Więcej tematów zwiazanych z życiem rodzinnym na stronie Gazeta.pl
Samolotem z Seulu (śmiech). Wcześniej tam właśnie mieszkałam i uczyłam się języka koreańskiego, ale skończyły mi się pieniądze i zaczęłam szukać pracy. Dowiedziałam się, że znajomy koleżanki z Polski szuka asystentki na Okinawie. Długo się nie zastanawiałam. Pojechałam tam na roczny kontrakt do niewielkiej firmy handlowej, która jednak szybko zbankrutowała. W tym samym czasie poznałam Hiro – aktualnie mojego męża. Dokładnie w Walentynki. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia i już na Okinawie zostałam.
Ma swoją firmę konsultingową, zajmuje się funduszami i programami rządowymi. Poza tym wspiera firmy, głównie okinawskie, które eksportują towary na rynki zagraniczne. Ja pomagam mu z korespondencją i dokumentacją w języku angielskim. Wspólnie pracujemy też na naszym polu – uprawiamy kurkumę, banany i shiquaiasę – japońską odmianę limonki. Mamy nadzieję, że kiedyś będziemy w stanie się z tego utrzymać.
Tak. Formularz można wypełnić w domu, muszą się też podpisać na nim świadkowie np. rodzice. Po wszystkim taki dokument składa się w urzędzie, jak każdy inny. My swój wręczyliśmy panu w dyżurce, bo akurat była sobota (śmiech). Ale wszystko się udało. 14 lutego, czyli Walentynki, wypadał w sobotę i taką datę ślubu chcieliśmy mieć.
Tak. O ile oczywiście nie ma sporów finansowych.
Wiele par chciałoby urządzić wesele zaraz po ślubie w urzędzie, ale muszą uzbierać na nie pieniądze. Często trwa to rok, czasem nawet dwa. W Japonii nie daje się prezentów parze młodej, tylko koperty z pieniędzmi i dzięki temu para może liczyć na "zwrot części kosztów". Młodzi mogą łatwo oszacować, ile pieniędzy dostaną, bo tutaj to, ile się daje w kopercie jest ściśle ustalone. Są zasady, których trzeba przestrzegać, więc należy też uważać, żeby nie popełnić faux pas! Po pierwsze nie wolno dawać parzystej liczby banknotów, żeby para się nie poróżniła. Poza tym banknoty muszą być nowe, z banku – na nową drogę życia. Na Okinawie znajomy z pracy daje 5 tys. jenów (ok 160 zł), dwa razy tyle, jeśli przyjaźni się z panną młodą lub jej wybrankiem lub jeśli jest na wyższym stanowisku. Brat lub siostra wkładają do koperty 30-50 tys. jenów (1 tys. zł - 1,6 tys. zł). Rodzice – 50-100 tys. jenów (1,6 - 3,3 tys. zł). Najgorzej, że tyle daje każdy gość, nie ma tak jak w Polsce koperty "od pary", więc jak idziemy razem z Hiro, to oznacza dla nas np. wydatek dwa razy po 10 tys. jenów (ponad 650 zł).
Tak, ale to straszny wstyd, nie odważyłabym się tego zrobić. Tym bardziej, że trudno byłoby to ukryć, bo przed wejściem na salę weselną zawsze siedzi osoba, która odbiera koperty i spisuje kto dał. Zbiera też adresy gości weselnych, bo po wszystkim dostają od pary młodej upominki. Zwykle są to ręczniki, kubki, ale też coś do jedzenia np. dobrej jakości makaron. Trzeba też uważać, w jakiej kopercie daje się młodym pieniądze. W większości sklepów można kupić takie specjalne, weselne. Ale są też pogrzebowe.
To prawda, bo chodzi o oszczędność. Ale nie pary młodej, a gości. Tu jest zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie niegrzecznie jest zaprosić kogoś bez małżonka lub partnera. Na Okinawie często zaprasza się na wesele wszystkich znajomych z pracy, a jeśli małżonka lub partnera znajomego się nie zna, to niegrzecznie go zaprosić, bo nie wiadomo, czy np. ma z kim zostawić dzieci. Poza tym, ponieważ wręczenie koperty z pieniędzmi to konieczność, nieuprzejmie jest oczekiwać, że ktoś obcy nam je da. Hiro zwykle na wesela chodzi sam, ja idę z nim tylko, gdy pobierają się naprawdę bliscy nam ludzie.
Dostałam: świeczkę od najbliższej przyjaciółki i komplet kieliszków. Reszta gości przyniosła koperty.
Nie mieliśmy typowego okinawiańskiego wesela, więc udało nam się to zrobić szybko. Dokumenty podpisaliśmy 14 lutego, a przyjęcie odbyło się w kwietniu. Rano była piękna ceremonia w świątyni, gdzie towarzyszyła nam tylko najbliższa rodzina. Potem w kawiarni przy plaży odbył się formalny weselny obiad. Taki typowo japoński - goście jedli, pili i słuchali miliona przemów. A po wszystkim, w tym samym miejscu była impreza nieformalna, stojącą, z cateringiem i tańcami. Tu mieliśmy spory tłok, przyszło chyba z 200 osób. W Polsce wzięliśmy ślub w Farze Poznańskiej. Była to uroczystość dla rodziny, potem wspólnie zjedliśmy obiad.
Marzyłam, ale przestałam, gdy uświadomiłam sobie, ile to będzie kosztować (śmiech). Dwa miliony jenów (ok 900 tys. zł) za ceremonię i dwugodzinną kolację dla 20 osób przekraczało nasze możliwości finansowe. Bo trzeba zaznaczyć, że tu wesele zwyczajowo trwa właśnie tylko dwie godziny. Stwierdziłam też, że bardziej w naszym stylu będzie przyjęcie na plaży. Długo szukałam odpowiedniego lokalu, w końcu trafiłam na uroczą kawiarnię na samej plaży - Chura Sun Beach i mojego beznadziejnego wedding plannera, który miał z nią podpisaną umowę.
Przede wszystkim nie wiedział, że przed świątynią, którą wybraliśmy w tym czasie stanął cyrk. Musieliśmy niemal w ostatniej chwili szukać innej. Poza tym kompletnie się nie dogadywaliśmy. Japońscy wedding planerzy lubią, gdy wszystko odbywa się według tego samego klucza. Wszelkie odstępstwa uważają za niepotrzebne fanaberie. Ten mój miał w planie wiele rzeczy, za które trzebaby dodatkowo płacić, musiałam interweniować. Tak było np. z weselnym menu lub zaproszeniami. Te które nam proponował, kompletnie mi się nie podobały i były koszmarnie drogie. Ostatecznie zaproszenia zrobiłam sama. Nie chcę wyjść na rasową bridezillę, ale wkurzało mnie, gdy robił miny, jak jakieś moje pomysły mu się nie podobały. A jeśli chodzi o wesela w tych luksusowych resortach, to muszę dodać, że te miejsca są nastawione bardziej na pary z mainlandu, z Tokio. Miejscowych nie stać na takie ekstremalnie drogie przyjęcia.
Z moich obserwacji wynika, że tego dnia ma na sobie przynajmniej trzy kreacje. Zwykle pierwsze jest ślubne kimono - białe, japońskie, albo okinawiańskie, kolorowe, jak moje. Następną kreacją jest biała suknia ślubna w stylu europejskim, a na końcu kolorowa, bardzo efektowna i strojna suknia, która przypomina tę, jaką latynoski zakładają na quinceanere - przyjęcie z okazji swoich piętnastych urodzin. Pan młody też się przebiera, oczywiście, żeby dopasować strój do tego, jaki ma aktualnie na sobie jego żona.
Niestety tak (śmiech). Zawsze jest ich bardzo dużo. Okinawiańczycy lubią przemawiać i w sumie chyba też lubią tych przemów słuchać, chociaż często jest to takie ględzenie bez ładu i składu. Prosząc kogoś o wygłoszenie przemowy, dajemy mu dowód uznania. A gdy kogoś pominiemy, np. szefa, może się obrazić. Goście weselni zwykle wiedzą, ile ich przemowy powinny trwać, ale nie wszyscy tym limitem czasu się przejmują. U nas najdłuższą przemowę wygłosił wujek Hiro, trwała 10 minut. Na końcu są przemowy pana młodego i panny młodej i zwykle kończą się łzami. Więc wygląda to tak, że wszyscy zajadają, piją piwo, a panna młoda i jej matka toną we łzach.
Japończycy są religijni, ale nie obchodzą się z tym jak np. katolicy. Religia jest tu czymś prywatnym. Taki ślub w kaplicy to tak naprawdę jedynie ceremonia z aktorem zamiast księdza, bo to dobrze wygląda na zdjęciach, a zdjęcia ślubne są w tej kulturze wyjątkowo ważne. Ślub na europejską modłę jest tu uważany za wyjątkowo piękny i romantyczny.
Tak, chociaż tu się na ślubie nikt nie całuje, jest tylko buziak składany na czole panny młodej przez świeżo poślubionego męża. W Japonii nie okazuje się uczuć tak, jak w Europie, ludzie nawet za rękę rzadko się trzymają przy innych, więc dla wielu pocałunek w usta to bardzo wstydliwy gest.
Tort! Krojenie gigantycznego tortu to także bardzo ważny element japońskiego wesela. No i też dobrze wygląda to na zdjęciach. Japończycy są jednak pragmatykami, wiedzą, że taki tort byłby bardzo kosztowny, poza tym trudno go pokroić i nie sposób później zjeść. Więc do zdjęć pojawia się tort-atrapa, a goście dostają desery do stołów. W sumie to bardzo rozsądne, ale mimo wszystko wciąż mnie śmieszy.
Na okinawiańskich weselach są, alkoholu jest całkiem sporo, ale nikt się nie upija w ciągu tych dwóch godzin. Z kolei na typowym japońskim weselu goście często piją mniej niż na Okinawie, zwykle dostają szklaneczkę jakiegoś trunku tylko w celu wzniesienia toastu.
Pokazy tradycyjnych tańców w wykonaniu członków rodziny. Często miesiącami ćwiczą na tę okazję. U nas tańczyła teściowa i jej siostry. Te tańce są bardzo trudne i wymagające, bo są bardzo wolne, więc bolą wszystkie mięśnie. Potem robi się zabawniej, bo mogą zatańczyć np. koledzy pana młodego w zabawnych spódniczkach lub koleżanki panny młodej robią pokaz hula. Ja też tańczyłam hula na moim weselu. Mogą być też popisy akrobatyczne. Ale to tylko na Okinawie i zwykle szokuje konserwatywnych gości z mainlandu. Na samym końcu Okinawiańczycy tańczą kachashi do dźwiękow sanshinu. To bardzo znany utwór, wszyscy wstają od stołów, podnoszą ręce w górę i w charakterystyczny sposób poruszają nadgarstkami. Tańczy się dookoła stołów, na scenie, gdzie się tylko da. To bardzo proste i przyjemne. I oznacza koniec wesela. Goście wiedzą, że już pora do domu... Nasze wesele trwało wyjątkowo długo, aż do 21.30, bo wtedy zamykano parking przy kawiarni. Byłam padnięta, ale było cudownie. Mam wspaniałe wspomnienia.