Katarzyna Wężyk, dziennikarka, reporterka, pisarka*: No cóż, od roku państwo i organizacje ultrakonserwatywne robią wszystko, żeby moją książkę "zareklamować" - a to podejmując kolejne próby zaostrzania ustawy antyaborcyjnej, a to pozwalając umrzeć pacjentce na porodówce. Na pewno nie straciła na aktualności, co na pewno dobrze zrobiło książce, niestety gorzej nam wszystkim. Jest też pierwszą w Polsce książką będącą połączeniem historii aborcji z oddaniem głosu kobietom, które ją zrobiły. Mam nadzieję, że argumentem w debacie.
Dosłownie po publikacji wyroku, pod koniec stycznia 2020 roku. Wyszła 10 marca.
Savita zmarła w 2012, a Irlandia przegłosowała swoje prawo w 2018, więc raczej też trzeba się niestety nastawić na dłuższy marsz.
Ale też zauważ, że polska debata publiczna się szalenie zmieniła przez ostatni rok. Trwa walka o przesunięcie aborcyjnego "okna Overtona", czyli poglądów, które mieszczą się w politycznym mainstreamie. I to nie o parę centymetrów - obie strony sporu ciągną bardzo mocno w swoją stronę.
Przez 27 lat w naszym oknie Overtona mieścił się przecież ten nieszczęsny "kompromis aborcyjny" z 1993 roku i wszyscy - WSZYSCY - zgadzali się, że jest najlepszy z możliwych, że nas chroni przed wojną religijną, przed "radykalizmem z lewej" i "radykalizmem z prawej". "Radykalizmem z lewej" miało być prawo europejskie, tym z prawej - Salvador.
W sejmowej debacie wokoło projektu "Stop aborcji" było widać wyraźnie, że PiS chce, żeby ten wyrok był takim nowym "zdroworozsądkowym" centrum. Odrzucili - jako ekstremum z prawej - karanie kobiet dożywociem za aborcję, ale chcą, żeby nieakceptowalnym ekstremum z lewej była aborcja ze względu na wady płodu, którą nazywają aborcją eugeniczną.
Z kolei w postulatach Strajku Kobiet znalazło się prawo do aborcji w postaci pustej kartki, czyli bez żadnych restrykcji, jak w Kanadzie.
I to też jest przesuwanie okna Overtona - bo jeśli pusta kartka jest ekstremum z lewej, to rozsądnym centrum będzie aborcja bez podawania powodów do 12 tygodnia. I jest to rozwiązanie z popieranej przez lewicę ustawy "Aborcja bez kompromisów". Podobne zaproponowała też Koalicja Obywatelska, wcześniej przecież główna strażniczka ustawy z 1993 roku. Dorzuciła jednak zastrzeżenie, że aborcja będzie dostępna "w szczególnych warunkach", typu trudna sytuacja życiowa czy zagrożenie dla zdrowia psychicznego. Kto miałby oceniać, czy sytuacja kobiety jest dość trudna, według jakich kryteriów i czy w panelu ekspertów byłby ksiądz, nie wiadomo. W każdym razie PO dalej uważa, że Polki nie są dość kompetentne, by same ocenić, czy to dobry moment na macierzyństwo - ale ok, jest to krok w dobrym kierunku.
W każdym razie i tak musimy odczekać dwa lata, do wyborów. Po nich zobaczymy, co wygra jako "rozsądne centrum". Biała kartka to nie będzie, ale może chociaż europejskie standardy.
To jest poczucie ogromnego zaszczucia przez państwo, które jest uzasadnione budowaną przez 30 lat atmosferą wokół aborcji.
Pamiętajmy jednak, że Polki, według wciąż obowiązującego prawa, za własną aborcję karane nie są.
I jasne, dezaprobata lekarza czy nawet wezwanie do prokuratury, a były takie przypadki, do przyjemnych nie należą. Ale dalej można powiedzieć "Tak, przerwałam ciążę i co mi zrobicie?". Nie każda ma na to siłę, odwagę i ochotę, co zrozumiałe, ale dokładnie to robią chociażby dziewczyny z Aborcyjnego Dream Teamu.
Lekarze uważają, że muszą z terminacją ciąży czekać, aż przestanie bić serce płodu - absolutnie nie muszą, to nie jest nigdzie zapisane. Podobnie jak nie jest zapisane "bezpośrednie zagrożenie życia" - nie, do legalnej aborcji wystarczy "zagrożenie życia i zdrowia". To lekarze interpretują ustawę surowiej niż by to wynikało z jej zapisów. Aborcyjna stygma, to, że przez ostatnie lata o aborcji mówiło się u nas tak, a nie inaczej…
… czegoś absolutnie złego, najgorszego na świecie, powoduje, że i Polki czują się zaszczute, i lekarze. Ale to lekarze mają władzę, i, jak pokazuję w mojej książce, wykorzystują ją, sprawiając, że w praktyce ustawa jest jeszcze bardziej restrykcyjna.
Starałam się pokazać aborcję jako normalne doświadczenie - w końcu, statystycznie, ciążę w swoim życiu przerwie jedna na cztery kobiety.
Powody moich bohaterek były najrozmaitsze: bo to nie był ten facet, bo nigdy nie chciała mieć dzieci, bo miała już tyle dzieci, ile chciała, bo nie miała środków. To są opowieści o problemie do rozwiązania: trzeba było zdobyć pieniądze, wyjechać za granicę, zamówić tabletki, stresować się, czy przyjdą, a potem, czy zadziałają. I o uldze już po. O wiele trudniejszym doświadczeniem przerwanie ciąży było dla kobiet, które przeszły przez polski system ochrony zdrowia. Były w ciąży z wadą letalną i dalej musiały się - o aborcję, która im ustawowo przysługiwała - prosić, błagać albo wręcz skorzystać z pomocy prawniczki Federy, zanim ją wyegzekwowały. W szpitalach słyszały "nie, bo nie", "u nas aborcji się nie robi", "można poszukać w internecie".
Jedna z moich rozmówczyń płakała ze złości i upokorzenia: "potraktowali mnie jak gówno", powiedziała.
Nie, te historie zresztą wylały się w mediach społecznościowych po zeszłorocznym wyroku i po śmierci Izabeli z Pszczyny. Lekarze, którzy czekają, aż obumarły płód naturalnie zostanie usunięty, bo jeszcze zostaną posądzeni o aborcję.
Jedna kobieta opisała, jak przez kilka tygodni leżała na patologii ciąży podłączona do kroplówek, z nogami w górze, i nikt jej nie powiedział, że jej płód ma wadę letalną, bo po co.
To jest traktowanie kobiet przedmiotowo, jak niepełnych ludzi, jak, no cóż, inkubatory. Wywołuje to we mnie ogromny gniew.
Stosunek do aborcji to probierz równości.
Mężczyzna ma pełną autonomię własnego ciała, kobieta nie. Nie ma, zauważ, prawa, które może zmusić ojca do oddania nerki dziecku, nawet jeśli dziecko bez transplantacji umrze, a bez jednej nerki można przecież żyć.
Możemy owego ojca uznać za niemoralnego i złego, ale to jego decyzja. Można jednak zmusić kobietę do tego, żeby oddała na dziewięć miesięcy swoją macicę. A przecież ciąża nie jest dla organizmu obojętna, poród jest bolesny, ciało zmienia się. A to dopiero początek, dziecko to przecież odpowiedzialność na całe życie i sporo poświęceń. I jasne, jeśli chcesz być matką, akceptujesz te konsekwencje i to ryzyko - ale z jakiej racji państwo, kościół i politycy uważają, że mogą cię do tego zmusić?
Podejście do aborcji pokazuje, czy uważamy kobietę za człowieka, który jest zdolny do podejmowania decyzji o własnym ciele i życiu. A u nas jakoś tak kobieta zawsze jest dość dorosła i odpowiedzialna, żeby zostać matką, a nigdy dość dorosła i odpowiedzialna, by zostawić jej decyzję, czy urodzi.
Amerykanki mówią, że od aborcji są trzy wyjątki - "gwałt, kazirodztwo albo ja".
I mają rację - bo jakoś tak MOJA sytuacja zawsze jest wyjątkowa. Rozmawiałam też z kobietami, które protestowały przed klinikami aborcyjnymi na Florydzie. Opowiadały, jak cudownie dorastało się w domach, gdzie było pięcioro dzieci, i jakie to okropne, że dziś kobiety to takie egoistki, tylko im kariera w głowie. Ale kiedy pytałam je, ile same mają dzieci, odpowiadały, że dwójkę. "Ale teraz wiem lepiej! Chcę uchronić inne kobiety przed podjęciem złej decyzji". Czyli one miały wybór, ale innym go odmawiają.
Jak nazwiesz zarodek "dzieckiem poczętym", to nie ma za bardzo pola manewru. Podobnie, jeśli antyaborcjonistów nazwiesz ruchem "pro life" - jeśli oni są za życiem, to za czym są ich przeciwnicy? Ale też pamiętajmy, że o ile co do człowieczeństwa płodu i zarodka wciąż toczą się spory - ekstremum z prawej przyznaje podmiotowość zapłodnionej komórce jajowej, ekstremum w lewo uważa, że kobieta ma prawo zrobić ze swoim ciałem co chce do momentu porodu, większość jest gdzieś pośrodku, co zresztą znajduje odzwierciedlenie w prawie - to ciężarna człowiekiem zdecydowanie jest.
Dlatego też interes kobiety, jej zdrowie, jej autonomiczna decyzja powinny być priorytetem.
Mam taką nadzieję, bo stygma wywołuje ciszę, cisza wywołuje stygmę. A przez lata przecież nawet liberalni publicyści i publicystki swoje wypowiedzi zaczynali od tego, że aborcja oczywiście jest złem, ale w naprawdę wyjątkowych wypadkach - skrajna bieda, choroba, przemocowy związek; na aborcję trzeba sobie zasłużyć jakąś traumą - może ewentualnie być złem mniejszym.
Jeśli zaczniemy mówić o aborcji jako o zabiegu medycznym, wyjściu z trudnej sytuacji, świadomym wyborze, możliwości odzyskania kontroli nad swoim życiem - jest szansa na zmianę prawa.
Który miał miejsce w Argentynie czy Irlandii: najpierw trzeba było zmienić świadomość, protestować, wychodzić na ulice, zbierać podpisy pod petycjami, żeby w końcu popchnąć do działania polityków, którzy - poza nielicznymi wyjątkami - raczej patrzą na sondaże, niż samodzielnie wychodzą przed szereg. Pamiętasz, pięć lat temu okładka Wysokich Obcasów z Aborcyjnym Dream Teamem wywołała mnóstwo kontrowersji, teraz dziewczyny występują w mediach jako ekspertki. Można powiedzieć w TVN24 "aborcja jest prawem człowieka" i świat się nie wali - ktoś się może z tobą nie zgodzić i spoko, na tym polega debata, ale mówimy już o tym głośno. To już się zmieniło. Możliwości się rozszerzają. Najgorzej miało nasze pokolenie kobiet 30 - 50. Dla naszych matek i ciotek aborcja była, po prostu, zabiegiem medycznym. Młodsze też już nie dadzą Kościołowi wcisnąć narracji o poświęceniu siebie dla "życie nienarodzonego". I w końcu wywalą ten stolik.
Katarzyna Wężyk fot. mat. prasowe
*Katarzyna Wężyk – dziennikarka i publicystka "Wysokich Obcasów" i "Gazety Wyborczej". W wydanej niedawno książce "Aborcja jest" oddaje głos kobietom, które usunęły ciążę. Pyta, dlaczego zdecydowały się na zabieg i jak go przeprowadziły. Za tę książkę dostała nagrodę Grand Press 2021 w kategorii Reporterska książka roku. Książka wygrała również w plebiscycie czytelniczek i czytelników.
Okładka książki Katarzyny Wężyk 'Aborcja jest' fot. mat. prasowe
Zamów książkę:
https://kulturalnysklep.pl/product-pol-99017-Aborcja-jest.html?query_id=1
<<Reklama>> Ebook i audiobook "Aborcja jest" dostępny jest w Publio.pl >>