Więcej ciekawych tematów znajdziecie na Gazeta.pl
Dla wielu osób rola chrzestnej lub chrzestnego to ważne wyróżnienie. Nie jest to jednak reguła, na co ja jestem najlepszym przykładem.
Piętnaście lat temu jako 25-latka zostałam matką chrzestną mojego kuzyna. Z obecnej perspektywy bardzo tego żałuję. Przed chrzcinami dowiedziałam się, że muszę wybrać się na plebanię i poprosić księdza o jakieś zaświadczenie. Nie wiedziałam za bardzo, o co chodzi, więc udałam się na to spotkanie bez uprzedzeń.
Pierwsze pytanie księdza: Czy mieszkam z chłopakiem? Tak jakby od razu założył, że tak jest i teraz będzie mógł mnie pouczyć. Niestety nie dałam mu tej satysfakcji. W tamtym czasie byłam singielką, wynajmowałam mieszkanie w Warszawie z dwom koleżankami. Potem zaczęło się wypytywanie o to, dlaczego jestem sama i straszenie, że to już czas na dzieci i męża, że potem może być za późno. Zaświadczenie finalnie uzyskałam. Jednak ze spotkania wyszłam zniesmaczona. Nie chciałabym po raz kolejny przeprowadzać takiej rozmowy.
Obecnie nie identyfikuję się z kościołem. Dlatego też, gdy kuzynka zaproponowała mi, abym została chrzestną jej córki, bez wahania odmówiłam. Powiedziałam szczerze, że zupełnie nie widzę siebie w tej roli. Uważam, że gdybym się zgodziła, byłaby to z mojej strony ogromna hipokryzja. Jak osoba, która od kilkunastu lat nie była w kościele może być matką chrzestną?
Wiem, że wiele osób tak robi. Uważam jednak, że bycie rodzicem chrzestnym wiąże się nie tylko z trzymaniem dziecka do chrztu i dawaniem mu prezentów na urodziny i święta. To przecież też czuwanie nad jego religijnym wychowaniem! A osoba, która jest niewierząca, raczej źle sprawdzi się w tej roli.
Eliza
Co sądzicie na ten temat? Wasze historie i opinie są dla nas ważne. Czekamy na Wasze listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl lub edziecko@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.