Kiedy rozmawiałam ze znajomymi o tym, że chcę pojechać do Suntago w weekend z dziećmi, wielu pukało się w głowę i mówiło, że chyba jestem szalona. - "Ty wiesz, co tam się dzieje?" - mówili. Na co ja im odpowiadałam, że właśnie nie wiem i chcę to sprawdzić. Padło na ostatni weekend wakacji, a dokładnie na niedzielę. Dorośli mają do wyboru trzy strefy: Jamango z tematycznymi zjeżdżalniami, basenami, brodzikiem dla maluchów i restauracjami, Relax, gdzie możemy odprężyć się w jednym z ośmiu basenów mineralnych oraz Saunaria z suchymi i mokrymi saunami, łaźniami parowymi i "basenem witalnym". Tylko pierwsza z nich jest dostępna dla dzieci, dlatego bilety kupiłam jedynie do Jamango.
Z Warszawy wyjechaliśmy o 16, na miejscu byliśmy chwilę przez 17. Wcześniej online kupiliśmy bilet czterogodzinny. Na parkingu było bardzo dużo samochodów i wtedy sobie pomyślałam - "Oho, będzie grubo". Jednak tuż po wejściu do Suntago okazało się, że nie ma kolejek i jest pusto. Wtedy mój mąż powiedział, że jeśli tych ludzi nie ma tu, to z pewnością są w środku i żebym lepiej przygotowała się na najgorsze. O tym napiszę wam w dalszej części tekstu. Zacznijmy od szatni.
Do Suntago pojechałam z dwójką dzieci, prawie sześcioletnią Zuzią, dwuletnim Maksem i moim mężem Mateuszem. Na basen chodzimy regularnie i przyznam szczerze, że nigdy nie spotkałam się z pływalnią, gdzie nie byłoby miejsca do siedzenia. Tuż po wejściu do szatni szukaliśmy wolnych szafek, a że dzieci już szalały, było to trzeba zrobić szybko. Te, które udało nam się znaleźć były tuż przy przebieralniach, ale nie było miejsca do siedzenia. Także mój mąż poszedł się przebrać, ja w tym czasie ogarniałam młodsze dziecko, kiedy on wrócił, ogarnął starsze, na samym końcu przebierałam się ja. Udało nam się to zrobić, bo byliśmy we dwójkę, gdybym była sama z dziećmi? Prawdopodobnie byłoby nam bardzo ciężko. Jak się później okazało, miejsca do siedzenia były, ale kawałek dalej i oczywiście nie było wolnych szafek.
Brak miejsca do siedzenia w szatniach fot. archiwum prywatne
Przebieralnie są też koedukacyjne. Nie ma szatni rodzinnych (albo nikt nas nie poinformował, że są), co uważam, że jest delikatnym minusem. W tak dużej przestrzeni spokojnie można by było wygospodarować choć jedną szatnię dla rodzin z dziećmi. Osobiście lubię mieć wybór w tej kwestii. Kiedy jestem sama na pływalni z córką, jest mi wszystko jedno, jaką mamy szatnię, bo ona jest już stosunkowa duża. Jednak z dwulatkiem i to uciekającym szybciej niż struś pędziwiatr, fajnie by było mieć zamkniętą przestrzeń. Ale to mały minus.
Szatnie w Suntago fot. archiwum prywatne
Zanim przejdę do opisu atrakcji — temat czystości. Spotkałam się z opiniami, że wszędzie jest brudno. I muszę się zgodzić, że w toaletach najczyściej nie jest. Wiem, że jesteśmy na basenie i wszędzie jest mokro, ale przyklejony do podłogi papier nie jest najprzyjemniejszym widokiem. Widziałam też w jednej z łazienek coś, co wyglądało jak wymiociny, ale kiedy wróciłam tam po dłużej chwili, już ktoś to sprzątnął.
Na duży plus natomiast — sprzątanie samej strefy basenowej. Nie zliczę, ile było osób w żółtych koszulkach z obsługi sprzątającej. Cały czas ktoś zgarniał nadmiar wody. To mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło.
Toalety w Suntago fot. archiwum prywatne
Przejdźmy teraz do tego, co najważniejsze w Suntago, czyli atrakcji. Miałam ogromne oczekiwania, słysząc, że to miejsce jest stworzone dla dzieci i dla dorosłych. Dla tych drugich na pewno, ale czy dla dzieci? Też, ale od 120 cm albo od 45 kg w górę. Moje dzieci nie zaliczają się niestety do tych przedziałów, więc został nam brodzik z małą zjeżdżalnią i coś na kształt pirackiego statku, gdzie zjeżdżalni było sporo, jednak - i to ogromne "ALE" - na żadnej z nich nie były zamontowane światła START - STOP czy zielone i czerwone. To powodowało wypadki. Dzieci, nie widząc, czy ktoś już zakończył swój przejazd, wchodziły na zjeżdżalnię i często kończyło się to kraksą albo jeszcze w środku zjeżdżalni, albo już na samym dole. Moja córka kilkukrotnie została mocno poturbowana.
Ponadto, jeśli mamy ograniczenia wieku czy wzrostu na zjeżdżalniach dla dorosłych i większych dzieci, to dokładnie to samo rozwiązanie powinno się znaleźć w strefie dla najmłodszych. Rozumiem rodziców zjeżdżających z pociechami, ale pijani mężczyźni nie powinni się znaleźć w tym miejscu, na tych atrakcjach. Nikt ich jednak stamtąd nie wyrzucał.
Strefa dla dzieci w środku fot. archiwum prywatne
Kolejki. Kolejny głośny temat z Suntago. Jestem pewna, że tam są, a na pewno są do tych najciekawszych zjeżdżalni. Podczas wyjścia z dziećmi te najpopularniejsze atrakcje mało nas interesowały. Ale mój mąż musiał pójść sprawdzić chociaż jedną. Choć tablica zapewniała, że w kolejce czeka się nie dłużej niż 15 minut, to ja w międzyczasie zdążyłam pójść z dziećmi do toalety, do szafek, kupić napoje, a on jeszcze nie zjechał, więc było to bliżej 25 minut. Zatem kolejki były, ale czas oczekiwania był do przyjęcia. Oczywiście w tym konkretnym przypadku.
Tłumy w strefie ze zjeżdżalniami fot. archiwum prywatne
Podczas oczekiwania na męża zapytałam jedną ze zjeżdżających, jak długo czekała na swoją kolej do jednej ze zjeżdżalni mieszczących się na trzecim piętrze (łącznie pięter jest pięć).
Tak naprawdę przede mną były dwie osoby, więc łącznie może 3 minuty
- odpowiedziała.
Zjeżdżalnie to raj dla dużych dzieci i dorosłych. Sama chciałabym większości z nich spróbować, ale będąc tam z najmłodszymi, jest to niestety niemożliwe, chyba że jest się we dwójkę i jedno z rodziców zjeżdża, a drugie pilnuje maluchów.
Kolejny minus, o którym muszę wspomnieć to samo umiejscowienie zjeżdżalni w strefie Jumango. Wszystko jest obok siebie. Te dla dorosłych i te dla dzieci. Jak możecie się domyślać, o katastrofę nietrudno. Nawet mi się oberwało: gdy czekałam, aż moja córka zjedzie z jednej zjeżdżalni, idący lekko chwiejnym krokiem mężczyzna zahaczył mnie i mojego syna materacem. Syn nie wiedząc, co się dzieje, zaczął od razu płakać, ja też byłam zaskoczona i nie usłyszałam "przepraszam". Tłumy przy zjeżdżalniach to, moim zdaniem, spory problem.
Tłumy przy zjeżdżalniach w Suntago fot. archiwum prywatne
Gdybym miała ocenić atrakcje dla dzieci w wieku 6 i 2 lat, byłoby to niestety 4/10.
W Suntago znajduje się również miejsce dla dzieci na zewnątrz, jednak warunki pogodowe nie pozwoliły nam skorzystać z tej atrakcji, bo było po prostu zimno.
A jednym z najbardziej obleganych miejsc było oczywiście jacuzzi, które było oblegane tłumnie i przez cały nasz pobyt próżno było tam szukać miejsca.
Tłumy w jacuzzi fot. archiwum prywatne
Restauracji i barów w Suntago jest łącznie sześć. Na piętrze znajduje się włoska restauracja VaBene i azjatycka Asiatica. Na dole, tuż obok zjeżdżalni, Pirat Snack Bar. Reszty restauracji niestety nie znalazłam. Nie są one umiejscowione obok siebie. Niemniej, po niespełna dwóch godzinach moje dzieci zgłodniały, więc udaliśmy się na pizzę, bo nuggetsy czy zapiekanki do nas w ogóle "nie przemawiały". Zaraz pokażę wam ile, to wszystko kosztuje, ale najpierw opowiem nieco więcej o włoskiej restauracji.
Wybór z karty był dość spory - pizze, makarony i sałatki. Choć głównie na papierze, bo w rzeczywistości o godz. 19 wielu pozycji już nie było, jak chociażby sałatki Cesar, którą miałam w planach zamówić. Ostatecznie wzięliśmy dwie margeherity za 33 zł i pizzę z salami za 39 zł. Do tego półlitrowe Mountain Dew za uwaga... 14 zł! Dzieci wybrały sobie mrożony napój Slush w palemce, który kosztował 15 zł za sztukę. Ta cena akurat w ogóle mnie nie zdziwiła, a nawet powiedziałabym, że jest stosunkowo niska.
Pizza jak pizza. Dzieciom smakowała. Ciasto niczym niewyróżniające się i mam wrażenie nawet, że była dość tłusta. Prawdopodobnie to zasługa dużej ilości sera i jeśli jesteście jego fanami, to powinna wam smakować. Mimo wszystko zjedliśmy ją ze smakiem, bo aktywność w wodzie sprawiła, że jednak byliśmy głodni. Ostateczna ocena 5/10.
Pizza dla dzieci fot. archiwum prywatne
A co z resztą jedzenia? Choć sama, go nie próbowałam, to zapytałam o zdanie jednego z przybyłych do parku gości.
Nuggetsy naprawdę dobre, frytki tłuste, a zapiekanka jak z przydrożnego baru.
- powiedział mi pan Marcin, turysta z Łodzi.
Ceny w Pirat Snack Bar fot. archiwum prywatne
Ile za jedzenie i napoje trzeba zapłacić w Pirat Snack Bar? Największą uwagę zwróciłam na napoje, które są po prostu drogie. Woda 8 zł, napoje gazowane w butelce 14 zł, soki 330 ml 10 zł, kawy od 9 do 14 zł. Najdroższe było piwo, które kosztowało 18 zł i z moich obserwacji wynika, że było zdecydowanie jednym z najpopularniejszych napoi w Suntago.
Łącznie za cały wyjazd zapłaciłam 629 zł. Same czterogodzinne bilety to koszt 363 zł (dorośli 129 zł, dziecko do 120 cm - 104 zł, dziecko do 90 cm - 1 zł). Dojazd z Warszawy samochodem do Suntago kosztował nas 150 zł, a na jedzenie wydaliśmy 116 zł, choć pewnie gdyby nie fakt, że niektórych pozycji z karty nie było, ten koszt byłby znacznie większy. Czy to dużo? Uważam, że tak, bo w tej cenie można znaleźć dużo lepsze atrakcje dla dzieci w wieku moich. W samej Warszawie czy okolicznych miejscowościach znajdują się super pływalnie z miejscem dla najmłodszych i nie trzeba za nie płacić 100 zł.
Z tak małymi jak moje — zdecydowanie nie, chyba że lubicie się stresować, bo trzeba mieć oczy dookoła głowy, żeby nikt ich nie stratował. Mogę jednak powiedzieć, że jest to miejsce dla dorosłych, którzy rzeczywiście mogą w Suntago miło spędzić czas. Nie wiem jedynie, jak wygląda strefa tylko dla dorosłych i co się tam dzieje. Coś, co mnie jednak mocno uderzyło to pijane osoby nie tylko w strefie 16+, ale również w tej, gdzie są najmniejsze dzieci.
Co ciekawe, zgodnie z regulaminem Suntago, "W parku wodnym zabronione jest korzystanie z basenów, zjeżdżalni oraz saun po spożyciu alkoholu, substancji odurzających lub innych substancji powodujących podobny efekt". Z drugiej strony, w restauracjach znajdujących się w obiekcie, można kupić napoje alkoholowe. W regulaminie znajdziemy jedynie zapis, że "personel ma prawo odmówić podania alkoholu osobie pijanej, niepełnoletniej, a także gościom, którzy są agresywni lub wulgarni".
Szatnia w Suntago fot. archiwum prywatne