - bo przecież znamy trochę nasze rodziny i wiemy, czego się możemy po nich - i to nawet konkretnie po kim - spodziewać.

Wiemy też, do czego nasi bliscy mogą się doczepić. Możemy się więc zastanowić wcześniej, na co mamy gotowość - np. czy na owo odsłonięcie - i zastanowić się nad sposobami poradzenia sobie z tym wszystkim.

Masz na myśli, żeby zaplanować święta, ale tak… psychologicznie?

Tak!

No bo przecież nie możemy jechać na święta z takim przekonaniem jak z komedii romantycznej, że "tym razem będzie inaczej".

Tym razem nikt nam nie powie, że "brakuje mi trochę wnuków przy stole" albo w jakiś inny sposób, że nie spełniamy oczekiwań. Będąc w kontakcie z realnością, dobrze jest pomyśleć sobie, co może się wydarzyć, a nie żyć wyidealizowaną wersją świąt albo marzeniem, "co byśmy chcieli, żeby się zdarzyło".

Czyli...

...pomyśleć: taka właśnie jest moja rodzina, to i to może się zdarzyć albo na pewno się zdarzy - więc: co ja mogę zrobić w tej sytuacji, żeby zadbać o siebie, ale też zadbać o moich najbliższych?

O najbliższych?

O nich też. Bo jeśli wiem, że kiedy ktoś powie mi taki a taki komentarz, to albo ucieknę, albo na niego nakrzyczę. Warto się zastanowić, co mogę zrobić dla siebie i dla innych, żeby nie eskalować konfliktu.

A być może moim planem na te święta jest właśnie wyeskalowanie i wyrzucenie wszystkiego z siebie?

Warto to przeanalizować wcześniej, w bezpiecznej dla nas przestrzeni, zanim wszystko się zacznie dziać. Zastanowić się, "czego ja bym właściwie chciał/a od tych świąt?".

Czy wolę wywołać wielką wojną w rodzinie - w imię prawdy - czy tym razem chcę świętego spokoju?

W tej sytuacji taką paradoksalnie uwalniającą myślą może być ta, że w naszej rodzinie - albo z daną osobą - dialog nie zawsze będzie możliwy. Bo nie zawsze jesteśmy w stanie się dogadać.

Zaakceptowanie tego i nastawienie się na to, że po prostu postaramy się minimalizować szkody i wyciągnąć to, co jest w naszych relacjach dobrego, np. opierając się na wspólnych wartościach, dobrych wspomnieniach, które mamy, też jest ok.

Można to też zaaranżować zawczasu, przed bitwą światopoglądową - np. wyciągnąć pudło ze zdjęciami. Albo zrobić z babcią pierogi, tak jak w dzieciństwie - nawet jeśli jest szansa, że zapyta o wnuki. A co jeśli mimo wszystko ktoś nam wbije szpilę?

Kiedy to się już zdarzy, dobrze jest na chwilę zatrzymać się, nie działać impulsywnie. Sprawdzić, "jak ja się czuję? Co się ze mną dzieje?". Jakie mam wtedy myśli? Czy automatycznie zgadzam się z krzywdzącą opinią tej osoby? Czy od razu myślę o sobie, że jestem "zła", "niemądra", "nic nieznacząca"? I zastanowić się, co mi to robi oraz co ja z tym chcę zrobić.

Zobacz wideo

Na przykład?

Czy chcę postawić granicę? Tu w większości sytuacji przychodzi z pomocą komunikat "ja", czyli "jak ja się czuję z tym, co ty mi mówisz?". Powiedzmy, że jest nam przykro. Jeśli osoba nie reaguje, można zapytać, czy ta osoba chce, żeby nam było przykro.

Umówmy się - różnimy się wrażliwością, więc ktoś może sprawić nam przykrość nieumyślnie. Jeśli więc ta osoba zobaczy, że nas zraniła, a nie miała takiej intencji, być może to sprawi, że się wycofa.

Można oczywiście też zadziałać bardziej asertywnie i powiedzieć, że nie chce się o tym rozmawiać albo że chcemy przełożyć tę rozmowę. Możemy też porozmawiać o konsekwencjach: "to, że tak do mnie mówisz sprawia, że zastanawiam się, czy będę chciała się w przyszłości jeszcze z tobą spotykać". Bo jeśli ktoś nie przestanie przekraczać naszych granic, możemy się z tego wycofać. A jeśli okaże się, że żadna ze stron nie chce się spotykać, być może będzie to lepiej dla wszystkich? I zaczniemy się spotykać z tymi, którzy nas nie przekraczają?

Och, to dla wielu niewyobrażalne, bo jakże to tak - nie przyjechać na święta?

Tak, to może być bardzo zagrażające dla pewnych porządków w rodzinie - hierarchii, która czasem buduje przemocowe relacje, jakichś rodzinnych świętości. Ale trzeba tu zrobić indywidualny rachunek zysków i strat. Bo możemy się wycofać konfrontacyjnie, uciąć kontakty i to coś nam może dać. A z drugiej strony możemy np. dbać o swoje granice przez większość roku, ale kiedy mamy szansę się spotkać z bliskimi – zwłaszcza w kontekście tej sytuacji pandemicznej, w której nie wiemy, kiedy kogoś może zabraknąć – i pielęgnować to, co dobre w tej relacji, może warto to wybrać? 

A jak reagować na trudne tematy omawiane przy stole?

Możemy np. umówić się z rodziną wcześniej, na jakie tematy nie będziemy rozmawiać. Aktualnie mamy taką liczbę spraw, o które możemy się pokłócić, że naprawdę warto to ustalić to wcześniej.

Możemy nawet zrobić z tego towarzyską grę, że ktoś, kto poruszy temat X, "płaci" karę. Tak, jak ustalamy to, co kto przywiezie na święta, możemy ustalić takie tematy.

Wszystko, co mówisz, brzmi bardzo dojrzale, ale wyobrażam sobie, że na większość naszych takich propozycji usłyszymy np. "że to kneblowanie" i "w swoim domu mogę mówić, co mi się podoba", a na nasze "czuję się zraniona/ny" – "no już nie bądź taka delikatna!" albo "co za baba!".

Tak może być. Ale wtedy możemy powtórzyć nasz komunikat, być przy sobie. Ludzie często mają też takie humorystyczne sposoby radzenia sobie z kąśliwymi lub krzywdzącymi uwagami. Obrócenie pewnych spraw w żart może być skuteczną strategią, ale tu są dwie miny...

Jakie?

...czasem jest cienka granica między żartem a byciem pasywno-agresywnym. Oraz bywa, że żartem unikamy konfrontacji.

Znów wraca pytanie - czego chcemy od świąt? Czy bycia totalnie "w prawdzie" - bez względu na konsekwencje? Czy też możemy "połknąć parę żab", żeby mieć "święty spokój". Czy na pewno kilkugodzinne spotkanie przy stole raz na rok jest dobrą okazją, żeby przedyskutować wszystkie nasze krzywdy?

Ale też, czy to czas na podejmowanie ważkich dla rodziny tematów: np. jak zorganizować opiekę nad starszą zależną osobą. Jest szansa, że jeśli nie zaopiekujemy się tymi tematami wcześniej, wybuchną one przy Wigilii. Planujmy więc.

A jak zareagować na to, że ktoś - mimo nawet tego, że umówiliśmy się, że tego nie zrobi - rzuca przy stole śmierdzącą bombę nieprzyjemnej krytyki?

Mamy do dyspozycji parę strategii. Możemy się zastanowić, co stoi za tym, że właśnie w tym momencie ta osoba chce to zrobić. Jaka stoi za tym potrzeba? Czy czuje się niewysłuchana? Coś się wcześniej między nami stało? Możemy też spróbować przekierować uwagę. Chyba wszyscy znamy sposoby na to, żeby to zrobić.

Czyli wujek mówi "Ach te szczepionki", a my na to "Mamo, cudowny ten sernik! Co do niego dodajesz?"?

Dokładnie! Można oczywiście powiedzieć, że porozmawia się o tym w innym czasie. I naprawdę można na chwilę wyjść. Przynieść sałatki. Ważni są też sojusznicy.

Czyli?

Może na Wigilii będzie rodzeństwo, z którym się rozumiemy? Może nasz partner/partnerka da nam wsparcie? Możemy wspólnie spróbować przekierować rozmowę na bezpieczniejsze tory, dać sobie przestrzeń na odwentylowanie się z emocji nagromadzonych przy stole. Pamiętajmy jednak, żeby pomyśleć wcześniej, jak możemy zadbać o siebie: czy mamy przestrzeń na sprzątanie po wybuchu bomby w ten "magiczny czas", czy wolimy ów przysłowiowy święty spokój.

psycholożka Joanna Grzymała - Moszczyńskapsycholożka Joanna Grzymała - Moszczyńska fot. Agnieszka Fiejka

*Joanna Grzymała-Moszczyńska – psycholożka społeczna, pracuje w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Więcej o: