Więcej ważnych tematów znajdziecie na stronie głównej Gazeta.pl.
Dr hab. Dorota Heidrich*: Z moich informacji też wynika, że władze polskie nie wystąpiły z prośbą o realizację większej operacji humanitarnej. Choć oczywiście obecność przedstawicieli takich organizacji jak ONZ czy IOM można dostrzec. Przyjeżdżają też do Polski wolontariusze międzynarodowych organizacji pozarządowych - np. CARE. Miasta postanawiają skorzystać z pomocy NGOs. Np. władze Krakowa przyjęły pomoc Save the Children w zakresie pomocy medycznej dla dzieci.
Ten nacisk - jeśli państwo nie będzie chciało przyjąć pomocy - nic nie da. A wręcz może być przeciwskuteczny, bo państwo może w ogóle nie przyjąć pomocy. Nacisk ze strony organizacji międzyrządowych jest z reguły realizowany innymi kanałem - który rzadko jest upubliczniany.
Inaczej działają NGOs - prowadzą działalność rzeczniczą, mówią o faktach, o tym, czego brakuje w polityce państwa, itd. Czasami organizacje humanitarne, aby uzyskać zgodę państwa na prowadzenie działalności, będą musiały pójść na pewne kompromisy, układy, co prowadzi do powstania bardzo poważnych dylematów w świadczeniu pomocy
Np. gdy gdzieś wieziona jest pomoc humanitarna, w jakiś obszar konfliktu, to może się zdarzyć, że, by dotrzeć do potrzebujących, trzeba np. komuś zapłacić albo oddać część pomocy. Albo np. nie mówić głośno o naruszeniach prawa. Albo zaakceptować to, że nie do każdego potrzebującego państwo organizację będzie chciało dopuścić. Odwieczny dylemat pomocy humanitarnej zawarty jest w pytaniu: czy jest to etyczne?
Organizacje różnie do tego dylematu podchodzą, nierzadko liczy się bardziej imperatyw pomagania, humanitaryzmu i pomoc jest świadczona mimo wszystko. Wracając do pani pytania dotyczącego wywierania na rządy nacisku przez organizacje humanitarne - pamiętajmy, że jeśli organizacje zaczną głośno krzyczeć, to mogą postawić państwo w niewygodnej sytuacji, niekorzystnym świetle, a to może prowadzić do zablokowania działalności organizacji humanitarnych.
Rząd polski np. jest bardzo wrażliwy na punkcie niektórych problemów humanitarnych i komentarzy, które mogą się w ich kontekście pojawić
Polska ma problemy - również natury prawnej - które są związane z wcześniejszym podejściem do kwestii migracji na teren UE, bo nie stosuje się do zobowiązań uniwersalnego prawa międzynarodowego, tj. Konwencji Genewskiej, która dotyczy statusu uchodźcy z 1951 r., Protokołu Nowojorskiego z roku 1967, ale też prawa europejskiego. Warto pamiętać, że Polska, mając zobowiązania wynikające z członkostwa w Unii, jednocześnie implementowała wiążące ją prawo międzynarodowe (przyjmując tym samym definicję uchodźcy w Konwencji i Protokołu) do porządku prawa krajowego.
Człowiekowi, który przekracza polską granicę, powinno się umożliwić złożenie wniosku azylowego, który jest w pierwszym momencie traktowany jako wniosek o złożenie statusu uchodźcy. Wspólny Europejski System Azylowy, stworzony został po to, żeby państw Unii i Unia jako taka reagowały w sposób zbliżony, skuteczny na zjawisko przymusowej migracji do Unii. Zawiera pewne zasady funkcjonowania państw członkowskich w tym zakresie. Polska ich nie przestrzega
Odmówiła np. udziału w systemie relokacji - czy był to dobry pomysł na rozwiązanie ówczesnego kryzysu czy nie, to inne pytanie - który był przyjęty decyzją przedstawicieli państw członkowskich Unii...
...mamy też problem wynikający z realizacji polityki, która ma charakter tzw. push-backów i eksterioryzacji procedury azylowej.
Zresztą nie tylko Polska, ale wiele państw na świecie wypycha politykę azylową poza swoje terytorium albo tworzy "no man’s land", na którym to terytorium formalnie nie obowiązuje w pełni prawo krajowe i tam rozpatruje wnioski azylowe - nawet jeśli wniosek rozpatrzony jest pozytywnie, dana osoba nie otrzymuje ochrony w państwie, które taką decyzję wydało
Lub dopuszcza się push-backów, czyli nie przyjmuje wniosków składanych przez cudzoziemców, którzy przekraczają granicę i po prostu odpycha ich od granicy państwa.
I aktualnie toczą się przed międzynarodowymi sądami postępowania przeciwko Polsce. W kryzysie humanitarnym, który rozpoczął się latem ubiegłego roku na granicy polsko-białoruskiej, polskie władze były nastawione na to, żeby ograniczyć przekraczanie granicy. Granica nie była szczelna i tajemnicą poliszynela było, że jej odcinki przekraczali cudzoziemcy, często przy pomocy przemytników i pośredników. Odbiór międzynarodowy działań państwa polskiego wobec migrantów na granicy z Białorusią - którzy nota bene cały czas się tam znajdują!...
...nie był dobry, stawiał Polskę w nieciekawym świetle. To, co się teraz dzieje w Polsce wobec obywateli Ukrainy, jest odwróceniem sytuacji o 180 stopni.
Rząd ogrzewa się w świetle działań społeczeństwa, które robi niezwykle, naprawdę niezwykle dużo; wszyscy w Polsce pomagamy, wspieramy rzeczowo, pracą i finansowo, na razie nie słychać wyraźnych głosów przeciwko
Tak - państwo, rząd. Trochę zakrywając to, co się wydarzyło na granicy z Białorusią, a trochę, by mieć argumenty na odparcie ewentualnej krytyki w przyszłości. Nawet w kontekście tego, że nie jest tajemnicą, że państwo białoruskie miało zasadniczy udział w kryzysie humanitarnym na granicy z Polską i że były to działania mające na celu destabilizację sytuacji na zewnętrznej granicy UE - reakcja władz polskich była co najmniej wątpliwa z punktu widzenia humanitarnego. Jednocześnie sprzeciw społeczeństwa wobec tak prowadzonej polityki z Warszawy był, lecz wątły.
Według mnie to, że Polska nie składa próśb o operację humanitarną z zewnątrz, między innymi wypływa z tego, że rząd nie chce, by w światłach kamer pojawiły się obrazy z różnych części kraju. Władze nie są gotowe na dyskusję na temat tego, jaką Polska ma politykę wobec migrantów i że w założeniach, którymi kieruje się obecny rząd, nie ma czegoś takiego jak zasada humanitaryzmu
Część migrantów, którzy próbują przekroczyć granicę polsko-białoruską, też ucieka przed wojną, zbrodniami, opresją, dyktaturą czy strasznymi warunkami życia. Przyjęliśmy ponad dwa miliony osób z Ukrainy. I to jest wspaniałe, dobre. Ale nie powinno przesłonić innych, mniej chwalebnych czynów czy zaniechań.
Pełna zgoda: w dłuższej perspektywie sobie z tak dużym kryzysem humanitarnym, jakiego jesteśmy obecnie w Polsce świadkami, nie poradzimy.
Nigdy w historii nie było takiego kryzysu migracyjnego. Niektórzy wracają pamięcią do II wojny światowej. Ale to były inne uwarunkowania
Wojna obejmowała wiele państw, migracje w jej trakcie i po jej zakończeniu były też wynikiem zmian terytorialnych.
Więc unikanie pomocy zewnętrznej po to, by nie było dyskusji o szerszym aspekcie migracji, jest irracjonalne
Taka dyskusja jest potrzebna. Jest dla mnie zrozumiałe, dlaczego ludzie w Polsce chętniej pomagają Ukraińcom niż osobom o innym kolorze skóry, innej religii, czy tym, którzy niekoniecznie uciekają przed prześladowaniami. Z Ukraińcami łączą nas od wieków wspólne relacje, są nam bliżsi kulturowo, językowo. W Polsce przed agresją Rosji przeciwko Ukrainie istniała znaczących rozmiarów diaspora ukraińska.
Jednak, w moim przekonaniu, władza jest od tego, by stworzyć taką politykę wobec migracji przymusowych, by pomoc szła do wszystkich, którzy jej potrzebują. Rolą organów państwa powinno być to, żeby w momencie, gdy nie ma mobilizacji społecznej, wziąć na siebie odpowiedzialność za kwestie uchodźcze. My w tym momencie funkcjonujemy w pewnego rodzaju hurraoptymizmie…
Cały czas nie jest. Są ogromne niedostatki, których nie rozwiązuje specustawa. Oczywiście dobrze, że została przyjęta, jednak już pojawiają się pytania, czy założenia przyjęte w - głosowanej bardzo szybko - specustawie są w ogóle do realizacji. Moim zdaniem część rozwiązań, które mają służyć obywatelom Ukrainy, nie jest dobrze przemyślana, ale to jest temat na osobną rozmowę.
To, co mogę na pewno stwierdzić, to to, że przyjmując tę specustawę, władze polskie wzięły na siebie ogromną odpowiedzialność, nie korzystając z know-how specjalistów od migracji, ale również know-how, środków i pomocy od innych państw. Rząd nie ma doświadczenia w działaniach humanitarnych wobec cudzoziemców na tak ogromną skalę, funkcjonuje w określonych uwarunkowaniach politycznych, bazuje na mobilizacji społecznej, która jest jednak tylko pewnym etapem funkcjonowania w kryzysie - ludzie kiedyś będą musieli wrócić do pracy, do swojej codzienności
A strukturalnej pomocy, systemu, wciąż nie widać. Osobiście uważam, że rząd polski powinien uznać, że - po pierwsze, nie ma wystarczającej wiedzy i środków i poprosić o wsparcie zewnętrzne. A po drugie, że ma pewne grzechy na sumieniu, które hamują zdolność działania ze względów politycznych i pijarowych. Wolałabym też, żeby rząd nie skupiał się na propozycji operacji pokojowej sojuszu wojskowego w toczącym się konflikcie, gdzie nie ma możliwości działania, ale żeby premier i wicepremier zainteresowali się bardziej właśnie współpracą z instytucjami, które mają doświadczenie w zarządzaniu kryzysami humanitarnymi o takiej skali, jak dziś w Polsce. By zastanowili się, być może we współpracy z ekspertami krajowymi i zagranicznymi, jak wykorzystać potencjał społeczny, który widać w woluntarystycznej działalności Polaków.
Dokładnie.
Jedno z nurtujących pytań brzmi, jaki targ polityczny odbywa w tej chwili z Unią Europejską, bo oczywiście kwestia praworządności i uruchomienia pieniędzy z Krajowego Funduszu Odbudowy nie znikły. Nie wiemy, na ile rząd negocjuje z UE, by trochę spuściła z tonu i żeby coś zyskać na obecnej sytuacji
Teoretycznie wydaje się to logicznie kompletnie niespójne, prawda?
Bo brak wykorzystania oferty pomocy humanitarnej nie poprawi naszej sytuacji. W związku z tym przeciąganie liny na polską stronę jest absolutnie bez sensu - niezależnie od tego, jakie będą decyzje UE dotyczące postępowania w zakresie praworządności nie zmienia to niczego w odniesieniu do obrazów potrzebujących pomocy ludzi, którzy koczują na dworcach, na ulicach naszych miast, przebywają w centrach kryzysowych...
Tak. I może liczyć na to, że głodnego ktoś nakarmi, a spragnionego napoi, ale pytanie brzmi, ile jeszcze tak można funkcjonować? Na ile starczy energii Polakom?
W Polsce społecznie wytworzony system pomocy humanitarnej zacznie się prędzej czy później załamywać - to jest nieuniknione, jeśli nie zostanie wzmocniony realizacyjnie i materialnie. Dojdziemy do poziomu chaosu trudnego do opanowania
Rozmiary kryzysu humanitarnego na naszym terytorium są tak ogromne, że tak naprawdę żadne państwo, nawet najbogatsze, w pojedynkę nie miałoby szans na jego rozwiązanie. Tu potrzebna jest solidarność działań, wspólna odpowiedzialność. Unia musi być gotowa na pogłębienie się kryzysu i masowe migracje do pozostałych państw członkowskich.
Sytuacja na świecie jest niestabilna - choćby w Afganistanie, w Syrii, w północnej Afryce i w Rogu Afryki.
Nie wiemy, czy za moment gdzieś na świecie, może całkiem blisko Polski, nie wybuchnie konflikt zbrojny
Z kryzysu migracyjnego roku 2015 i lat kolejnych nie nauczyliśmy się jako państwo wiele, bo tak naprawdę odmówiliśmy brania udziału w jego rozwiązywaniu. Inne państwa UE wiedzę nabyły i teraz powinniśmy z niej skorzystać - z tych struktur i mechanizmów, które wtedy powstały, tych, które zostały zreformowane, ulepszone.
Smutne jest, że na powstrzymywaniu profesjonalnych działań pomocowych, mogących nieść ulgę milionom ludzi i na niekorzystaniu ze środków i nakładów finansowych dostępnych prawie na wyciągnięcie ręki, rząd próbuje zrobić urobek polityczny. A do tego wspiera to działania Putina
Każde działanie, które powoduje, że społeczeństwo polskie zaczyna się zastanawiać, gdzie są instytucje międzynarodowe, które miały pomóc, a nie pomagają jest działaniem, które sprawia, że Polacy mogą zacząć myśleć o Unii Europejskiej czy Zachodzie w sposób, w jaki opowiada o nich propaganda putinowska. "Oni was zostawią". Tak przecież mówi propaganda do Ukraińców.
Tak długo, jak rząd nie będzie się starał o to, żeby przyjąć pomoc międzynarodową o charakterze humanitarnym - przykłada rękę do tego, że polskie społeczeństwo, które w pewnym momencie się zmęczy pomocą, bo to zawsze następuje – będzie odczytywało brak obecności pomocy z zewnątrz jako coś, co jest skierowane przeciwko nam. A to z kolei będzie bardzo łatwo wykorzystać w propagandowym przekazie, który w Polsce jest już znany – chociażby w formie plakatu z żarówką, który informuje, że podniesienie cen prądu wynika z tego, że UE żąda od nas określonej polityki energetycznej
Łatwo będzie powiedzieć społeczeństwu, które wspiera swoimi środkami, swoim zaangażowaniem: "Jesteście wspaniali, no ale gdzie ta Unia? Gdzie Zachód?". Takie podejście powoduje, że rodzi się opozycja wobec instytucji, które ze swej zasady są gotowe pomóc. Brak jedności Zachodu jest na korzyść Federacji Rosyjskiej i pomaga jej w realizacji celu, który polega na chęci rozbicia Zachodu, UE i tworzenia podziałów, rozpadliny między państwami, społeczeństwami i wewnątrzpaństwowo, choćby trollingiem.
*dr hab. Dorota Heidrich – doktor nauk o polityce, Katedra Dyplomacji i Instytucji Międzynarodowych Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW, w latach 2016-2019 zastępczyni dyrektora Instytutu Stosunków Międzynarodowych. Wykładowczyni w Sichuan University w Chinach oraz Ruhr-Universität Bochum w Niemczech. Od 2020 roku Pełnomocniczka Dziekana WNPiSM UW ds. rozwoju kierunków anglojęzycznych. Autorka artykułów naukowych, rozdziałów w pracach zbiorowych i książek dotyczących problematyki przymusowych migracji, sprawiedliwości okresu przejściowego, odpowiedzialności jednostek za zbrodnie międzynarodowe oraz organizacji międzynarodowych.