Laura Priestess: To bardzo płytkie spojrzenie. Człowiek nie jest tylko istotą fizyczną. Rany zadane na psychice potrafią nigdy się nie zagoić.
Klapsy stały się dla mnie zamiennikiem stosunku seksualnego. Właściwym seksem. Gdy byłam małą dziewczynką, połączenie stresu, lęku, masturbacji, podniecenia i poniżenia seksualnego zakodowało się na zawsze.
Pamiętam, że byłam w mniejszym pokoiku, bo mieliśmy dwa pokoje. Z jakichś przyczyn byłam rozebrana. Leżałam na łóżku, dotykałam się. Nagle weszła mama i powiedziała: "Lauro, przestań, bo tata przyjdzie i Cię zbije". I nagle wszedł do pokoju. Bardzo się bałam tego, co się stanie. A on bez ostrzeżenia podniósł rękę i bardzo powoli dotknął dłonią moich gołych pośladków. Chwilę zatrzymał dłoń na moim ciele, a następnie ponownie ją podniósł i dotknął jeszcze raz. Poczułam to tak, jak kobiety to czują. Czułam przypływ silnego podniecenia. Trudno się dziwić, skoro byłam wcześniej pobudzona. Do tego doszedł szok, uraz, wstrząs. Nie do końca rozumiałam, co się stało. Pewna byłam jednego, że w tym momencie skończyło się moje dzieciństwo.
Z jednej strony czułam się skrzywdzona w jakiś straszny sposób, którego zupełnie nie rozumiałam. Potem sądziłam, że wszystkie dzieci tak czują i że kara ma polegać na odczuwaniu niechcianego podniecenia, bo przecież dotyk pośladków miał być "za karę". To pierwsze doświadczenie erotyczne w mojej psychice zakodowuje się już na zawsze. Czułam się zboczona. I odtąd te dwa obrazy wciąż będą ścierać się w mojej głowie: skrzywdzonej, oszukanej, wykorzystanej dziewczynki i osoby zaburzonej seksualnie.
Byłam bardzo samotna, nie miałam koleżanek, nie należałam do klasy. Byłam takim dziwolągiem, wiecznie trzymającym się na uboczu.
W pierwszych klasach szkoły podstawowej byłam malutka, niziutka, drobniutka, czułam się jak sierotka Marysia. Bałam się wracać ze szkoły. Ojciec niemal codziennie wszczynał awantury, terroryzował nas, groził matce i mnie. Nigdy nie było wiadomo, kiedy od słów przejdzie do czynów.
Gdy zaczęłam dojrzewać i nabierać kobiecych kształtów, mój ojciec bacznie mnie obserwował i złośliwie komentował, jak zmienia się moje ciało. Pewnego dnia usłyszałam od niego: "Jak czułabyś się, gdybym przemocą rozebrał Cię do naga, oblał lepkim syropem i siłą wyniósł na ulicę? Czy bardzo byś się wstydziła?".
Jednak najgorsze wydarzyło się, gdy miałam 13 lat.
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Miałam 13 lat i mój ojciec bijąc mnie, dotykał okolic mojego krocza. Dłoń w rytmiczny sposób popychał w moją pochwę. Próbowałam się wyrywać, krzyczałam, prosiłam, żeby przestał, ale nie przestawał. Ruchem rytmicznym, jednostajnym wykonywał kolejne dźgnięcia dokładnie tam, gdzie pośladki stykają się z pochwą. Wbrew woli osiągnęłam orgazm. Wszelkimi siłami próbowałam go zatrzymać, ale się nie udało.
Pewnie niektóre osoby, powiedzą, że byłam zboczona. Jakby nazwanie tego coś zmieniało. Gdy byłam w pozycji zgiętej, ojciec uderzał mnie prosto w pochwę. A czym jest stosunek seksualny? Rytmiczne ruchy uderzeń w pochwę przypominają stosunek. Orgazm w takiej sytuacji to przecież normalna fizjologia.
Teraz to potrafię wytłumaczyć, ale wtedy to zdarzenie mnie pogrążyło. Byłam strzępkiem, cieniem człowieka, nie chciałam żyć, ale też nie miałam odwagi, żeby się zabić. Udawałam sama przed sobą, że to się nie wydarzyło. Wyparcie tej sytuacji pomogło mi przetrwać i dalej przez te wszystkie lata żyłam na uboczu. Samotna. Smutna. Cała moja energia skupiona była tylko na tym, żeby o tym nie myśleć.
Uczepiłam się myśli, że jeśli znajdę sobie chłopaka, to odczaruje moje życie. Zaczęłam chodzić do duszpasterstwa. Zawsze byłam bardzo pobożna, a tam kręciło się wielu chłopaków. Mogłam więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Jednak kontakt z ludźmi wciąż mnie przerażał, chodzenie na spotkania okupione było bólem. Mimo wszystko wydawało mi się, że funkcjonuję trochę lepiej. Myślałam, że skutecznie udało mi się zamieść pod dywan swojego potwora, a ten przez te wszystkie lata rósł, pęczniał, wyciągał swoje macki i sięgał w nowe rejony mojego życia.
Przez 23 lata nie było ani jednego dnia, żeby te sytuacje nie wracały do mnie, choć starałam się o nich nie myśleć. Poszłam do pracy, ale nie potrafiłam rozmawiać z koleżankami. Radziłam sobie tak, jak umiałam. Mimo wszystko się nie poddawałam.
Przedziwny instynkt kazał mi znaleźć pracę, chłopaka, wziąć ślub, urodzić dzieci. Niby robiłam krok do przodu, niby miałam rodzinę i koleżanki, to jednak to zranienie wciąż było obecne. Gdy znajome mówiły, że klaps jeszcze nikomu nie zaszkodził, to chciałam krzyczeć: "Jak to? Nieprawda. Mnie zaszkodził. Zniszczył życie".
Rodziło się we mnie poczucie ogromnej niesprawiedliwości, że ludzie mówią o tym w taki sposób, jakby to była tylko błahostka.
Nie, wiedziałam, że zamiast współczucia, spotka mnie pogarda, że usłyszę, że byłam zboczona. Poczucie niesprawiedliwości kłębiło się we mnie, rosło, a ja sobie z tego kompletnie nie zdawałam sprawy.
Pamiętam, że na początku 2015 roku usłyszałam wypowiedź papieża Franciszka. Podawał przykład dobrego ojca, który nigdy nie uderzył dziecka w twarz, a jeżeli już musi, to wybierał inną część ciała. To było oczywiste, że ma na myśli pośladki. Zagotowało się we mnie. "Ja, taka pobożna, przez tyle lat chodziłam do kościoła, z seksem czekałam do ślubu, a tu papież gloryfikuje coś, co zniszczyło mi życie" – pomyślałam zbulwersowana. Napisałam wtedy wiadomość na Facebooku, nie wnikając w szczegóły, że papież nic dla mnie znaczy.
A potem trafiłam na artykuły i książkę Anny Golus, która opisywała fragmenty książek, wydawane przez katolickie wydawnictwa, sprzedawane przez katolickie księgarnie oraz pochwalane przez księży, które udzielały konkretnych instrukcji, gdzie i jak należy bić dzieci. W momencie, gdy przeczytałam, że dziecku trzeba zdjąć majtki i na goły tyłek wymierzać klapsy lub uderzać jakimś kijem – miałam uczucie, jakby mi przed oczami wybuchła bomba. "Niemożliwe, Kościół nie mógł mi tego zrobić. Jak może mówić, że można tak postępować wobec dziewczynek" – krzyczałam w myślach. W tych tekstach wspominano, że bić należy również dzieci powyżej 13 lat. Rzadziej, ale też. Coś wtedy we mnie pękło.
Pomyślałam, że nic dla Kościoła nie znaczę. Poczułam się przez Kościół zdradzona i oszukana. Dojrzałam do tego, żeby powiedzieć całą prawdę mężowi.
Minęło kilka dobrych miesięcy, zanim odważyłam się na tę rozmowę i w końcu mu o tym powiedziałam. Pamiętam dokładnie, że to było w grudniu 2015 roku.
Nie zrozumiał. Powiedział, że to był wypadek, że mój ojciec nie chciał doprowadzić mnie do orgazmu. Usłyszałam, że nic się nie stało, że przesadzam. Potem powiedziałam mojej mamie i siostrze. One też mi nie uwierzyły.
Wpadłam w depresję, ale starałam się to maskować. Chodziłam normalnie do pracy, a nocami siedziałam przy komputerze, czytałam. Nie mogłam spać, spałam po dwie, trzy godziny. Nie odczuwałam takiej potrzeby. I tak przez rok, aż zdarzył się cud. Przez przypadek poznałam dziewczynę, z którą się zaprzyjaźniłam. W pewnym momencie uznałam, że mogę jej o tym powiedzieć. Znalazłam kogoś, kto mi uwierzy. Była prawdziwa, autentyczna, wiedziałam, że mnie zrozumie. I tak też się stało. Annie nie śmiała się, nie mówiła, że jestem zboczona i wtedy poczułam ogromną ulgę. Wreszcie od kogoś z zewnątrz usłyszałam: "Wierzę ci. Rozumiem". I to mnie uratowało.
Zaczęłam się dużo lepiej czuć, normalnie funkcjonować. Świat, który wcześniej wydawał mi się obcy i wrogi, wreszcie mnie przyjął. Zaczęłam stawać się jego częścią.
Miałam tylko jeden problem. Uważałam, że trzeba o tym mówić, bo osób, które miały takie same lub podobne doświadczenia jak ja, jest więcej. Pomyślałam sobie, że taki Leopold Sacher-Masoch miał szczęście, bo był pisarzem, więc opisał swoje doświadczenia z dzieciństwa, takie same jak moje.
Podobnie zazdrościłam Jeanowi Jackowi Rousseau i Goodgirl. A gdy odkryłam, że Goodgirl urodziła się i mieszkała w moim mieście i jest w moim wieku, to pomyślałam, że może nawet się widywałyśmy. A może nawet uśmiechnęłyśmy się do siebie?
Uważam, że o tym powinno się mówić, żeby takie osoby jak ja, które czują się samotne i odizolowane, usłyszały: "To nieprawda. Takie rzeczy się zdarzają. Nie jesteś wyjątkiem".
Odkryłam, że niektórzy dorośli ludzie lubią w seksie klepnięcia. Nikt się tym nie gorszy, ani nie uważa tego za zboczenie. Pomyślałam sobie, może to jest normalne, dlaczego więc się z tym tak ukrywam? Okazało się, że to nie jest nic aż tak perwersyjnego, jak można by sądzić. 50 proc. Polaków kręci klaps w łóżku, a 75 proc. kobiet przyznaje się do tego.
To nie jest tak, że podpisuję cyrograf i moje upodobania są nieodwołalne. Jednego dnia mogę lubić klapsy, a następnego już nie.
Mogę mówić tylko za siebie, ale ja tak to właśnie odbierałam. Kiedy patrzyłam na sceny, gdy mojego ukochanego D`Artagniana inne psy położyły na krzesełku i jeden z nich zaczął go okładać wielką łapą pod ogonkiem – to dla mnie było to czysto seksualne doznanie. Czułam, jakbym oglądała scenę gwałtu.
Oglądałam różne filmy porno w trakcie pisania książki i pomyślałam sobie, że nikomu przez myśl by nie przeszło, żeby choć jedną z zaprezentowanych technik zastosować wobec dzieci. Klaps to ten jeden niezwykły wyjątek. Bardzo zresztą popularny w filmach pornograficznych. Spanking to jeden z ulubionych tematów tego typu filmów. To jedyna seksualna aktywność, która występuje w filmach porno i jest jednocześnie stosowana jako kara wobec dzieci - bez kontekstu seksualnego. Dla mnie jest to po prostu nielogiczne.
Raczej tak, może nie w 100 proc., ale w 95 już tak.
Nie. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Ktoś napisał, że moja książka jest osobistą zemstą, a to nieprawda, ponieważ nie utrzymuję z nim kontaktu i on o publikacji nie wie, i nigdy się nie dowie.
W moim życiu zapanował ład i spokój i chciałabym, żeby tak pozostało.
Nie. Ani ja, ani mój mąż. Kiedy dzieci przyszły na świat, wydarzyła się najlepsza rzecz w moim w życiu. Wiem, jak się czuje dziecko, które się boi. Nigdy bym na to nie pozwoliła, żeby poznały to uczucie.