Piotr Jacoń o osobach transpłciowych. "To nie zachcianka. To są działania ratujące życie"

Piotr Jacoń postanowił szczerze opowiedzieć, o tym, jak wyglądał skomplikowany proces jego dziecka o prawne ustalenie płci. Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem dziewczyna była zmuszona pozwać własnych rodziców. - To była tortura - wyznał dziennikarz.

Więcej podobnych tematów na stronie głównej Gazeta.pl

Kilka miesięcy temu Piotr Jacoń podzielił się w mediach szczerym wyznaniem, ogłaszając, że jest ojcem transpłciowej córki. Mimo że dziennikarz wraz z żoną od początku starali się wspierać córkę, przyznał, że jej coming out, jak i cała droga do prawnego ustalenie płci, były trudnym emocjonalnie procesem dla całej rodziny.

Zobacz wideo

Piotr Jacoń o transpłciowej córce: "patrzyła na nas, żebyśmy coś zrobili, a my nie mogliśmy zrobić nic"

Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, osoby transpłciowe są zmuszone pozwać własnych rodziców, oskarżając ich o błędne określeni płci przy porodzie. Dziennikarz i autor reportażu „Wszystko o moim dziecku" i książki „My, trans" postanowił poruszyć ten problem w szczerym wywiadzie dla magazynu "Viva". - W reportażu pojawiają się rodzice, którzy mierzą się z tym co my, mieszkając w różnych miejscach na świecie. Zazdroszczę tym z Kanady. Tam nic pod tym względem nie jest problemem. Złożenie wniosku o nowe dokumenty jest formalnością. Jak po nowy paszport. W Polsce wszystko jest skomplikowane. A przecież taka osoba i bez tego musi przejść trudną drogę. Przecież nie od razu osobie transpłciowej przychodzi do głowy, że jest właśnie osobą transpłciową - wyjaśnia.

- Wydawało mi się, że skoro jako dziennikarz nasłuchałem się tylu historii, już jestem przygotowany na to, co się wydarzy. Dużo też zależało od nastawienia Wiktorii. A ona przed rozprawą sądową była w fazie życzeniowego optymizmu. Już chciała robić zdjęcie do nowych dokumentów. Myślała, że od razu po wyjściu z budynku sądu pobiegnie składać wniosek o nowy dowód osobisty. Pojechaliśmy do sądu z jednego mieszkania, jednym samochodem. We czwórkę, bo była z nami też dziewczyna Wiktorii. Na salę weszliśmy, trzymając się za ręce. (...) Dziewczyna Wiktorii, czyli osoba wspierająca, została wyproszona. A nas fizycznie odstawiono od własnego dziecka. Wtedy do mnie dotarło, jak wszystko to, co się dzieje, jest absurdalne i okrutne. Weszliśmy do sali jako jedność, a na dzień dobry sędzia i de facto państwo nas rozdzieliło - opisuje Jacoń, po raz kolejny podkreślając, jak wielkim obciążeniem psychicznym jest konieczność przejścia przez podobny proces.

- To jest skrajnie opresyjne. I to jest coś, co wymyśliło polskie państwo. Jakby ci ludzie i ich rodziny nie mieli wystarczająco pod górkę. (...) Sędzia, która rozpatrywała naszą sprawę, z pozoru była ok. Zwracała się do Wiktorii, używając żeńskich końcówek. Ale kazała jej stanąć na środku i przedstawić się starym imieniem. Zobaczyłem wtedy, jak moja córka się kurczy w sobie i ledwo słyszalnym głosem wypowiada poprzednie, męskie imię. W tej pustej sali, przed obcymi ludźmi. A potem słyszy, że musi powiedzieć głośniej, bo to się wszystko nagrywa - relacjonuje.

- To była tortura. Patrzyła na nas, żebyśmy coś zrobili, a my nie mogliśmy zrobić nic. Wtedy się rozpadła kompletnie. Nie mogę tego pojąć. Przecież istotą sprawy, z którą przyszliśmy, jest to, że stare imię nie pasuje do tej osoby, która stawiła się w sądzie. Dlaczego trzeba zadawać taki ból? W imię czego? Z niewiedzy? Z powodu formalności? - zastanawia się.

Zwrócił także uwagę na kolejne trudności, z jakimi muszą spotykać się osoby transpłciowe w naszym kraju, jakimi są m.in. dyskryminacja, a także konieczność pokrycia operacji z własnych nakładów finansówych. - Poza tym systemowo osoba transpłciowa jest traktowana, jako ktoś gorszy. Nie dość, że w sądzie musi dochodzić swoich praw, to jeszcze w większości przypadków za terapię hormonalną czy operację musi płacić z własnej kieszeni. A przecież to nie jest - zachcianka czy fanaberia. To są działania ratujące życie! - podsumował.

Więcej o: