Więcej podobnych tematów na stronie głównej Gazeta.pl
Krystyna Janda była jedną z osób, które w grudniu zeszłego roku poza kolejnością przyjęły szczepionkę przeciwko COVID-19, za co spadła na nią olbrzymia fala krytyki. Teraz aktorka postanowiła powrócić do "afery szczepionkowej" w szczerej rozmowie z Tomaszem Lisem.
- Okazało się, że pani, która wtedy nas zaprosiła na szczepionkę, dostała kwiaty i medal od ministra. Nas nikt nie przeprosił. Byliśmy kompletnie niewinni. Mieliśmy próbę "Alei zasłużonych" obok szpitala, który znaliśmy i dostaliśmy telefon, że możemy przyjść. W ogóle się nie zastanawialiśmy, czy jesteśmy pierwsi, czy drudzy, czy można, czy nie można. Powiedzieli: są wolne szczepionki, nie ma nikogo, zmarnują się. To po prostu poszliśmy. Wszyscy byliśmy seniorami. Nagle się okazało, że jesteśmy jakimiś potworami, które ukradły szczepionki potrzebującym ludziom - opowiada aktorka. Prócz niej zaszczepionych zostało wtedy jeszcze 17 innych osób ze świata mediów i kultury, m.in. Maria Seweryn, Wiktor Zborowski i Edward Miszczak.
Jak przyznała aktorka, hejt, z jakim musiała się wtedy zmierzyć, był na tyle poważny, że bała się nawet wychodzić na ulice, a ludzie oburzeni jej zachowaniem okazywali swoją złość nawet w teatrze.
- Zdarzało się, że ktoś z widowni wstał i wyszedł. Ale po to kupił bilet, żeby zrobić demonstrację i trzasnąć drzwiami. Jedna para wychodziła w pierwszej części, a po przerwie wracała, żeby drugi raz wyjść. Nas to już bardzo śmieszyło - relacjonowała aktorka.