Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
Każdy przyszła para młoda musi dopełnić wielu formalności, aby oficjalnie powiedzieć sobie "tak". Wiele osób decyduje się na ślub kościelny. Zanim nastąpi, trzeba przedstawić księdzu odpowiednie dokumenty, a także przygotować się do ślubu, uczestnicząc w naukach przedmałżeńskich. Do tego dochodzi także poradnia rodzinna, która ma zapoznać młodych ludzi z naturalnymi metodami planowania rodziny i pogłębić ich wiedzę o małżeństwie, a także życiu rodzinnym. Choć wydaje się to błahe, przyszłe pary młode otwarcie mówią, że spotkania w poradni rodzinnej to najgorszy element ślubnych przygotowań.
- Dla mnie to było chore. Chodziliśmy na te spotkania, bo musieliśmy. Treści były kompletnie nietrafione. Czułam się tam, jakbym siedziała "za karę" - relacjonuje jedna z przyszłorocznych panien młodych, która chodziła na spotkania przy jednym z warszawskich kościołów.
Kościelne nauki przedmałżeńskie i poradnie rodzinne to zmora tysięcy par, które zdecydowały się na ślub kościelny nie ze względu na wiarę, a polską tradycję i namowy rodziców. Ci nowożeńcy, którzy mają to już za sobą, śmiało przyznają, że "jeśli chce się wziąć ślub kościelny, trzeba uzbroić się w cierpliwość".
Kursy i poradnie można odbywać w dowolnym miejscu i czasie. Ich celem jest "ukształtowanie człowieka jako rodzica i zrozumienie siebie, swojego sensu życia i powołania do małżeństwa". Do tego dochodzi "pragnienie doskonalenia sztuki bycia mężem i żoną, budowania więzi oraz pogłębianie swojej relacji miłości".
Dużo uwagi poświęca się też nauce "rozpoznawania swojej płodności, która pomaga odkryć powołanie do rodzicielstwa, na podstawie nowoczesnej wiedzy medycznej i zgodnie z nauką Kościoła". Jakby tego było mało, po spotkaniach nowożeńcy powinni "odkryć się na nowo i ukształtować tożsamość płciową i seksualność, tak by przynosiły one szczęście i służyły budowaniu jedności i miłości małżonków".
Treści przekazywane na spotkaniach budzą emocje, szczególnie że najczęściej głoszą je księża i zakonnicy, którzy niewiele mają wspólnego z małżeństwem i rodzicielstwem. Kolejny absurd to fakt, że poradnie rodzinne znajdują się przy kościele, co zwyczajnie budzi dodatkowy lęk.
Spotkania w poradni rodzinnej przy kościele to jakaś masakra. O ile same nauki przedmałżeńskie mogły cokolwiek wnieść do mojego życia i faktycznie wniosły, tak poradnia okazała się wyłącznie dopełnieniem formalności i straconym czasem
- relacjonuje Marlena, która jest już po ślubie i niezbyt dobrze wspomina przygotowania do niego. Powiedziała nam, co było dla niej zdecydowanie najgorsze:
Ile emocji we mnie siedziało, to tylko ja wiem. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Dali nam kalendarzyk i mamy szereg zadań. Każą mierzyć temperaturę w pochwie lub odbycie. Do tego obserwujemy konsystencję śluzu. Oczywiście tego nie zrobiłam, a dane spisałam z pierwszej lepszej strony w Internecie.
Kobieta wspomniała, że osoby, które przeprowadzały indywidualne spotkania, podkraśliły, że wiedza dotycząca naturalnego planowania rodziny jest niezbędna do życia.
Z relacji Marleny wynika, że poradnia przedślubna była zderzeniem ze ścianą, które skończyło się tym, że jako małżeństwo nie mają chęci czynnie uczestniczyć w życiu wspólnoty kościelnej. Ba, nawet nie chce im się chodzić na msze, bo jak mówi, mają "uczulenie na księży".
Kościół mnie zawiódł. Mamy XXI wiek i dostęp do medycyny, lekarzy, Internetu i doświadczeń bliskich. Nikt nie musi wchodzić w nasze strefy komfortu i ich zaburzać. Dla mnie to było za dużo, ale przełknęłam ślinę i zrobiłam, co kazali. W efekcie odsunęłam się od wiary, a to nie o to przecież chodziło
- dodała. Inna kobieta, która uczęszczała do poradni rodzinnej przy jednym z krakowskich kościołów, przyznaje, że idąc na spotkanie, liczyła, że dowie się wartościowych treści od ludzi, którzy wiedzą o rodzinie i rodzicielstwie nieco więcej, niż ona sama. Niestety, rzeczywistość ją bardzo zaskoczyła:
Myślałam, że to będzie inteligentna rozmowa dorosłych ludzi. Przeliczyłam się, bo kazano nam robić jakieś wykresy i prowadzić obserwacje własnego ciała. Normalne to to nie jest, ale odbębniliśmy te spotkania i mamy to z głowy. Do ślubu prawie dwa lata, ale jestem spokojna, że mamy to już za sobą.
Ilona, która jest już po ślubie, ma podobne zdanie co inne rozmówczyni i w rozmowie z kobieta.gazeta.pl otwarcie nie kryje oburzenia związanego ze spotkaniami, które wcześniej przedstawiano jej jako bardzo "wartościowe i pouczające".
Bardzo nie chciałam uczestniczyć w tym cyrku. Uważam, że to naruszenie mojej intymności, mojego ciała i wolnego wyboru. Rozumiemy się z przyszłym mężem bez słów. Dlaczego jakaś obca kobieta chce uczyć mnie naturalnych metod planowania ciąży i pokazywać mi, gdzie mam wkładać termometr i jak ma wyglądać mój śluz?
- pyta.
Nie każdy ma jednak tak negatywne wspomnienia związane z naukami przedślubnymi. Emilka, która już w październiku bierze ślub kościelny, w rozmowie z nami zdradza, że spotkania w jej parafii przebiegły w bardzo miłej atmosferze, a do tego można było nauczyć się ciekawych kwestii.
Spotkania prowadziły małżeństwa, które mają prawdziwe doświadczenie życiowe. Atmosfera była bardzo luźna, a sama forma przeprowadzania zajęć dość nieoficjalna. Czasami było więcej śmiechu niż teorii.
Zapytaliśmy przyszłą pannę młodą, co było dla niej pozytywnym zaskoczeniem na zajęciach przy kościele, a co zawiodło i więcej nie chciałaby do tego wracać:
Piękne było pisanie listów miłosnych po każdym spotkaniu i wręczanie ich przy następnym. W sumie zajęć było aż osiem, a listów siedem. Nigdy nie zapomnę chwil, kiedy w domowym zaciszu mogłam odczytać słowa skierowane prosto z serca od mojego przyszłego męża. Sami nigdy byśmy na to nie wpadli. Było też coś, o czym naprawdę nie chciałam słuchać. To oczywiście temat aborcji. Nic dodać i nic ująć.
Z relacji Emilki wynika, że nie tylko ona i jej narzeczony byli zdziwieni tematyką spotkania, na której szeroko omawiano kwestię aborcji. Narzeczona przyznaje, że mówiono wówczas, że aborcja jest przez Kościół "bezwzględnie potępiana". Prowadzący spotkanie chcieli uargumentować tę kwestię i mówili wówczas, że "Kościół uznaje zarodek za żywego człowieka i zawsze staje w obronie życia niewinnych".
O zdanie zapytaliśmy także jedną z matek, której syn w przyszłym roku weźmie ślub. Kobieta przyznaje, że kiedyś czegoś takiego nie było, a wymysły kościoła prowadzą do tego, że młodzi ludzie przestaną wierzyć i odejdą od wspólnoty.
Kiedy przyszła synowa opowiedziała mi, jak wyglądają nauki przedmałżeńskie i co robi się na poradni rodzinnej, zapytałam, czy przypadkiem nie zmyśla. To jakiś absurd. Dlaczego księża aż tak ingerują w życie młodych?
- pyta kobieta i dodaje, że wcale nie dziwi się, dlaczego aż tyle osób postanawia opuścić Kościół:
Gdyby mi kazano przed ślubem bawić się w takie formalności, to wyśmiałabym tego księdza w twarz. Nie dość, że płaci się za samo udzielenie sakramentu, daje się kwiaty na ołtarz do kościoła i przeznacza się pewną ofiarę na kościół, to dalej mało?