Polka wyszła za hindusa. "Tu rodzice wciąż wydają za mąż nieletnie córki"

Ola od kilku lat mieszka w Bengaluru, mieście w stanie Karnataka na południu Indii. Jest pilotką wycieczek i żoną Abiego, który jest Indusem i hindusem. Opowiada o swoim weselu i wyjaśnia, dalszego aranżowane małżeństwa mają większą szansę na przetrwanie.

Więcej tematów związanych z życiem rodzinnym na stronie Gazeta.pl

Ewa Rąbek: Jak poznałaś swojego męża? 

W Tajlandii. Ja byłam tam na wycieczce objazdowej z grupą, on w podróży służbowej, jest dyrektorem w międzynarodowej firmie IT. Wymieniliśmy się wizytówkami. Miał się odezwać, jeśli kiedyś przyjedzie do Polski. Ja miałam zrobić to samo, gdybym jakimś cudem znalazła się w Indiach. I tak się stało w 2019 roku.    

Zjeździłaś pół świata, a nie byłaś wcześniej w Indiach? 

Nie. Omijałam ten kraj szerokim łukiem. 

Dlaczego?  

Ze względu na stereotypy, którym i ja początkowo ulegałam. Wydawało mi się, że to brudne, biedne i niebezpieczne miejsce. Za sprawą Abiego szybko zmieniłam zdanie i zrozumiałam, jak bardzo się myliłam. Ponieważ jestem pilotem wycieczek po Azji, nie było dla mnie problemem, by zmienić miejsce zamieszkania, dlatego to ja zdecydowałam się przenieść do Indii. 

Co na to twoja rodzina? 

Była przyzwyczajona do tego, że zawsze trudno mi było usiedzieć w miejscu. Jestem związana z branżą turystyczną od 2008 roku, więc przywykli, że zawsze gdzieś jeździłam, latałam. Zapewne liczyli się z tym, że kiedyś mogę się wyprowadzić za granicę na stałe. 

Nie bali się o ciebie? Indie uchodzą za szczególnie niebezpieczne miejsce dla kobiet... 

To kolejny mit, który staram się obalić na moim blogu, w mediach społecznościowych i podkastach. Statystyki w Stanach Zjednoczonych są znacznie gorsze niż te indyjskie. Czuję się tu bezpiecznie, podobnie jak moje koleżanki z Polski. Oczywiście nie chodzimy nocą po ciemnych zaułkach. To mogłoby być niebezpieczne w każdym miejscu na świecie. Z tego powodu i z racji mojej pracy zawsze doradzam, by zachować zdrowy rozsądek w czasie podróży. Niezależnie od tego, w którym kraju jesteśmy. 

Nie każdy Indus to hindus. A Twój mąż? 

On jest hindusem, ale nie wyklucza to możliwości wzięcia ślubu z kimś innego wyznania. Ja podchodzę do kwestii wiary holistycznie, dlatego chodzimy razem do świątyni, obchodzimy wszystkie ważne święta, no i mieliśmy ślub w świątyni. W Indiach nie funkcjonuje ślub konkordatowy, ale coraz więcej par rejestruje swoje małżeństwo również w urzędzie. Tak zrobiliśmy i my. Jest to ważna kwestia z punktu widzenia wizy i legalnego pobytu w Indiach. Warto też pamiętać, że każdy region Indii ma nieco inne obyczaje związane z ceremoniami świątynnymi, a każdy stan ma trochę inne procedury przy rejestracji małżeństwa. No i ślub z cudzoziemcem to zawsze sporo formalnościami do załatwienia. 

Jak wyglądały wasz ślub i wesele? 

W Indiach zwykle wszystko finansuje rodzina panny młodej, ale w organizację włącza się też ta od strony pana młodego. My pobraliśmy się w czasie pandemii, więc wszystko zorganizowaliśmy sami. Na bazarze kwiatowym zamówiliśmy girlandy, którymi wymieniliśmy się podczas ceremonii. Kupiliśmy też czerwone sari dla mnie i tradycyjną kurtę z kamizelką dla Abiego. No i w Indiach to para młoda kupuje prezenty dla gości i dla kapłanów w świątyni. 

Co im podarowaliście? 

Każdy z kapłanów dostał koszulę oraz wielkie pudło indyjskich słodyczy. Rodzinie trzeba podarować coś bardziej wartościowego, np. biżuterię. Pozostali goście dostali piękną ceramikę. 

Tego dnia miałaś na sobie piękne sari i efektowną biżuterię... 

Tak. Biżuteria panny młodej ma tu ogromne znaczenie. Tradycyjnie stanowi część jej wiana. Zwykle jest wykonana ze złota i kamieni szlachetnych, kosztuje od 20 tys. zł w górę. Oczywiście jej koszt zależy od zamożności rodziny. Tę, którą miałam na ślubie, pożyczyła mi teściowa. Z kolei założenie sari jest bardzo trudne, wymaga wiele wprawy, dlatego pomagała mi siostra Abiego. Nadal mam trudności z zakładaniem sari, więc na oficjalne okazje zawsze staram się zorganizować pomoc jakiejś doświadczonej znajomej. 

Jak wyglądała ceremonia? 

Hinduski ślub zwykle trwa kilka dni, składa się z wielu elementów. Często pierwszego dnia ma miejsce tzw. recepcja, czyli przyjęcie otwierające. To uroczysta kolacja czasem połączona z zaręczynami. Następnego dnia odbywa się haldi, czyli nacieranie młodych pastą z kurkumy oraz mhendi, podczas którego dłonie i stopy panny młodej są malowane henną. Wesele tak naprawdę odbywa się przed ślubem, to impreza sangeet. Wszyscy tańczą i śpiewają. W dniu ślubu tradycyjnie pan młody przyjeżdża po pannę młodą na koniu (dawniej zdarzało się, że i na słoniu), ale teraz zwykle jest to elegancki samochód. Towarzyszy mu rodzina. Na miejscu wita ich rodzina panny młodej i wszyscy jadą w miejsce, gdzie czeka kapłan. Może to być świątynia, ale równie dobrze zadaszone miejsce na plaży, w ogrodzie etc. Narzeczeni siedzą przy świętym ogniu, a kapłan odprawia rytuały. Następuje wymieniają się kwiatowymi girlandami i siedmiokrotnie obchodzą palący się ogień na znak siedmiu przysiąg małżeńskich - obiecują sobie m.in. opiekę i wsparcie we wspólnej drodze przez życie, z tym że kwestia zapewnienia stabilności finansowej leży po stronie męża, a dbanie o ogniskowo domowe - po stronie żony. 

W czasie ceremonii pan młody robi czerwoną linię na przedziałku panny młodej. Dlaczego? 

Nazywa się to sindur, to tradycyjny znak mężatek. Pierwszy raz wykonuje go mąż, potem zamężna kobieta powinna go robić codziennie sama. Czasem ma postać kropki. W dawnych czasach proszek, którym robiono sindur, zawierał rtęć, która miała pobudzać krążenie u kobiety i spowodować, że szybciej zajdzie w ciążę. 

 

Czy wyobrażenie, że na hinduskich ślubach i weselach pojawiają się setki gości, to także stereotyp? Pokłosie filmów Bollywood?

To akurat nie. Na takim wydarzeniu pojawiają się setki, a nawet tysiące gości, bo ślub to bardzo ważne wydarzenie społeczne. Rodzice odkładają na nie pieniądze czasami przez całe życie swojej pociechy. Wiadomo, że sporo zależy od tego, jak zamożna jest rodzina, ale bezdyskusyjnie to jedna z większych inwestycji życia w Indiach.

Czy w Indiach wciąż są popularne małżeństwa aranżowane? 

Tak, i zwyczaj ten ma się świetnie. 

Indusi nie chcą pobierać się z miłości?

Chcą i pobierają. To, że małżeństwo jest aranżowane, nie wyklucza przecież uczucia między nimi. A aranżowane małżeństwa mają większe szanse na przetrwanie.

Dlaczego?

Dlatego, że z pomocą rodziny, znajomych i swatów można dla dziewczyny lub chłopaka znaleźć kogoś o podobnym statusie społecznym, z podobnymi zainteresowaniami i oczekiwaniami wobec drugiej połówki. Obecnie młodzi nie są jednak przez rodziny zmuszani do ślubu i jeśli się sobie nie spodobają, mogą randkować dalej, aż znajdą "tę jedyną" lub "tego jedynego". Mogą się też podać po poradę do astrologa. W Indiach ślub to ważny związek dwóch rodzin, dlatego ważne jest błogosławieństwo rodziców. 

To brzmi jak recepta na szczęśliwy związek...

I tak, i nie, bo w końcu nikt nam nie da gwarancji, że małżeństwo będzie udane, ale warto zwrócić uwagę, że w Indiach rozwodów jest zaledwie 1,1 proc.  Kulturowo ślub to przemyślana inwestycja na całe życie, a nie poryw serca rodem z komedii romantycznej. Kalkuluje się wszystkie "za" i "przeciw", a rozwodnicy (zwłaszcza kobiety) mają potem spory problem w znalezieniu nowego partnera.

A co ze ślubami nieletnich?

W biedniejszych regionach Indii wciąż się niestety zdarzają. Według przepisów zawartych w Specjalnej ustawie o małżeństwach z 1954 r. minimalny wiek panny młodej to 18, a pana młodego - 21 lat. Chociaż teraz trwają w rządzie dyskusje na temat konieczności podniesienia tego wieku kobiety także do 21 lat.

 

Dlaczego rodzice mimo to decydują się wydać za mąż nieletnią córkę?

Wynika to z biedy, starania o zachowanie statusu i dobrego imienia dziewczyny, a co za tym idzie - całej rodziny. Im biedniejszy region, tym mniejsze wiano panny młodej, im szybciej wydamy ją za mąż, tym mniej musimy zbierać pieniędzy. Do tego jeśli w akcie młodzieńczego szaleństwa (lub napaści) dziewczyna zajdzie w ciążę, nie będąc mężatką, to szansa na ułożenie sobie potem życia jest bardzo niewielka. Rząd z pomocą organizacji pozarządowych, m.in. UNICEF-u, próbuje walczyć z łamaniem tych przepisów, ale w praktyce wygląda to tak, że o wielu przypadkach się nie dowiadują, bo niektóre grupy społeczne są bardzo hermetyczne, nie zdradzają swoich tajemnic i nie zamierzają zmieniać zasad funkcjonowania, które obowiązują od wieków...

A czy ty jako mama zwróciłabyś się do swatki o pomoc w znalezieniu idealnej połówki dla swojego dziecka? 

To bardzo trudne pytanie. Myślę, że to zależałoby od mojego dziecka, to powinna być jego decyzja, nie moja. Wierzę, że każdy z nas ma w życiu swoją karmę - coś jest nam zapisane - dlatego decyzje powinniśmy podejmować za siebie, a innym dać przestrzeń uczenia się na własnych błędach.

 
Więcej o: