Więcej inspirujących rozmów znajdziesz na głównej stronie Gazeta.pl.
Antoni Porowski*: (mówi po polsku z lekkim akcentem) Cześć, czy mnie słychać?
Tak, raz w tygodniu mam lekcje ze świetnym nauczycielem z Warszawy, z Dawidem.
(Antoni przechodzi na angielski) Przypominanie sobie. Polski był w końcu moim pierwszym językiem, ale kiedy przenieśliśmy się z Kanady do Zachodniej Wirginii, zapomniałem i polski, i francuski. W Montrealu, gdzie urodziłem się w polskiej rodzinie, jest naprawdę duża Polonia: polski Kościół, polska szkoła, kiszka (Antoni mówi to wszystko po polsku) - było mi więc o wiele łatwiej zachować ten język. Kiedy zacząłem brać lekcje to było jak… "odkurzenie" tych umiejętności. I przede wszystkim uczyłem się odmiany czasowników.
Ale muszę ci powiedzieć, że w przedziwny sposób lekcje polskiego przekształciły się w sesje terapeutyczne. Przyglądałem się podczas nich konkretnym wydarzeniom, które działy się między moim ósmym a czternastym rokiem życia. Kiedy uwolniłem te wspomnienia, całe słownictwo też wróciło.
A gdy przygarnąłem jeszcze w pandemii psa - a w domu zawsze mieliśmy jamniki (po polsku) - wróciły też wszystkie komendy: "siad!", "przestań!", "przestań gryźć" (Antoni mówi to wszystko po polsku, śmiejąc się). To fascynujące, jak te wszystkie historie i słowa są tam gdzieś w nas, musimy tylko znaleźć sposób, żeby się do nich dobrać i dbać o nie.
Dbać! Ja np. żeby nie stracić kontaktu z językiem, oglądam filmy po polsku. Że już nie wspomnę o oglądaniu serialu „Królowa", w którym gram małą rolę. Ten powrót do języka, oglądanie filmów – to wszystko daje mi mnóstwo frajdy.
Byłem bardzo podniecony - wyraziłem oczywiście zainteresowanie całym projektem, kiedy zdzwaniałem się z polskim teamem Netflixa.
Powiedziałem wprost, że chcę być zaangażowany w projekty, które podnoszą dyskusję wokoło tematów LGBTQ+.
Zależało mi, żeby to były właśnie takie projekty, jak "Królowa" - która oczywiście jest ważna dla środowiska LGBTQ+, którego reprezentacja w głównych mediach w Polsce jest tak znikoma - ale jest przede wszystkim opowieścią o rodzinie i sile miłości. Poczułem, jak bardzo jest ważne, że to właśnie Andrzej Seweryn, tak niesamowicie szanowany - w Polsce i nie tylko - aktor, który do tej pory grał postaci wrażliwe, ale bardzo męskie, zagrał rolę drag queen.
O ile chcę mówić do środowiska LGBTQ+ za pomocą wszelakich kanałów, jakie mam dostępne - wzmacniając je - wiem, że równie ważne jest mówienie do osób, które są trochę bardziej konserwatywne. Musimy bowiem budować mosty, nie wykluczać się nawzajem.
Oczywiście ważne jest, by mieć poczucie przynależności do swojego queerowego środowiska, ale "Królowa" właśnie pokazuje jeszcze coś: tak, to serial o drag queen, ale to historia przede wszystkim o skomplikowanych więzach rodzinnych. Kiedy czytałem scenariusz i wyobrażałem sobie, jak będzie wyglądał serial, czułem, ile ma wspólnego z moimi młodzieńczymi przeżyciami - bo wiem, jak to jest kiedy ludzie znikają z twojego życia, jak to jest, kiedy długo się ze sobą nie komunikują. Jak to jest, kiedy terapia nie jest czymś normalnym i jak to jest, gdy nie możesz pracować nad swoimi problemami.
Oglądałem potem ten serial i myślałem - nieważne, jak się identyfikujemy, każdy z nas ma jakiś swój bagaż, jakąś swoją prawdę, jakąś historię, a zwłaszcza skomplikowane polskie rodziny.
Jakkolwiek nie chcielibyśmy tego zauważyć, nasza przeszłość zawsze nam towarzyszy.
Nie chcę tu za bardzo opowiadać o sobie, bo nadal są członkowie mojej rodziny, z którymi nie mam kontaktu, ale jest taka scena w "Królowej", gdy wnuczka wprowadza postać graną przez Andrzeja Seweryna do domu jego córki i ta go nie rozpoznaje… Kiedy ją oglądałem czułem jak zaciska mi się żołądek…
Może powtórzę, bo to ważne: gdybyśmy wszyscy mieli większy dostęp do terapii, gdyby uczono nas, jak się komunikować z empatią i współczuciem - nasze historie życiowe mogłyby być inne.
Dlatego też uważam, że "Królowa" to tak ważna historia rodzinna, do której odnieść się może wiele osób. Wszyscy nosimy bowiem w sobie traumy naszych dziadków, którzy musieli przejść przez wojnę i naszych rodziców, którzy musieli przejść przez komunizm - to wszystko musiało być trudne i odbiło się w sposobie, w jaki nas wychowywali. Ale znów - jest nadzieja, że można się zmienić: to właśnie pokazała mi "Królowa". Na przykład, że nigdy nie jest za późno, żeby zacząć ze sobą rozmawiać…
Wiesz, czasem na lotnisku podchodzą do mnie ludzie i mówią "Mój tata jest najbardziej macho facetem, jakiego znam, a płacze na każdym odcinku waszego serialu" - to też daje nadzieję, choć przecież w "Różowej Brygadzie" pokazujemy tylko mały skrawek tego pięknego mazurka, którym jest społeczność LGBTQ+.
Przepraszam za to jedzeniowe porównanie, ale wszystko kojarzy mi się z jedzeniem, a jak mówię po polsku, to z ulubionymi polskimi potrawami.
Urodziłem się w Kanadzie, ale praktycznie cała moja rodzina pochodzi z Warszawy - oprócz mojego ojca, który urodził się w Brukseli, gdzie jego rodzina wylądowała po drugiej wojnie światowej (Antoni wypowiada nazwę wojny po polsku). Nadal bardzo silnie identyfikuję się z polską kulturą, i mimo, że nie wiem, jak to jest mieszkać w tym kraju tak na co dzień, czuję odpowiedzialność, by być uczestnikiem dyskusji toczących się w tym kraju i o tym kraju.
Tak, bo myślę, że to naprawdę ważne. Zwłaszcza gdy czytam o tym, że Polska przoduje w rankingu najbardziej homofobicznych krajów UE. Nie jestem politykiem, nie jestem dziennikarzem, ale pracuję w branży rozrywkowej, gdzie staram się znaleźć jak najwięcej przestrzeni na rozmowę o równych prawach. Dbam o swoją edukację w tym zakresie, trzymam rękę na pulsie również za pomocą wspomnianych lekcji polskiego, bo mój nauczyciel Dawid opowiada mi, jak wyglądają marsze równości w Polsce, które prawa są aktualnie odbierane.
Może byłoby mi łatwiej żyć bez tego całego bagażu tu, w Nowym Jorku, w liberalnej bańce, ale naprawdę staram się być poinformowany o tym, co dzieje się za oceanem. Czuję, że to taka sama część mojej tożsamości, tak jak robienie barszczu, kapuśniaku czy żurku.
To okropne - to po prostu działania przeciwko kobietom i ich prawom.
Widzę to wyraźnie, jednak przypominam sobie coś, co kiedyś powiedział Obama: mówił, że jako społeczeństwa często po tym, jak zrobimy dwa kroki w przód, robimy krok w tył.
Po Obamie przyszedł Trump… to był ten krok w tył! I teraz też tak z podważeniem Roe vs Wade. Robimy krok w tył, jednak ludzie są zbulwersowani, protestują, wpłacają pieniądze na rzecz Planned Parenthood. I mimo tego, że aktualnie przechodzimy przez mroczny okres, pełen chaosu i naprawdę ciężki - zwłaszcza dla osób nieuprzywilejowanych, których np. nie stać na antykoncepcję czy aborcję - to widzę to jako szansę na generalną poprawę, na szerszą rozmowę na ten temat.
To, co czytam, na ten temat, faktycznie brzmi przerażająco.
Ale nie dam się zaszczuć, nie dam się przestraszyć - bo kiedy to się stanie, pogrążę się w depresji i przestanę działać. Sprawdzam, jakie mogę podjąć kroki, żeby tak się nie stało, za czym mogę się opowiedzieć, gdzie wpłacić pieniądze, kogo mam poprzeć.
Jeśli damy się opanować temu mrokowi i lękowi, trudno będzie nam z niego wyjść. Działajmy. Nawet jeśli nasze kroki wydają się nam małe, to jeśli zmobilizuje się do nich więcej osób, staną się duże.
Dzielenie się nadzieją to nie było coś, co dostrzegałem od początku swojej ścieżki życiowej. Kiedy przeprowadziłem się do Nowego Jorku, chciałem nauczyć się bycia aktorem, występować w teatrze i to występowanie miało być tylko dla mnie - chciałem po prostu odnieść osobisty sukces. Bardzo pragnąłem być niezależny i - jeśli mam być szczery - nie myślałem za dużo o innych ludziach.
Ale teraz, gdy występuję w "Różowej Brygadzie" i kiedy dostaję wiadomości na Instagramie np. od nastolatków z Katowic, które piszą mi, że to super, że mam polskie imię, że identyfikuję się ze społecznością LGBTQ+ i że mogą mnie oglądać w telewizji, nagle orientuję się, że stałem się tym typem osoby, której szukałem, dorastając.
Bo ja sam, na własną rękę musiałem szukać wzorów do naśladowania, osób podobnych do mnie. Pisarzy, którzy pisaliby o takich problemach jak moje, filmowców, którzy być może opowiadali historie podobne do mojej. Mój chłopak zawsze przytacza słowa Roosevelta, "gładkie morze nigdy nie wychowa dobrego marynarza" i wiem, że to, iż sam przeszedłem przez wiele trudnych chwil dorastając, mnie ukształtowało takiego, jakim jestem, ale nie uważam, że następne pokolenia też mają mieć trudno.
I podkreślę to raz jeszcze: mam głębokie poczucie, że to wszystko, co dzieje się teraz w Polsce i USA to okazja do większej zmiany. Bo wielu z nas się wkurzy i to zmotywuje nas do działania. Więc tak, mam dużo nadziei, którą mogę się dzielić.
Jako ludzie po prostu bardzo jej potrzebujemy. Jestem właśnie w Nowym Orleanie, gdzie nagrywamy kolejną serię "Różowej Brygady" i nadal nie jestem w stanie wyjść z podziwu, gdy słyszę ludzkie opowieści - tę ich ogromną różnorodność. I muszę ci powiedzieć, że najgłębszą więź czuję zawsze na końcu sezonu z osobami, które na pierwszy rzut oka wydają się najbardziej ode mnie odległe, różne ode mnie.
Kiedy tylko usuniemy spomiędzy nas wszystko to co niepotrzebne, wszelkie uprzedzenia i na wierzch wychodzi prawda, to okazuje się, że 99 procent ludzi po prostu chce być lepszymi. Lepszymi rodzicami, dziećmi, przyjaciółmi.
I tak, nadzieja na zmianę, optymizm - to sprawia, że takimi możemy się stać.
Po pierwsze musiałem ćwiczyć swój polski, bo choć moja mała rola zakładała mówienie po francusku i angielsku, to jednak cała ekipa była z Polski. Spędziłem dużo czasu z kostiumografką Ewą Różewską i projektantem Tomaszem Ossolińskim - który też przez chwilę pojawia się w "Królowej". Przegadaliśmy ze sobą mnóstwo czasu.
Ludzie ciągle pytali mnie, dlaczego tak kocham Polskę i polskie rzeczy. Tłumaczyłem, że wy z tym wszystkim dorastaliście, więc może nie widzicie, jakie są fajne, a tymczasem większość moich szczęśliwych wspomnień z dzieciństwa powiązanych jest z polskimi tradycjami - Wigilią czy dzieleniem się opłatkiem.
Nie w sensie religijnym, lecz jako rytuały, które nas wszystkich bardzo koiły i pomagały nam być rodzinnie razem. Podobnie zresztą było ze stołem, wokoło którego się zbieraliśmy, a na którym pojawiał się pasztet, do niego gruszki, śledzie na pięć sposobów, zawsze z szotem wódki. Uważam, że to wszystko jest super.
Kiedy z moim partnerem poszliśmy z całą obsadą "Królowej" na kolację, dopiero co przybyliśmy do Warszawy i mieliśmy straszny jetlag. Oczy mi się same zamykały, ale mimo tego Andrzej Seweryn wywarł na mnie wielkie wrażenie. Nigdy nie poznałem nikogo, kto tak niesamowicie łączy pewność siebie i profesjonalizm z radością dziecka. Pan Andrzej bardzo poważnie podchodzi do swojej pracy, ale nie ma takiej postawy, że wie wszystko, choć w sumie historia jego kariery i życia mogłaby go do tego predestynować, lecz dla siebie i innych kreuje przestrzeń zabawy, ciekawości. Dla mnie jest prawdziwą gwiazdą w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Dla mnie to takie ważne, że ten słynny aktor, którego tysiące polskich konserwatywnych ojców widziało w największych teatralnych czy filmowych rolach, przyjął rolę nieheteronormatywną - to właśnie przyczynek do zmiany, stąd pewnie moja nadzieja i optymizm. Bo Andrzej Seweryn znormalizuje drag dla wielu, wielu osób.
Uwielbiam ją. Jest w niej taka szorstkość - czuć ją w komunistycznych budynkach, choćby w Pałacu Kultury. Pamiętam ten moment, kiedy zobaczyłem wideo w Muzeum Powstania, które pokazuje niegdysiejszą Warszawę i to, jak została zrównana z ziemią podczas wojny. Poczułem, że w tym mieście jest zarówno smutek, jak i moc Feniksa odradzającego się z popiołów. Patrząc na Warszawę, mam zawsze takie poczucie: "Nadal tu jesteśmy. Przez tyle lat nie było nas na mapach, ale jesteśmy". Myślę też o nas, Polakach, że jesteśmy - ale w takim najlepszym z możliwych sensów tego słowa, proszę się nie obrażać - karaluchami: nie pozbędziecie się nas, dlatego, że mamy w sobie tyle determinacji i mocy, co te owady.
*Antoni Porowski - polsko-kanadyjska osobowość telewizyjna, aktor, autor, szef kuchni i model. Jest ekspertem od jedzenia i wina w serialu Netflixa „Porady Różowej Brygady". Właśnie wystąpił w epizodycznej roli w serialu "Królowa".