Walka w oktagonie to koniec Mai Staśko? Odpowiada: "Te zasięgi są warte ryzyka" [TYLKO U NAS]

Feministka, aktywistka i dziennikarka. Zaciekle broni praw kobiet, pomaga ofiarom przemocy i... będzie jedną z gwiazd walk freak fightowych. I choć już zapowiedziała, że część swojego honorarium przekaże na pomoc ofiarom przemocy, jej decyzja wywołała lawinę hejtu. - Zarzuca mi się hipokryzję, ale jeśli mam możliwość odbić tę piłeczkę i mówić bardzo głośno o seksizmie czy przemocy, to wydaje mi się to sporą wartością, której inna feministka czy organizacja nigdy nie będzie miała - mówi nam Maja Staśko.

Ewa Walas: Skrzynka zapchana hejterskimi komentarzami?

Maja Staśko: Jest szaleństwo, ale chyba nie ma już takiego komentarza, który byłby w stanie mnie zaskoczyć. Decyzję o wzięciu udziału w walce na High League podejmowałam wiele miesięcy. Pierwszą propozycję miałam już we wrześniu, więc naprawdę miałam czas, żeby się zastanowić. Konsultowałam się z organizacjami pomocowymi, rozważałam wszystkie argumenty za i przeciw. Zdawałam też sobie sprawę, że pierwsze zderzenie z jakąś kontrowersyjną informacją budzi dużo emocji. Jeśli ktoś, kogo lubię czy szanuję, zdecydowałby się na coś, co w pierwszym odruchu budziłoby mój sprzeciw, mogłabym zareagować emocjonalnie – i naprawdę to rozumiem. Wiem też, że podjęłam taką, a nie inną decyzję i będę przy niej stać. Co więcej, dostaję też dużo wsparcia, którego się nie spodziewałam.

To jakie wątpliwości miała Maja Staśko przed podjęciem decyzji o walce?

Funkcjonuję w social mediach, właściwie każdy taki ruch jest ruchem wizerunkowym. Nie lubię patrzeć na siebie jak na wizerunek, wolę postrzegać się jako człowieka, który działa i pomaga, ale to nieuniknione. Bałam się więc, że przyćmi to ważne wartości, które chcę ludziom pokazywać.

Obawiałam się też, że będzie to dyskredytujące dla mnie jako dla dziennikarki. Że koniec, ostateczna kompromitacja. Ale przecież takie głosy słyszałam już dużo razy wcześniej – przy akcji z burgerem albo kiedy postawiłam się po stronie pracownic seksualnych. Kiedy używa się jakichś słów nadmiernie i przy każdej możliwej okazji, przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Jestem więc już na nie uodporniona. A przecież często takie komentarze nie są prawdą, nie mają żadnej merytorycznej podstawy. Kiedy rzuciłam wspominanym już burgerem, myślałam, że zraniłam cały świat, że jestem najgorszą osobą na świecie. Ale fala hejtu, która się na mnie wtedy wylała, była absolutnie nieproporcjonalnie do tego błędu.

Teraz mam to już przemyślane, przerobione i myślę, że psychicznie jestem gotowa zarówno na hejterskie komentarze, jak i na walkę. Moje emocje są też bardziej poukładane, dlatego jest dużo lepiej. Nie wiem, czy to endorfiny po treningu, czy pierwszy taki odruch, ale wydaje mi się, że tak jest.

Maja Staśko w High LeagueMaja Staśko w High League Fot. High League

Dla mnie największym zgrzytem było to, że zgodziłaś się na udział w gali Malika Montany. Człowieka, którego jeszcze niedawno krytykowałaś za nazwanie feminizmu chorobą psychiczną. Oskarżałaś go też o seksizm.   

To, że jestem częścią tej społeczności, nie oznacza, że zgadzam się ze wszystkim, co tam się dzieje. Podtrzymuję swoje zarzuty w stosunku do Malika Montany, a jednocześnie uważam, że wzięcie udziału w gali jest świetnym sposobem, by zwrócić na to uwagę. Pokazać, czym jest codzienny seksizm, obnażyć jego mechanizmy. Co z tego, że będę mówiła o tym przez lata w mojej bańce – przy takim wydarzeniu wysłucha mnie więcej osób.

I naprawdę wierzysz, że usiądziesz na konferencji przed galą i grzecznie i rzeczowo wyjaśnisz, czym jest seksizm i zwrócisz uwagę na ważne problemy społeczne?

Od samego początku mówiłam, że chcę występować w taki sposób. Z drugiej strony nie jestem naiwna i wiem, że ta przestrzeń to nie jest miejsce na pogłębione debaty. To jednak rodzaj rozrywki. Konferencja jest w przyszłym tygodniu, mam jeszcze czas, żeby się nad tym zastanowić. Na pewno wejdzie tu stres, ale postaram się reagować najlepiej, jak umiem. Mam lata doświadczeń z hejterami, będę się kierować intuicją. Nie wiem jeszcze, jak to wyjdzie. Może nie wyjdzie w ogóle, okaże się, że to nie jest miejsce na coś takiego, ale mimo wszystko wydaje mi się, że to, co mogę później zrobić z tymi zasięgami, jest ważne i warte tego ryzyka. Zarzuca mi się hipokryzję, ale jeśli mam możliwość odbić tę piłeczkę i mówić bardzo głośno o seksizmie czy przemocy, to wydaje mi się to sporą wartością, której inna feministka czy organizacja nie będzie miała.

A gala nie gryzie ci się ze sprzeciwianiem jakiejkolwiek przemocy?

Mam okazję pokazać na konkretnym przykładzie, na moim ciele, jaka jest różnica między prawdziwą przemocą a aktywnościami, w tej sytuacji sportem, które przemocą nie są.

Od lat powtarzam, że przemoc jest bez zgody. W sytuacji, kiedy do oktagonu wchodzą dwie osoby, które chcą to zrobić, znają zasady, w każdej chwili mogą odklepać i zrezygnować, a poza tym czerpią z tego bardzo konkretne korzyści związane z widocznością, wynagrodzeniem czy po prostu sportową rywalizacją – nie ma mowy o przemocy. To sport, spektakl, coś, na co dane osoby wyrażają zgodę na własną odpowiedzialność. To trochę jak BDSM, które też nie ma nic wspólnego z przemocą.

Przemoc ma bardzo precyzyjną definicję – to każda czynność polegająca na przekroczeniu granicy ciała czy komfortu psychicznego bez zgody. Komentarze seksistowskie, znęcanie się psychiczne – to przemoc. Walka w oktagonie – nie. Gdyby którakolwiek sportowczyni usłyszała, że jest przemocowczynią, byłoby to upokarzające i niezgodne z rzeczywistością. Nie mówimy o nich w ten sposób.

Druga rzecz to otoczka, która towarzyszy takim galom. I często w przemoc obfituje.

To prawda, tam dochodzi do przemocy. Ale przytoczę tu zdanie mojego trenera, który powiedział, że nie ma szansy, żeby osoba, która np. uderzyła kogoś podczas konferencji, w sytuacji poza oktagonem, była dalej w sporcie i istniała w tej przestrzeni. Takie zachowanie świadczy o braku szacunku do drugiego człowieka, jest po prostu niesportowe.

Na freak fightach takie rzeczy się dzieją – i ja się temu sprzeciwiam. Będę mówiła wprost, że to przemoc, coś takiego nie powinno mieć miejsca. Nie chciałabym żyć w świecie, w którym osoby stosujące przemoc są celebrytami. Ale to nie ja jestem taką osobą. Będę się więc temu sprzeciwiać, próbować reagować, tak jak w każdym innym miejscu, w którym spotkałam się z takim zachowaniem. To nie tak, że skoro jestem częścią tej społeczności, to każda osoba stosująca tam przemoc jest na moim sumieniu. Byłam członkinią środowiska literackiego, w którym dochodziło do przemocy seksualnej – starałam się z tym coś zrobić. Podobnie robiłam w moich poprzednich miejscach pracy i w każdym innym miejscu, w którym się znajdę. Ale nie jestem odpowiedzialna za czyny innych ludzi.

A czy ta gala nie wydaje ci się zwyczajnie obciachowa?

Trochę tak, ale nie przejmuję się tym mocno, bo sama bywam obciachowa i cringowa. Ale tak to działa, tak też działają media – mocno bazują na zasięgach. Wszyscy w tym istniejemy – dziennikarze, odbiorcy i paradoksalnie jesteśmy też za to odpowiedzialni.

Może nie wypadnę tam świetnie, nie będę się przekrzykiwać, nie będę wyjadaczką, która wszystkich zmiecie słownie. Nie wiem, zobaczymy. Postaram się zareagować najlepiej, jak umiem. Ale mimo wszystko wydaje mi się, że to, co mogę zrobić z tymi zasięgami, jest ważne i warte ryzyka.

Napisałaś, że skoro państwo nie zapewnia wsparcia najbardziej potrzebującym, wywalczysz je sama. 20 tys. zł przeznaczysz na Fundację Fortior, a kolejne 20 tys. zł trafi do Centrum Praw Kobiet.

Od początku wiedziałam, że pieniądze trafią do miejsc, które zajmują się pomocą ofiarom przemocy. Centrum Praw Kobiet działa w całej Polsce, prowadzi schroniska dla ofiar przemocy. To coś, czego moim zdaniem bardzo brakuje. Bo wsparcie psychologiczne można szybko zorganizować – są nawet psycholożki, które chcą w ten sposób pomagać nieodpłatnie. Natomiast jeśli chodzi o schronienie, bezpieczne miejsce bez adresu podanego do informacji publicznej – jest na wagę złota. Centrum Praw Kobiet ma takie miejsce i chciałam je wesprzeć.

Z drugiej strony mamy Fortior – organizację, która pomaga męskim ofiarom przemocy. Mężczyznom, którzy uciekają z toksycznych rodzin czy przed przemocą w rodzinie. Pieniądze pójdą więc na pomoc związaną z mieszkaniem treningowym – to takie bezpieczne miejsce, trochę poza społeczeństwem, w którym ofiary mają czas dla siebie, na swoje potrzeby, wsparcie psychoterapeutów. Po pobycie tam mogą wyruszyć w świat z ochroną, w którą zostali wyposażeni.

Od razu pojawiły się głosy feministek, które pisały, że 90 proc. przemocy dotyka kobiety. I dlaczego nie przeznaczę większości pieniędzy na pomoc kobietom. A mi się wydaje, że to źle postawiona sprawa. Podobnych fundacji dla kobiet jest więcej. Poza tym jest olbrzymia stygma związana z przemocą wobec mężczyzn. Mam więc wrażenie, że kiedy ktoś powie: "jestem po waszej stronie, taka przemoc też istnieje, nie ma się czego wstydzić", to będzie dla tych osób ważne. Poza tym Fortior jest dużo mniej znany, nie mają żądnych akcji promocyjnych i mogę powiedzieć, że ta gala będzie pewnym sposobem na ich wypromowanie.

A możesz powiedzieć, z kim będziesz walczyła?

Jeszcze nie, ale mogę powiedzieć za to, że nie będzie to na pewno Monika Laskowska*, o której rozpisują się media.

* aktorka, prezenterka telewizyjna. Prowadziła między innymi programy na żywo w stylu Tele Gra, przeprowadzała też wywiady podczas gal freak fightowych. Znana jako "najlepsza polska dziennikarka" - red. 

Queen of the black?**

Też nie, ale miałam propozycję walki z nią w innej federacji. Nie zgodziłam się i nie miałam w tym przypadku żadnych wątpliwości. Po pierwsze ta gala zaprosiła mężczyznę, który ma zarzuty wykorzystywania dziewczyn i osoby z niepełnosprawnością. Poza tym walka z Queen of the black po tym, jak miała próbę samobójczą, to żerowanie na kryzysie psychicznym. Zrobienie z tego kryzysu szopki jest niedopuszczalne. A ja od początku dopytywałam o to, jak czuje się moja przeciwniczka, jaki jest jej stan psychiczny. Ale myślę, że jej nazwisko będzie dla wszystkich zaskoczeniem.

** a właściwie Julia Pelc - młoda influencerka, youtuberka. W kwietniu ubiegłego roku trafiła do szpitala po próbie samobójczej. 18-latka przedawkowała leki. Jak przyznała, zrobiła to w związku z hejtem, jaki wylewał się na nią w sieci - red.

Gala zbiegnie się też terminowo z wydaniem twojej książki "Hejt polski".

Uprzedzając pytanie – w ogóle nie myślałam o tym, żeby w ten sposób tę książkę promować, ale cieszę się, że udało się zgrać to czasowo. Ta książka porusza ważny społecznie temat i dobrze, że będę miała okazję wspomnieć o tym na konferencji. Hejt to paliwo napędowe mediów społecznościowych, zebrałam w tej książce 300 stron autentycznych obelg i wiadomości, które dostawałam zaledwie przez kilka miesięcy. I co smutne: teraz też jestem gotowa na to, że przez najbliższych kilka tygodni będę tego hejtu doświadczać. Ale może dzięki temu uda mi się przejąć kontrolę. Ludzie mnie hejtują, a ja robię z tego swoją rzecz. Gdyby nie te obraźliwe wiadomości i komentarze, ta książka w ogóle by nie powstała. Co zabawne, zetknęłam się nawet z głosami, że tych hejterów wykorzystałam!

W ostatnich dniach pod twoimi wpisami w mediach społecznościowych również pojawiają się setki krytycznych komentarzy. Tym razem ws. patologicznego rynku mieszkaniowego w Polsce.

Przez ostatni miesiąc szukałam nowego mieszkania na wynajem. W większości ogłoszeń warunkiem był… brak dzieci. I zastanawiam się: jak my mamy rodzić te dzieci, gdzie one mają być i mieszkać, skoro nie w mieszkaniach. Jeśli cały kraj nas pyta: gdzie są te dzieci, to warto odpowiedzieć, że może tam, gdzie możemy wynająć mieszkanie z dzieckiem.

Podczas poszukiwania mieszkania zdarzyło mi się też stać w kolejce do obejrzenia lokalu. Był casting na najlepszego wynajmującego. O podobnych problemach piszą mi też ludzie. Jedna dziewczyna opowiedziała mi, że od właściciela mieszkania słyszała seksistowskie komentarze i jego kryterium na "castingu" był wygląd. Mam historie osób, które mieszkają w jednym pokoju z dwójką dzieci, a w drugim pokoju są ich rodzice. Albo relację kobiety, która wyprowadziła się od toksycznego męża i koczuje teraz z dzieckiem w czyjejś kuchni, bo nie stać jej na mieszkanie.

Myślę, że te nienawistne komentarze, o których wspomniałaś, są pokłosiem polaryzowania nas przez polityków. Nie zdajemy sobie sprawy, że to problem systemowy, że dotyka milionów ludzi. A kiedy przytrafia się nam, tłumaczymy sobie, że to my popełniliśmy gdzieś błąd, jesteśmy życiowymi przegrywami, coś zrobiliśmy źle. Zewsząd docierają do nas cukierkowe obrazki z życia celebrytów, które mają nam pokazać, że jeśli chcemy, to możemy osiągnąć wszystko. A jak się nie udaje, to znaczy, że nie chcieliśmy i niewystarczająco wcześnie wstawaliśmy.

To takie mity, z którymi obcujemy od urodzenia. A później ludzie mają potężne kryzysy, próbują odebrać sobie życie, bo uwierzyli w to, że jeśli tylko będą się dużo uczyć i pracować, to osiągną absolutnie wszystko i będą piękni i bogaci. To moim zdaniem moment, w którym już nie można milczeć. Za długo mówiono nam, że jeśli nie stać nas na mieszkanie czy na masło, to jest nasza wina. Czas mówić o tym, że każdy z nas ma prawo, żeby nie głodować, być traktowanym z godnością i mieć gdzie mieszkać. Obwinia się nas o to (i obwiniamy się nawzajem) o błędy systemu, a to bardzo na korzyść politykom, którzy w kuluarach planują podwyższyć sobie wynagrodzenia, podczas gdy nam rosną diametralnie koszty życia. W wiadomościach, które dostaję, widzę już maskymalne wkurzenie, doprowadzenie nas do ściany. Dalej jest już tylko obalenie tego muru.

Więcej o: