Więcej podobnych tematów znajdziesz na Gazeta.pl
Adam Stern*: Wokoło psychiatrii nadal mamy w USA ogromną stygmatyzację - podobnie zresztą jak chyba na całym świecie. Ta stygmatyzacja dotyka nie tylko pacjentów i ich rodziny, lecz również samych psychiatrów i ich rangę w środowisku medycznym.
Psychiatrzy są postrzegani jako "niepełni lekarze", mimo tego, że kończą szkoły medyczne, specjalizację zdobywają na rozmaitych oddziałach medycznych i właściwie mają taką samą wiedzę, jak lekarze innych specjalizacji.
Sam musiałem przez to przejść…
... tak, chciałem zostać lekarzem - pochodzę zresztą z lekarskiej rodziny, zarówno mój ojciec, jak i brat są kardiologami. Na uniwersytecie zafascynowałem się tym, ile o pacjencie może nam opowiedzieć jego osobista historia, jaki dostęp daje nam pacjent/ka do swojego świata, mówiąc o sobie i tym samym pozwalając się wyleczyć. Jako student nie wiedziałem jednak, że ogromne są stereotypy dotyczące pacjentów leczących się na depresję, walczących z lękiem czy uzależnieniami. Według większości ludzi po prostu powinni "poradzić sobie" czy "jakoś to załatwić", nie sięgając po pomoc specjalistów, nie biorąc leków, nie korzystając z psychoterapii. Tymczasem im więcej wiemy o naszym mózgu, im bardziej rozwija się neuronauka, tym bardziej wiemy, że powinniśmy leczyć część z tych stanów, czy chorób po prostu farmakologicznie, uzupełniając to terapią.
Amerykański system jest tak pomyślany, że lekarze, który jeszcze się uczą, pracują naprawdę strasznie dużo. Co to oznacza?
Brak snu i jego konsekwencje, przemęczenie, zatarcie granicy między pracą a właściwie brakiem życia prywatnego. Młodzi lekarze/ki uczą się w praktyce, w ogniu, nadzorowani przez starszych, doświadczonych specjalistów, ale są za to słabo opłacani.
Żebyśmy się dobrze zrozumieli: lekarze po stażu mają naprawdę dobre pensje, są poważani etc. Ale moja książka jest o młodych lekarzach/lekarkach, którzy zarabiają mniej więcej tyle, co kelner/ka, pracują od 80 do 100 godzin tygodniowo i zazwyczaj cierpią na impostor syndrome - czyli syndrom oszusta, kiedy wydaje im się, że niczego nie potrafią. Ja pracuję w systemie harwardzkim, a nawet w tym, postrzeganym jako jeden z najlepszych na świecie, mamy problemy z personelem czy środkami.
Tak to też jest niestety jeden z błędów naszego systemu: jeśli łamiesz kość, trzeba się nią zająć i musisz przebywać w szpitalu - lekarze i system dostaną konkretne pieniądze z ubezpieczenia. Jeśli jednak musisz iść do szpitala psychiatrycznego na taki sam okres - nie zostaną wydane na ciebie takie same pieniądze, bo to choroba psychiczna.
System leczenia i szpitale nie priorytetyzują psychiatrii - to sprawia, że nie ma lekarzy/ek, pielęgniarzy/ek i łóżek na oddziałach psychiatrycznych. W konsekwencji to oznacza, że pacjenci, którzy potrzebują pomocy, nie dostaną jej, bo nie będzie kim i jak ich leczyć.
W naszym amerykańskim systemie mówimy o młodych lekarzach/kach - rezydenci.
Owo słowo "rezydent" wskazuje na to, że niegdyś adepci/tki sztuki lekarskiej praktycznie mieszkali w szpitalach. Oczywiście pomagało to poprawić umiejętności i w pełni zanurzyć się w sztuce lekarskiej, ale sprawiało, że ludzie praktycznie nie mieli życia poza szpitalem i pracą.
Na szczęście w naszym programie nauki psychiatrii kładzie się nacisk na to, żeby adepci/tki byli też zaopiekowani mentalnie - to bowiem dziedzina medycyny, gdzie szczególnie grozi wypalenie i rozmaite skutki pracy w tak specyficznym środowisku. To być może jeden z niewielu programów, w którym zachęcani jesteśmy do terapeutyzowania się.
Teraz, gdy sam jestem już doświadczonym psychiatrą, zachęcam lekarzy i pracowników medycznych do sięgania po pomoc.
Widzę, że właściwie wszyscy doświadczamy tego samego: wypalenia, chronicznego zmęczenia, utraty sensu, depresji, bezsenności.
O ile terapię i leczenie tych wszystkich chorób wspierają instytucje, które stoją za tymi pracownikami medycznymi, to jednak oni sami nie dzielą się tymi problemami, nie mówią otwarcie o tym, że są one również wpisane w naszą profesję. Psychiatrzy - tak, bo wiedzą że jest to wpisane w naszą specjalizację. Opowiadają o swoich doświadczeniach i tym samym pomagają sobie i innym.
Te etapy rozwoju tożsamości człowieka wg. Ericsona (Erik Ericson był słynnym amerykańskim psychoanalitykiem i psychologiem rozwoju, zaliczanym do "neofreudystów" - red.), faktycznie dotyczą każdego człowieka. Można ich użyć, żeby sprawdzić, czy nasze frustracje na każdym etapie rozwoju są naturalne. Odniosę się tu do naszego treningu lekarskiego: kiedy zaczynasz rezydencję naprawdę czujesz się jak małe dziecko - na niczym się nie znasz, nie wiesz, jak działają systemy, we wszystkim poruszasz się na oślep. Zaczynasz uczyć się podstawowych faktów i choć nadal wszystko cię frustruje, to po pewnym czasie zaczynasz rozwijać pewnego rodzaju autonomię - zupełnie tak, jak dziecko, które zauważa, że może robić pewne rzeczy osobno. Są też fazy rozwoju, w których sprawdzasz, czy np. możesz ufać ludziom dookoła, czy koledzy, czy superwizorzy "złapią cię, jeśli upadniesz".
Jest też taki moment, kiedy jako ludzie stajemy się "produktywni": dla młodego lekarza/ki będzie to oznaczało, że nagle widzi, że może przyjąć 8 pacjentów w trakcie nocy, nawet przy dużych przeciwnościach losu, że zniesie kolejny dyżur i że nauczy się radzić sobie z różnymi przypadkami.
Później jeszcze - ja jestem na tym etapie - pojawia się refleksyjność: patrzysz wstecz i rozważasz, czy wszystko zrobiłeś ok. To taki etap, który przypomina starość, dojrzałość. Jest też faza, która w rozwoju ericsonowskim przypisana jest potomstwu, a w naszym - przekazywaniu wiedzy dalej.
W Stanach często mówimy "no nie siedź/stój tak - zrób coś!". W psychiatrii uczymy się odwrotności tego: nie rób nic, po prostu posiedź z pacjentem.
Czasem najlepszym lekiem dla pacjenta nie jest nowa recepta - lecz pomoc w tym, żeby znieść np. emocje, które się pojawiły w wyniku jakiegoś kryzysu.
Wysłuchanie, zrozumienie tego, przez co przechodzą - jeśli pacjent to wie, czuje połączenie, ma dobry kontakt z lekarzem/ką, to po pierwsze jest większa szansa, że pacjent poczuje się lepiej i zaangażuje się w leczenie, a po drugie zgodzi na inne formy leczenia.
Jest taki piękny kolektywny element bycia w grupie rezydentów, gdy uczycie się być klinicznym teamem: w takiej grupie nikt nikogo nie chce zawieść, uczycie się sobie ufać. Tego, że jeśli pójdziesz do domu, zostawiasz pacjenta/kę w rękach zaufanej osoby, która się nim/nią zaopiekuje.
Ten rodzaj szkolenia zakłada, że uczysz się też odpoczywać, oddawać odpowiedzialność innym, pracować z niepokojem czy lękiem, regenerować i ufać, że pod twoją nieobecność wszystko będzie dobrze. Bo ludzie, którym powierzasz pacjenta/kę są tak samo oddani i profesjonalni jak ty.
Właściwie co miesiąc dowiadujemy się nowych rzeczy o naszym mózgu! Czyli w jakich warunkach działa, a w jakich zdarza mu się zawodzić, powodując chorobę. To dla nas nieocenione źródło wiedzy, które pozwala opracowywać nowe leki i terapie dla pacjentów.
Dzięki funkcjonalnemu obrazowaniu metodą rezonansu magnetycznego możemy opracowywać tak wspaniałe metody jak nieinwazyjną stymulację mózgu i wspierać mózg na wiele sposobów, o których nie marzyliśmy.
Mózg to nadal jeden z najbardziej tajemniczych organów w ciele - np. o sercu, które tez oczywiście jest skomplikowane, wiemy o wiele więcej! Na temat mózgu wiemy niewiele, ale z każdym dniem nasza wiedza się pogłębia: to, że to wpływa na poprawę życia naszych pacjentów, naprawdę mnie ekscytuje.
amerykański psychiatra Adam Stern fot. Kate McKenna / Crabapple Photography
*Adam Stern jest psychiatrą w Beth Israel Deaconess Medical Center i adiunktem psychiatrii w Harvard Medical School. O swoich doświadczeniach zawodowych pisywał m.in. w „New York Timesie", „Boston Globe", „New England Journal of Medicine", „Journal of the American Medical Association" i „American Journal of Psychiatry". Mieszka z rodziną niedaleko Bostonu. Jest też autorem niedawno wydanej w Polsce, bestsellerowej powieści „Z pamiętnika początkującego psychiatry". Aktualnie, po 5 latach choroby, zwalczył raka wątroby.
Pasjonujące, przejmujące zapiski młodego psychiatry ze stażu w Harvard Medical School. Dramatyczne, pełne emocji, ale podane z humorem historie z oddziału psychiatrycznego. Portrety pacjentów i opisy intrygujących przypadków. fot. mat. promocyjne