Więcej ważnych tematów znajdziecie na Gazeta.pl
Lauren Handy to 28-letnia aktywistka, która założyła antyaborcyjną grupę Mercy Missions, a sama siebie nazywa "katolicką anarchistką". O kobiecie od kilku dni jest głośno w mediach na całym świecie. W jej domu w Waszyngtonie policjanci znaleźli szczątki pięciu płodów. Co ciekawe, wcześniej funkcjonariusze otrzymali zgłoszenie, z którego wynikało, że w domu Lauren może znajdować się potencjalnie niebezpieczny materiał biologiczny.
Kobieta wyznała, że chciała zapewnić płodom godny pochówek. Zdradziła także, że zdobyła je od University of Washington w Seattle. Uczelnia jednak temu stanowczo zaprzeczyła.
Jak poinformował portal The Washington Post, we wtorek odbyła się konferencja prasowa organizacji anti-choice Progressive Anti-Abortion Uprising (PAAU). Działacze poinformowali m.in., że płodów było aż 115.
W jaki sposób kobieta zdobyła szczątki płodów? Działacze anti-choice twierdzą, że kilku aktywistów (w tym Handy) spotkało kierowcę przed jedną z klinik w Waszyngtonie. Mężczyzna ładował do swojej ciężarówki potencjalnie niebezpieczne materiały biologiczne. Podobno działaczom udało się przekonać go do tego, by oddał im pudła.
Jak wynika z relacji aktywistów PAAU, Lauren Handy zaprosiła do swojego domu księdza, który nadał płodom imiona i je ochrzcił. Kapłan odprawił także mszę żałobną. 110 płodów zostało następnie pochowanych na niezidentyfikowanym prywatnym cmentarzu. Dlaczego pięć pozostałych nie objął pochówek? Ja twierdzą działacze anti-choice, były w późniejszych stadiach rozwoju. W związku z tym wysnuto podejrzenie, że zostało złamane prawo aborcyjne obowiązujące w stanie Waszyngton. Dlatego też płody zatrzymano, by były dowodami w ewentualnej sprawie sądowej.