Wigilijne coming outy, czyli czy mówić nad barszczem o naszej tożsamości, planowanym in vitro, rozwodzie?

- Jeśli na moje zmartwienie, że chyba będę się rozstawać z mężem, mama odpowiada: "w naszej rodzinie nigdy nie było rozwodu" - to nie ma co oczekiwać, że na świąteczną wiadomość o rozstaniu nagle powie: "córciu, wyobrażam sobie, jaka to była dla ciebie trudna decyzja", tylko dlatego, że są święta. Musiałaby zjeść zaczarowany barszcz! - mówi specjalistka od komunikacji.

Więcej ciekawych tematów na stronie głównej Gazeta.pl 

Aga Kozak: Część moich znajomych będzie jechała z zagranicy do domu na święta. Bywa, że to ich jedyna - poza  Wielkanocą - wizyta u rodziny. A mają np. do zakomunikowania, że się rozwodzą, że nie będą mogli mieć dzieci, więc wchodzi w grę tylko in vitro, są też tacy, którzy w zanadrzu mają coming out…

Małgorzata Borowska*: To ciekawe, że wybierają Wigilię. Być może liczy się dla nich, żeby zrobić to osobiście.

Oczywiście, bardzo bliskie jest mi pozostawanie w prawdzie, mówienie wprost, ale sama nie wybierałabym - w sytuacjach gdy mam coś ważnego lub trudnego do zakomunikowania rodzinie - na tę okazję świąt.

Nawet gdyby to naprawdę była ta jedyna wizyta w domu na rok i jechałabym z zagranicy.

Kolacja wigilijnaKolacja wigilijna fot. Shutterstock

Dlaczego?

Z czułości dla czytelników i czytelniczek tego wywiadu powiem: dlatego, żeby się mogli ochronić. W tym dylemacie "mówić, czy nie mówić podczas świąt" stają ze sobą w konflikcie dwie wartości: bycie w pełni sobą i ochrona siebie. I ja bym wybrała tę drugą - w szczególności w sytuacji, w której wiem, że wiadomość, jaką mam do przekazania, może być przedmiotem sporu albo oceny, a nie bezwarunkowego wsparcia. Ci szczęśliwcy, którzy się wsparcia spodziewają - wy mówcie!

Ja z taką wiadomością, o którą pytasz, zadzwoniłabym wcześniej - żeby spuścić napięcie z sytuacji i przygotować grunt pod bardziej zoperacjonalizowaną rozmowę.

Czyli?

Taką, w której mam szansę dostać to, o co proszę: przegadanie, co to dla mnie oznacza, pomoc w przeprowadzce do Polski po rozwodzie.

Gdybym przygotowywała się do ważnej rodzinnej rozmowy, to bym się zastanowiła - co chcę w niej dostać. Co ta sprawa oznacza dla wigilijnych współbiesiadników? Jak mi mogą pomóc? O co ich proszę?
Zobacz wideo

Wszystko robiłabym wcześniej niż w święta również z troski o to, żeby osoby, którym to obwieszczamy, nie musiały zarządzać swoim zaskoczeniem w zamieszaniu nad barszczykiem. Brzmi to po prostu jak stworzenie supernapięciowej sytuacji dla obydwu stron.

Rozumiem, że jesteśmy przyzwyczajeni do ważnych obwieszczeń w święta, ale niech to będą te radosne: oświadczyny, zaręczyny, dziecko w rodzinie - łatwiej to przełknąć razem z krokiecikiem.

Co da ów telefon wykonany wcześniej?

Nam - tak jak mówiłam - spuści pierwsze ciśnienie. Drugiej stronie da możliwość "uczesania myśli", zastanowienia się nad tym co powiedzieliśmy, możliwość przygotowania sobie jakiejś wsparciowej odpowiedzi - bo przecież nie wszyscy takie mamy w pierwszym odruchu. Zwłaszcza zaskoczeni.

Pamiętajmy, że święta - tak idealizowane w reklamach czy na filmach - to jest napięciowa sytuacja.

Bo?

Każdy wjeżdża w nie zwykle z oczekiwaniami i wyobrażeniem, jak ma być. I one się często różnią między sobą. Bo jak np. ja sobie wyobrażam święta? Że przeczytam książki, które od roku "czekają na swoją kolej" i że odetchnę od rozmawiania. A jak sobie wyobraża je moja mama? Że spędzimy je na nieustającej rozmowie.

Wyobrażam sobie, że w wielu domach odbywa się rytualne starcie potrzeby luzu z tradycją: świąteczne "dom musi lśnić" walczy z "usiądźmy do makowca". I to generuje wystarczająco dużo napięć, którymi trzeba zarządzić. Nie dokładajmy sobie następnych.

Przez ostatnie lata, żeby trochę "zarządzić oczekiwaniami", nauczyłam się dzwonić i pytać, kto czego oczekuje od świąt czy wspólnych wyjazdów. Jeśli nie ustali się tego wcześniej z rodziną czy znajomymi, każdy sobie coś zaprojektuje. A jak inni nie dołączą do ich planu, to będzie frustracja, która różnie może się skończyć…

Czyli pytasz, czy na święta będzie barszcz i uroczyste ubrania - bo chętnie przetestuję sukienkę - czy spędzamy ten czas w piżamach na grach w planszówki i filmach? Czy idziemy na biegówki, do sauny, czy muzeum lub kościoła? Czy ma być grzybowa, czy rybna i czy robimy wcześniej pierniki? Może mogę je kupić albo pomóc robić? Brzmi jak świetny sposób na oczekiwania - kradnę go od ciebie! To robienie dla siebie przestrzeni. Jeśli omówimy to wcześniej - będziemy mieć przestrzeń, żeby się na coś pozłościć, pogodzić z tym, ustosunkować do tego, a nawet nie zgodzić i negocjować.

Mnie to pomaga pozbyć się złudzenia, że święta zawieszają to, co nas łączy i dzieli na co dzień - że jak się na co dzień irytuję komentarzami na temat tego, że "za dużo pracuję", to w święta się nagle przestanę irytować.

Czyli realistyczne podejście?

Tak! Tak naprawdę duża część świąt to planowanie - np. kto do kogo w tym roku jedzie, co przywozi - nie widzę powodu, dla którego nie można pogadać też o tym, co chcemy razem robić.

Ja od piętnastu lat spędzam co drugie święta u siostry w Irlandii i ten dystans powoduje, że dużo trzeba omówić: kiedy przylot, czy pierogi też mają lecieć, robimy sobie w tym roku prezenty, czy wpłacamy kasę na jakiś dobry cel. Dlaczego do tego nie dorzucić też logistyki emocjonalnej?

Rozmowy o oczekiwaniach, ale też o lęku, co może pójść nie tak?

WigiliaWigilia fot. Shutterstock

Bo coś może pójść nie tak! Nawet jeśli przygotujemy się do tego, że naszą nowinę powiemy kiedy indziej, albo nie będziemy poruszać bolesnych tematów - może przecież rozpętać się nad barszczykiem rodzinna wojenka.

I umówmy się: raczej jesteśmy to w stanie przewidzieć.

Znamy swoich bliskich na tyle, żeby wiedzieć, gdzie są punkty zapalne, gdzie konflikt interesów. Na myśleniu "w święta się o to nie pokłócimy, bo są święta" możemy się, uważam, nieźle przejechać.

Lubię myśleć o tym, że do dobrej rozmowy potrzebne są oszczędności na koncie emocjonalnym. Pisze o nim psycholog, Stephen Covey.

Znany ze światowego bestsellera "Siedem nawyków skutecznego działania"…

... i "Siedmiu nawyków szczęśliwej rodziny". W tej książce pisze, że mamy u ważnych dla siebie osób - i oni u nas - założone konta emocjonalne, na które możemy dokonywać wpłat i wypłat, jak w banku - i że stan tego konta przekłada się na jakość naszej relacji z innymi.

Czyli?

Jak pytam na warsztatach o to, co jest dla ludzi wpłatą na ich konto emocjonalne, bez namysłu wymieniają: uwaga, czas na rozmowę, pytanie "jak się masz?", podziękowanie, docenienie, przeprosiny, wyręczenie w czymś, zaoferowanie oferowanie pomocy, telefon w ważnym momencie, życzenia urodzinowe.

To mogą być drobne wpłaty albo duża inwestycja, ale to one powodują, że mamy do siebie zaufanie w relacji.

A wypłaty?

Duży debet to np. kłamstwo w ważnej sprawie. Mniejsze, ale bardzo ważne: krytyka, sarkazm, ocena, niechciana rada, nieodbieranie telefonów.

Wiem, że ten koncept brzmi transakcyjnie, ale jest bardzo pożyteczny. Mnie pomaga inwestować w ważne relacje i sprawdzać, czy nie jestem u kogoś "na debecie". Na to się zwykle składają regularne wpłaty - bycie ze sobą w dobrym, życzliwym kontakcie. Przez cały rok.

Mówię o koncie emocjonalnym również dlatego, że spędzenie ze sobą Wigilii nie będzie magiczną wpłatą, która nam zresetuje debet u osób, do których rok się nie odzywaliśmy, a jak się ostatnio odezwaliśmy, to z informacją, że kupienie tej działki za miastem to był fatalny pomysł.

I wzajemnie. Jeśli np. mama się u mnie "debetuje" nie pytając w ogóle moje o życie rodzinne, na moje zmartwienie dotyczące tego, że chyba będę się rozstawać z mężem, odpowiada "w naszej rodzinie nigdy nie było rozwodu" - to nie ma co oczekiwać, że na świąteczną wiadomość o rozstaniu nagle powie "córciu, wyobrażam sobie, jaka to była dla ciebie trudna decyzja" - tylko dlatego, że są święta. Musiałaby zjeść zaczarowany barszcz!

Od wielu lat tych tematów, które dzielą, i to "na ostro", jest coraz więcej…

W tym roku do tej listy możemy dopisać szczepienia. Zakładam, że "składy wigilijne" mogą wyglądać w tym roku inaczej i że ten podział przełamie wiele stołów na pół.

Jestem zwolenniczką rozmrażania formuły świąt i negocjowania takiej formy, która będzie świętowaniem faktycznej bliskości i zaspokojeniem faktycznych potrzeb, czyli świąt w Bieszczadach, świąt z przyjaciółmi, świąt w ulubionym składzie, świąt z pierogami z garmażerki.

Jest sposób na trudne tematy przy stole? Te dzielące?

Jeden, obrazoburczy, właśnie zdradziłam: nie spotykać się z tymi, którzy się u nas fatalnie zadebetowali. Jeśli się nie uda - wcześniej umówić się, jakich tematów nie poruszamy przy stole. To sprawi, że ta Wigilia jest do przetrwania, a nawet może być miło!

Kolacja świątecznaKolacja świąteczna fot. Shutterstock

A jeśli kłótnia się jednak wydarzy? Co robić?

Dać sobie prawo do każdej reakcji, której potrzebujemy, na przykład do zakończenia tej sytuacji. Powiedzieć "nie mów tak do mnie", "nie chcę o tym rozmawiać". Generalnie zapraszałabym do tego, żeby współgospodarzyć w święta, nawet jeśli jesteśmy w gościnie. I założyć, że to jednak nie jest kilka dni, w których "dzieje się magia" i zwierzęta mówią ludzkim głosem, tylko kilka dni, których przebieg i klimat możemy współtworzyć. 

*Małgorzata Borowska - konsultantka wiodąca w House of Skills, ma 17-letnie doświadczenie w programach rozwojowych dla menedżerów i menedżerek biznesu, sektora publicznego i organizacji pozarządowych. Pracowała w rozproszonych, międzykulturowych zespołach zarządczych i projektowych, m.in. w Dushanbe, Tbilisi i Kabulu. Przez lata związana z kilkoma ogólnopolskimi organizacjami non-profit - Stowarzyszeniem Klon/Jawor, Fundacją Szkoła Liderów oraz Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej. Przez półtora roku wspierała również dyrektorów i dyrektorki bibliotek w programach rozwijania swojego przywództwa oraz umiejętności rzeczniczych. W 2014 r. jako liderka ruchu społecznego z sukcesem negocjowała z polskim rządem tzw. ustawę zasiłkową.

Więcej o: