Julia spadła do szybu windy z wysokości drugiego piętra. "Tatę zapytano, czy ma drugą córkę, żeby mógł się pocieszyć"

Julia Missala w 2020 roku uległa poważnemu wypadkowi. Gdy wybuchła pandemia, chciała pomóc mamie swojej koleżanki i zaoferowała pomoc przy wyprowadzaniu jej psa. Pech chciał, że jechała windą, która zacięła się pomiędzy piętrami. Wysiadając, Julia spadła do szybu windy. Wtedy jej życie odmieniło się na zawsze.

Więcej poruszających historii znajdziecie na Gazeta.pl

Zobacz wideo

Agnieszka Matracka: Jak doszło do wypadku? 

Julia Missala: Był sam początek pandemii i mama mojej koleżanki bała się wychodzić z domu, a miała psa, więc ktoś go musiał wyprowadzać. Zaoferowałam jej swoją pomoc. Wspólnie z moim partnerem mieliśmy z nim wyjść na spacer. Jechaliśmy windą, ale w pewnym momencie coś się stało. Winda zatrzymała się między piętrami, więc zadzwoniliśmy do konserwatora, by dowiedzieć się, co mamy w tej sytuacji zrobić. On zaproponował nam, żebyśmy spróbowali wyjść. Kiedy otworzyliśmy drzwi, nie zauważyłam, że pomiędzy windą a piętrem jest dziura i w nią wpadłam. 

Na którym to było piętrze? 

- Jakoś na wysokości drugiego piętra.  

Czy byłaś świadoma tego, co się właśnie wydarzyło? 

- Zupełnie nie pamiętam całej sytuacji. Z relacji lekarzy i bliskich wiem tylko tyle, że kiedy ratownicy wynosili mnie na noszach, byłam przytomna, ale nic nie pamiętam. 

Jakie miałaś obrażenia? Upadek z 10 metrów mógł zakończyć się tragicznie. 

- Miałam uszkodzoną czaszkę i uraz mózgu. W szpitalu przeprowadzono mi operację. Na zdjęciu, które mogłaś zobaczyć, widać, jaką miałam dziurę w głowie, ale teraz już sama nie wiem, czy od wypadku, czy od trepanacji czaszki. Nie mniej jednak udało im się mnie uratować. 

Julia MissalaJulia Missala fot. archiwum prywatne

Rozumiem, że szanse na przeżycie były niewielkie? 

- Po operacji do szpitala wezwano mojego tatę, który musiał mnie rozpoznać. Tam zapytano go, czy ma jeszcze drugą córkę, żeby jakby co mógł się jakoś pocieszyć, bo szanse na przeżycie były znikome. Na szczęście się udało.

Twój wypadek wydarzył się, kiedy wybuchła pandemia. Jak wyglądał sam pobyt w szpitalu? Czy ktokolwiek mógł cię odwiedzić?

- Najpierw byłam przez dwa tygodnie w śpiączce farmakologicznej na OIOM-ie i nic z tego okresu nie pamiętam. Bliscy mówili mi, że otrzymywali tylko informacje o moim stanie zdrowia, telefonicznie od lekarzy. Nikt nie mógł mnie zobaczyć. Gdy się obudziłam, przeniesiono mnie na oddział neurochirurgii. Nie pamiętam z tego okresu zbyt wiele. Podobno na początku myślałam, że wypadek był w Barcelonie i jestem w Hiszpanii. Rzeczywiście byłam w tym miejscu wiele lat temu na wymianie studenckiej, ale nie wiem, dlaczego mój mózg akurat wtedy to sobie przypomniał. Następnie zostałam przeniesiona na oddział rehabilitacji.

Rozumiem, że przez cały ten czas byłaś sama?

- Nikt nie mógł mnie odwiedzić, więc tak. Z bliskimi widywałam się okazjonalnie przez szybę. Nie mogłam się samodzielnie poruszać, a personel rzadko miał czas, żeby mnie podwieźć na wózku do drzwi. Na szczęście miałam telefon i na początku przy pomocy lekarzy udało mi się kilka razy połączyć na wideorozmowę. Później już sama sobie z tym radziłam. W sumie to myślałam, że mój partner, siostra i królik mieszkają  w szpitalu nade mną. Poza tym, że wszyscy byli odcięci od spotkań, nie było specjalnej covidowej paranoi.

A jak wspominasz sam pobyt w szpitalu?

- Jedzenie było podłe, tym bardziej że jestem na diecie wegańskiej i bezglutenowej. Kilka razy dostałam zupę na kurczaku. Głównie żywiłam się z domowych dostaw, które codziennie przez cztery miesiące przywoził mój chłopak. W związku z tym, że nie było możliwości odwiedzin i sama sobie nie radziłam, przez kilka miesięcy kąpałam się tylko raz. Moje paznokcie były długie jak nigdy, bo sama nie mogłam sobie z tym poradzić, a nikt z personelu nie wykazał zainteresowania, żeby mi z tym pomóc. Ja nie do końca byłam świadoma tego co się wydarzyło. 

Czy pamiętasz pierwszą rzecz, o której pomyślałaś, kiedy odzyskałaś świadomość?

- To nie jest tak jak w filmach, że człowiek się budzi i odzyskuje świadomość. Po ciężkim urazie głowy, dzięki rehabilitacji fizycznej i kognitywnej, gdy mózg odzyskuje sprawność, wszystko wraca, ale powoli. Pomimo tego, że nie miałam kawałka czaszki i miałam sparaliżowaną lewą część ciała, nie zdawałam sobie sprawy, że był jakiś wypadek. To uświadomiły mi dopiero panie, które ze mną leżały w pokoju. 

Czy przez myśl przeszło ci, że mogłaś umrzeć?

- Zupełnie nie. To do mnie doszło kilka miesięcy po wypadku, jak wróciłam do domu i zaczęłam rozmawiać z chłopakiem o tym, co się wydarzyło i jakie miałam szczęście. Mózg tak działa na traumatyczne przeżycia, że całkowicie je kasuje. 

Wiem, że twoje życie zmieniło się o 180 stopni. Opowiedz mi, czym zajmowałaś się przed wypadkiem, a jak twoje życie wygląda teraz?

- Przed wypadkiem normalnie byłam zatrudniona na etacie. Teraz wielu rzeczy muszę nauczyć się od nowa. Mam niedowład lewej ręki, która była moją główną, zatem musiałam się nauczyć pisać prawą, co nie było wcale takie proste. Próbowałam pracować, ale ciężko było połączyć rehabilitację neurologiczną z pracą. Choć skupiam się na tym, żeby wrócić do formy, chciałabym móc znów pracować. 

Opowiedz więcej o twojej rehabilitacji. 

- W szpitalu głównie przeszkadzało mi w rehabilitacji to, że jestem brudna i zmęczona. W związku z tym największe postępy zauważyłam dopiero, jak wróciłam do domu. Na początku wszędzie jeździłam na wózku, z pomocą mojego chłopaka. Zatrudniliśmy też dwie rehabilitantki, które przychodziły codziennie. Ćwiczyłam przez półtorej godziny. Powoli uczyłam się samodzielnie chodzić i zajmować sobą. Trwało to rok, od powrotu ze szpitala. W tym czasie zrobiłam duże postępy. Od osoby, która nie była w stanie sama iść do ubikacji, do osoby, która sama chodziła do sklepu.

Czy za wszystko musiałaś płacić sama?

- Przez rok dostawałam zasiłek rehabilitacyjny. Jednak gdy się skończył, musiałam ograniczyć liczbę zajęć. Na szczęście udało zebrać się trochę funduszy dzięki zbiórce 1% w Fundacji Avalon. Dostałam się też na miesiąc rehabilitacji neuropsychologicznej do Dr. Szczepana Iwańskiego. To pomogło mi mentalnie powrócić do momentu sprzed wypadku. Niestety pomimo wysiłków rehabilitantów, nie udało się uruchomić mojej lewej ręki. Zatem jestem jednoręczna, a moją sparaliżowaną rękę nazywam żartobliwie "truchłem", za co ganią mnie moi rehabilitanci. Bo trzeba jej okazywać miłość i dobroć, żeby kiedyś się ożywiła.

Ile kosztowało twoje leczenie i czy państwo refunduje jakąś część zabiegów?

- Ponieważ pracowałam na umowę o pracę, karetka, skomplikowana operacja neurochirurgiczna i pobyt w szpitalu miałam finansowane z NFZ. W systemie pacjenta sprawdziłam, że operacja kosztowała ok. 70 tys. złotych. Nie wiadomo, ile sam pobyt w szpitalu, w którym byłam od 1 kwietnia do 10 września 2020. Następnie dostawałam zasiłek rehabilitacyjny, którego wysokość zależy od wysokości umowy o pracę. Niestety, po wyjściu ze szpitala miałam pilne skierowania do neurologa i kilku innych lekarzy. Na wizytę do neurologa zapisano mnie na 2022 rok, a był wtedy 2020. Większość wizyt i badań robiłam więc prywatnie. 

Czego najbardziej potrzebujesz? 

Bardzo bym chciała, żeby moja sparaliżowana ręka zaczęła działać, ale może się okazać, że to się nigdy nie wydarzy. Najważniejsze jest dla mnie teraz znalezienie takiej pracy, którą będę mogła łączyć z rehabilitacją.

Podejrzewam, że jak większość osób, miałaś jakieś marzenia. O czym marzysz teraz? 

-  O normalności, pracy, życiu bez bólu i o snowboardzie. 

Julia Missala jest podopieczną fundacji Avalon. W każdej chwili możecie ją wesprzeć w walce o powrót do normalności, dokładając swoją cegiełkę. Więcej informacji przeczytacie TUTAJ.

Wasze historie i opinie są dla nas ważne. Czekamy na Wasze listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.

***

Kobieta.gazeta.pl jest dla Was i to dla Was cały czas piszemy na różne tematy. Nie oznacza to jednak, że Ukraina schodzi na dalszy plan. To cały czas bieżąca i bardzo istotna kwestia. Wszystkie najważniejsze informacje znajdziecie tutaj: wiadomości.gazeta.pl, kobieta.gazeta.pl/ukraina

Więcej o: