Sabina Durbajło: Boję się, ponieważ jestem swoim głównym wrogiem. Gdy zamknę się w swojej głowie, nie jestem świadoma, że sama robię sobie krzywdę. Często dopiero po fakcie zdaję sobie z tego sprawę, gdy widzę skutki uboczne.
Coraz częściej zastanawiam się, ile mi zostanie, jeśli nie powstrzymam swojej choroby? Kilka lat? Kilka miesięcy? Choroba niszczy mnie dzień po dniu. Boję się. Boję się bardziej niż kiedykolwiek.
Możesz wesprzeć leczenie Sabiny. Kwota, której potrzebuje, to 20 000 zł. Jeszcze kilka-kilkanaście wpłat i się uda! Oficjalna zrzutka TUTAJ, a indywidualny numer konta zrzutki to 74 1750 1312 6883 2393 1311 4030.
To był mój sposób radzenia sobie z przeciwnościami i trudnymi emocjami, które pojawiały się w ciągu dnia. Niektórzy idą na spacer, grają na gitarze, a ja znalazłam swój sposób: niejedzenie.
Czułam się bardzo niedowartościowana, nielubiana, beznadziejna we wszystkim, czego się dotknę. Pewnego dnia, mając ok. dziewięć lat, stwierdziłam, że może w niejedzeniu będę dobra. A ponieważ zawsze byłam zadaniowa i nadal jestem, postawiłam sobie za cel, że nic nie zjem. I tak się stało. Nagle poczułam się bardzo pewna siebie. Pomyślałam, że teraz mogę wszystko. Coraz częściej zaczęłam rezygnować z jedzenia, bo zauważyłam, że kiedy nie jem, czuję się znacznie lepiej.
Dodatkowo, otoczenie zaczęło aprobować to, co się działo z moim ciałem.
Tak. Nagle moi rówieśnicy zechcieli ze mną rozmawiać, a dorośli pytali, jak to zrobiłam. To była dla mnie dodatkowa zachęta. Pomyślałam, że jeśli utrata wagi wywołała taki pozytywny odbiór, a ja czuję się lepiej, to będę dalej rezygnować z jedzenia. W pewnym momencie zaszło to już za daleko, a ja nie umiałam już przestać.
Chorowałam na astmę i przyjmowałam sterydy, które sprawiały, że byłam pulchniejsza od moich rówieśników. Nie miałam ani nadwagi, ani otyłości, tylko po prostu byłam trochę bardziej okrągła. Z tego też powodu nie byłam tak sprawna, jak inne dzieci. Nie wspinałam się po drzewach, a to było w moim środowisku dość popularne, nie biegałam tak szybko jaki oni. Czułam się gorsza.
Na początku chwalili, że zaczęłam o siebie dbać. Pytali: Jak to zrobiłaś? Zaczęłaś ćwiczyć? Zdrowo się odżywiasz? Gdy byłam już bardzo chuda, większość przestała zwracać na mnie uwagę, jakby nie chciała zauważyć powagi sytuacji. Tylko jednego nauczyciela zaniepokoił mój wygląd, zaprosił rodziców na rozmowę. Wtedy już naprawdę moja waga była skrajnie niska. Trzeba pamiętać, że to było 15 lat temu. Wtedy mało kto zdawał sobie sprawę, czym jest anoreksja.
36 kg. Przy wzroście 170 cm.
Po rozmowie z nauczycielem rodzice umówili mnie na konsultację u psychiatry. Wtedy usłyszeliśmy, że to anoreksja. Miałam wtedy 11 lat.
Tak.
Teraz mam inną świadomość, choć dalej tkwię w chorobie. Nie kryję tego.
Zauważałam, że moja relacja z jedzeniem jest zaburzona, ale nie potrafiłam wyjść z negatywnych schematów. Chowałam jedzenie. Kompulsywnie ćwiczyłam.
Gdy bardzo mocno schudłam, mój mózg prawidłowo nie funkcjonował. Wpadałam w szał, kiedy rodzice nie pozwalali mi wyjść na spacer. Dochodziło do sytuacji jak z jakiegoś horroru. Wiłam się po podłodze, bo nie mogłam wyjść z domu, żeby spalić kalorie. A przecież ledwo stałam na nogach.
Kiedy nie jesz, twój mózg nie funkcjonuje. Miałam wrażenie, że wszyscy ludzie są moimi wrogami i każdy chce mnie skrzywdzić. Panicznie się bałam. Żyłam w szponach ogromnego lęku przed jedzeniem, przed brakiem ruchu. To był wręcz fizyczny lęk. Dostawałam drgawek, gdy miałam coś zjeść.
Nie mogę sobie wyobrazić, co moja mama i tata musieli wtedy czuć.
Na początku mnie pilnowali i sprawdzali, czy wszystko zjadłam. A ja wyrzucałam jedzenie, wypluwałam je, chowałam, a nawet brudziłam talerze, udając, że coś zjadłam. Kiedy zauważyli, że to nie działa, zaczęli szukać pomocy u specjalistów.
Nawet pojawił się moment, kiedy sama chciałam zacząć jeść więcej. Wyznaczyłam sobie wtedy nagrodę. Jeśli przybiorę na wadze, to pojadę na obóz językowy. Ostatecznie wyjazd nie doszedł do skutku, mimo tego że trochę przytyłam. Do tego w szkole doszło do kilku nieprzyjemnych sytuacji. Z dnia na dzień przestałam jeść.
Gdy ledwo stałam na nogach, wysłano mnie pierwszy raz do prywatnego szpitala, jedynego ośrodka w Polsce, który chciał mnie przyjąć. Teoretycznie leczył zaburzenia odżywiania.
Nie mam za złe rodzicom, że mnie tam umieścili. To była jedyna deska ratunku. Gdyby nie ta decyzja, mogłoby nie być mnie teraz na świecie.
Miałam wrażenie, że trafiłam do Monaru, w którym stawia się do pionu dorosłych - na detoksie. Stosowano tam metody, które praktykuje się wobec osób chorujących na alkoholizm i narkomanię.
Gdy trafiłam tam jako dwunastolatka, zaczęłam przyjmować bardzo mocne leki psychotropowe, których nie powinnam w tym wieku zażywać. Od początku zaczęto też wmuszać we mnie wielkie ilości jedzenia. Mogłam wpaść w tzw. zespół ponownego odżywienia (ang. refeeding syndrome). Powinno się to robić stopniowo, żeby nie doszło do zapaści, bo organizm po wielu tygodniach czy miesiącach niedożywienia nie radzi sobie z nagłym zwiększeniem kalorii. Zanim przyjechałam do ośrodka, jadłam jedno jabłko dziennie. W szpitalu od początku kazano mi jeść posiłki, których łączna kaloryczność wynosiła 6 tys. kcal. To była dla mnie ogromna trauma.
Sześć razy dziennie dostawałam to samo. Sześć łyżek kaszy manny ugotowanej na pełnotłustym mleku z dodatkiem dwóch łyżek cukru i dwóch łyżek masła. Przez cztery tygodnie jadłam tylko to. Później powoli wprowadzano inne posiłki.
Przyznam, że nie pamiętam tego pobytu zbyt dobrze, ponieważ byłam na naprawdę silnych lekach. Były takie momenty, gdy zasypiałam na terapii grupowej i za karę musiałam zjeść dodatkową porcję kaszki. A przecież działo się tak z powodu zbyt silnych leków, którymi mnie faszerowano.
Tak, miałam. Nie za bardzo na niej kontaktowałam. Pamiętam tylko, że bardzo dużo płakałam.
Dwa turnusy. Łącznie 12 tygodni.
Pomimo faszerowania kaszkami, schudłam. Jest na to wytłumaczenie medyczne. W pewnym momencie organizm wariuje i włącza się hipermetabolizm i dlatego waga może spaść. Zarzucono mi wówczas, że po kryjomu ćwiczę, a tak nie było i dostałam kolejną karę. Znowu w postaci jedzenia.
Gdy zasypiałam podczas terapii grupowej, pielęgniarki mnie szarpały. Dla mnie to był przejaw przemocy fizycznej.
Nie miałam prawa mówienia o jedzeniu. Jeśli łamałam zakaz, dostawałam karę. Kaszkę.
Powtarzano mi też, że myślenie o jedzeniu jest złe. Taki przekaz wbito mi do głowy.
Słyszałam: Nie jesteś w stanie sama decydować o swoim zdrowiu i dlatego musisz powierzyć troskę o swoje zdrowie innym.
Powtarzano mi, że sama nie mogę o sobie decydować, bo wszystko co jest w mojej głowie, jest złe. Taki schemat myślenia został mi wtedy wdrukowany. Do dzisiaj się z tym zmagam. Wciąż to słyszę: Wszystko, co ze mnie, jest złe.
Dopiero od niedawna zaczęłam komukolwiek ufać, przekonywać się, że terapia może mi pomóc, bo wciąż boję się specjalistów.
Tak. Korzystam z psychoterapii w Centrum Leczenia Zaburzeń w Odżywaniu we Wrocławiu. I jestem bardzo zadowolona.
Zaburzenia odżywiania i w ogóle anoreksja są bardzo trudne do leczenia. Tak naprawdę wpływają na wszystkie sfery naszego życia. Wcześniej miałam wrażenie, że specjaliści, z którymi miałam do czynienia, traktowali anoreksję jako typowe uzależnienie od narkotyków czy od alkoholu.
Jedzenia nie da się odstawić tak jak alkoholu. Z tego powodu podejście powinno być inne.
Podczas moich wcześniejszych terapii miałam wrażenie, że byłam poddawana ogromnej presji na działanie, na czas. Natomiast w zaburzeniach odżywiania bardzo ważne jest to, żeby osoba szła swoim tempem, ponieważ błędne przekonania są głębokie i potrzeba czasu, żeby je zmienić, a tego czasu często nam się nie daje.
Czymś bardzo trudnym. Bardzo wstydliwym. Czuję wstyd, że coś, co jest podstawą i o czym nawet małe dzieci wiedzą, że trzeba jeść, dla mnie jest problemem. Z jednej strony jest to coś, czego pożądam, bo chciałabym normalnie jeść, a z drugiej strony jest to też coś, czego się boję.
To nie jest tak, że osoby chore na anoreksję mają całkowity wstręt do jedzenia. Bardzo często o nim marzą, tylko nie potrafią sobie na nie pozwolić.
Zazwyczaj zastanawiam się, jak by to było, gdybym się skusiła i zjadła np. kawałek pizzy czy ciastko. Gdy patrzę na inne osoby, które coś jedzą, włącza mi się myślenie: Jak człowiek może coś zjeść i nie uruchamia się u niego cały proces myślowy. Tak jak u mnie.
Jak kawałek pizzy wpłynie na mój organizm? Czy nie zjadłam za dużo? A może za mało? Ile to ma kalorii? Czy zdołam to spalić? A może nie powinnam spalać. Przez moją głowę przewija się cała historyjka, która strasznie męczy i eksploatuje bardzo dużo zasobów psychofizycznych.
Jako że jestem pod opieką psychoterapeutki, ważę się tylko u niej. Miałam różne epizody. Był taki czas, kiedy cały czas wchodziłam na wagę, a teraz się jej boję. To dla mnie przykry obowiązek.
43,5 kg. Mam 170 cm wzrostu.
Jeśli nie zareaguję teraz, mogę już nie zdążyć. Dziś mam wagę małej dziewczynki, a przecież jestem już dorosłą kobietą. Kobietą, która pragnie się rozwijać. Każdy dzień jest dla mnie wyzwaniem, bo jestem wycieńczona.
Moje życie kręci się wokół jedzenia. Obsesyjne liczenie kalorii, odmierzanie czasu do kolejnego posiłku, liczenie kroków – tak wygląda codzienność, kiedy dyryguje nią choroba. Po każdym posiłku zastanawiam się co zrobić, żeby te kalorie spalić. Kiedy nie jem, jestem zła, bo czuję głód. Kiedy coś zjem, znów jestem wściekła, bo mam wyrzuty sumienia. Błędne koło choroby. Stałam się cieniem samej siebie.
Kiedy kontroluję bardziej moją chorobę, planuję dzienne menu w taki sposób, żeby już nie chudnąć. Staram się, żeby dzienna kaloryczność przyjmowanych posiłków nie spadła poniżej 1800 kcal. Dlatego waga pojawiła się także w mojej kuchni. Staram się i robię co mogę, żeby jeść więcej, bo się boję. Dolegliwości, które pojawiają się z powodu anoreksji, niedożywienia i niedoborów są bardzo uciążliwe. Ogólna słabość, ból pleców, problemy żołądkowe i gastryczne z powodu przerostu mikroflory. Nie ma minuty, abym nie doświadczała skutków swojej choroby i jej obecności.
Wiele osób zadaje mi to pytanie, bo sądzi, że zbieram pieniądze na leczenie w ośrodku. Jedziemy tam z nadzieją, że nas wyleczą, a po wyjściu z niego wracamy do tego samego środowiska i znów wracają stare nawyki.
Po rozmowie z moją psychoterapeutką i innymi specjalistkami doszłyśmy do wniosku, że lepsze jest ambulatoryjne prowadzenie terapii. Jeśli oczywiście organizm na to pozwoli. W moim przypadku powinna być to nie tylko psychoterapia, ale również konsultacje u psychodietetyka, żeby pracować nad błędnymi przekonaniami dotyczącymi jedzenia i nad tym, żeby w przyszłości jeść, nie ważąc produktów, nie licząc kalorii, nie zastanawiając się. Powinnam być również pod opieką psychiatry i przyjmować odpowiednio dobrane leki. Nie tak mocne jak kiedyś.
W moim przypadku powinnam uczęszczać również na fizjoterapię, ponieważ nabawiłam się różnego rodzaju schorzeń ruchu z powodu zaniku mięśni. Żeby je odbudować, potrzebna jest także terapia z ruchem. Do tego dochodzi jeszcze leczenie powikłań, m.in. diagnostyka SIBO (test nie jest refundowany przez NFZ) oraz niedoczynności tarczycy.
Zgłosili się do mnie zarówno rodzice, jak i chore osoby. Nie tylko dziewczyny, ale również chłopcy, bo oni też chorują. Pytali, do kogo się udać, co robić. Na ile potrafiłam pomóc – pomogłam. Niestety, odezwało się do mnie wiele osób chorych, które uważają, że nie są w stanie i nie odważą się na to, żeby wyjść z anoreksji. Inne wręcz pisały, że nie da się pokonać tej choroby i trzeba ją zaakceptować. Nie zgadzam się z takim podejściem. Zarówno badania naukowe, jak i doświadczenia innych osób wskazują, że da się z tego wyjść. Niestety wciąż panuje szkodliwe przekonanie, że z anoreksją trzeba żyć. A tak nie jest.
Byłam wcześniej u kilku dietetyków, którzy wprawdzie mieli ogromną wiedzę z zakresu makroskładników, funkcjonowania organizmu, ale nie potrafili mi pomóc, ponieważ moje schorzenie było dla nich nie do końca zrozumiałe. Jak to? Ona nie je? Przecież to jest nienormalne. Większość osób idzie do dietetyka, żeby schudnąć, a nie przytyć.
Pamiętam, że kiedy zaczynałam jeść, pojawiał się u mnie bardzo duży głód. Teraz wiem, że w zaburzeniach odżywiania jest to normalne, a wtedy usłyszałam, że mogę wpaść w bulimię.
Między innymi z tego powodu, żeby pomagać takim osobom jak ja, zdecydowałam się na takie studia. Moim zdaniem oprócz psychoterapii i dietetyki, psychodietetyk jest bardzo ważny w procesie zdrowienia w tak obszernym zaburzeniu, jakim jest zaburzenie odżywiania.
Zauważam, kiedy mój demon się ujawnia. Jeszcze do niedawna byłam nieświadoma, kiedy zachowania chorobowe się pojawiają. W terapii uczę się zauważać te momenty i odpowiednio na nie reagować. Uczę się je odróżniać i wyłapywać coraz więcej sygnałów. Bo choć wiem, że chorowanie nie wiąże się z niczym dobrym, to w działaniach, podświadomie nie jest to już takie oczywiste. Psychoterapia pozwoli mi się tego na nowo nauczyć.
Rodzice, którzy podejrzewają u swojego dziecka zaburzenia odżywiania, nie powinni czekać i patrzeć na to, co będzie dalej, szczególnie wtedy, gdy dziecko traci na wadze. Dobrze, aby rozumieli, że dzieci z zaburzeniami odżywiania szybko uczą się kamuflować swoje zachowania.
Pomoc w leczeniu anoreksji jest niezbędna, by osoba chora mogła wyzdrowieć. Sama z siebie nie wróci do jedzenia, ponieważ lęk przed przybraniem na wadze jest zbyt silny. Dlatego podstawą leczenia zaburzeń odżywiania jest psychoterapia, która obejmuje często również pozostałych członków rodziny.
Na początku trzeba postawić diagnozę, dlatego najpierw należy udać się do dobrego psychiatry, który rozpozna, czy to anoreksja, bulimia, anoreksja bulimiczna, anoreksja atypowa czy może zespół nocnego objadania się. Gdy jest już bardzo źle, lekarz psychiatra wystawi skierowanie do publicznego szpitala psychiatrycznego. W Polsce jest tylko jedno miejsce na NFZ zajmujące się kompleksowo leczeniem osób dotkniętych zaburzeniami odżywiania. To Instytut Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, Klinika Nerwic, Zaburzeń Osobowości i Odżywiania.
Niestety kolejki są długie, jest tylko 30 miejsc na całą Polskę, dlatego najczęściej osoby chore na tego typu dolegliwość trafiają do ogólnego oddziału leczenia nerwic, gdzie często personel nie jest zaznajomiony ze specyfiką i sposobem leczenia tej choroby. To niestety często przynosi odwrotny skutek do zamierzonego, pogłębiając chorobę bądź utwierdzając, że coś "jest z nami nie tak". Choć to w dużej mierze zależy od stopnia zaawansowania choroby i stanu pacjenta.
Natomiast na pewno czas tutaj odgrywa kluczową rolę. Im dłużej to trwa, tym trudniejsze i dłuższe jest leczenie. Natomiast w przypadku, gdy waga jest tak niska, że zagraża życiu i uniemożliwia wprowadzenie psychoterapii, taka osoba trafia do szpitala na rekonwalescencję wagi. Czasami konieczne jest podanie sondy.
Kluczowe jest słuchanie, niebagatelizowanie uczuć i kompleksów związanych z wyglądem. To nie moment na wyrzuty, zmuszanie do jedzenia czy straszenie konsekwencjami. Skupmy się na wyrażeniu troski i niepokoju, przy jednoczesnym zapewnieniu o akceptacji i możliwości uzyskania wsparcia w każdym momencie.
Nie mówmy: "zjedz jeszcze kromeczkę", bo to przynosi odwrotny skutek. Nie mówmy: "jak ty wyglądasz". My naprawdę mamy lustro i widzimy, jak wyglądamy. Z chorą osobą najlepiej spędzać czas w przyjemny sposób, żeby zobaczyła, że życie ma jednak sens, a świat jest piękny.
Mam dwie perspektywy. Gdy patrzę na siebie w lustrze, z dystansem, jak na zdjęcie obcej osoby, najpierw widzę wyniszczoną, schorowaną dziewczynę. Gdy widzę odbicie siebie, 25-letniej Sabiny i patrzę na swoje nogi, to czuję się gruba.
Życie. Nie chcę, żeby jedzenie, liczba kroków, liczenie kalorii były centrum mojego życia. Chciałabym podróżować i skończyć studia. Chcę żyć i cieszyć się życiem.
__
Jeśli ty lub twoja bliska osoba zmaga się z zaburzeniami odżywiania i jest w stanie krytycznym, w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej, zadzwoń pod numer 112 lub udaj się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego.
Jeśli potrzebujesz rozmowy z psychologiem, możesz skorzystać z Kryzysowego Telefonu Zaufania pod numerem 116 123.
- W Polsce zaburzeniami odżywiania w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia zajmuje się jeden ośrodek:
Klinika Nerwic, Zaburzeń Osobowości i Odżywiania przy IPIN w Warszawie
ul. Sobieskiego 9
02-957 Warszawa
tel. (22) 45 82 563
e-mail: knowakowska@ipin.edu.pl
__
Indywidualny numer konta zrzutki:
74 1750 1312 6883 2393 1311 4030