Były mąż pani Marty nadużywał alkoholu, był agresywny wobec swojej partnerki, a ponadto korzystał z usług agencji towarzyskich. Kobieta podejmowała próby rozpoczęcia terapii małżeńskiej, jednak okazywały się one bezskuteczne. W 2020 roku w Sądzie Okręgowym w Warszawie zapadł pierwszy wyrok w tej sprawie - wymiar sprawiedliwości uznał męża pani Marty winnym rozpadu małżeństwa.
Rok później jednak w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie zapadła szokująca decyzja. Instancja zmieniła wcześniejsze orzeczenie sądu, uznając ofiarę przemocy współwinną rozpadu związku małżeńskiego.
Ogromne oburzenie wzbudziło uzasadnienie decyzji, w którym stwierdzono m.in., że trwałość małżeństwa jest najważniejsza - niezależnie od tego, do czego dochodzi w danym związku. Jednak najbardziej bulwersujący okazał się fakt, że sąd uznał, iż kobieta powinna była inicjować kontakty seksualne z opresyjnym mężem.
Z wyznaczeniem wyraźnych granic tej tolerancji, lecz poprzez okazanie czułości, wykazanie inicjatywy, wciągnięcie męża w bliskość i intymność małżeńską w możliwie dużym stopniu na tyle, aby odzyskał silniejsze zainteresowanie wspólnym spędzaniem czasu, a tym samym by osłabione zostały skłonności pozwanego do udziału w imprezach z kolegami oraz do stałego krytykowania powódki. Po prostu należało przejawiać pozytywną, ciepłą i wyrozumiałą postawę
- napisano w orzeczeniu.
Skandaliczną decyzję instancji, opisaną w reportażu Marii Organ komentuje w rozmowie z kobieta.gazeta.pl Agat Bzdyń. Radczyni prawna i specjalistka w zakresie praw człowieka, związana z organizacją Feminoteka, nie ma wątpliwości, że wyrok godzi w poczucie bezpieczeństwa osoby, która jest stroną pokrzywdzoną. - To się nie nadaje do skomentowania w parlamentarnych słowach - zauważa.
- Przede wszystkim wyrok ten narusza standardy, określone w Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Nie jest tajemnicą, że sądy w Polsce nie zapoznają się z tymi standardami, często nie czytają wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka - ten sąd ewidentnie tego nie zrobił - podkreśla ekspertka.
Gdyby było inaczej - jak dodaje - w orzeczeniu nie znalazłyby się skandaliczne sformułowania wtórnie wiktymizujące osobę, która chciała się uratować i uciekła od przemocowego partnera.
- Odebrałam to uzasadnienie jako niesamowity mansplaining - że "trzeba było zrobić to i to". Nie. Osoba robi to, co w danym momencie czuje, że jest dla niej najlepsze. I jeżeli ratuje się z sytuacji opresyjnej, to nie należy od niej absolutnie wymagać, że jeszcze będzie swojego oprawcę o cokolwiek prosić i próbować ratować ten związek. To jest po prostu nierealne - mówi.
Podkreśla, że w tej sprawie "zabrakło wiedzy orzeczniczej odnośnie standardów europejskich". I tu należy przywołać wyrok Wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz) J.L. przeciwko Włochom z 27 maja 2021 roku - który jawnie mówi o wtórnej wiktymizacji ofiary przez wymiar sprawiedliwości.
- Wyrok ten mówi, że w swoich uzasadnieniach sąd nie może posługiwać się sformułowaniami, stygmatyzującymi osobę, będącą stroną procesu - zaznacza specjalistka.
Sąd nie może stygmatyzować osoby, która jest pokrzywdzona przestępstwem. To narusza art. 8 Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności
- podkreśla Agata Bzdyń.
Radczyni dopytywana o to, czy w takim razie zasadne jest stwierdzenie, że sąd tym samym naruszył międzynarodowo ratyfikowaną konwencję, odpowiada twierdząco. - Myślę, że osoba pokrzywdzona, kobieta, w której sprawie wydano taki wyrok procesie, jak najbardziej mogłaby złożyć skargę do Europejskiej Trybunału Praw Człowieka - ocenia.
Co taka decyzja sądu oznacza dla kobiet żyjących w Polsce? - Ten wyrok jest nad wyraz szkodliwy, utrwala stereotypy, utrwala wtórną wiktymizację. Obarcza kobietę ciężarem ratowania związku, w którym jest przemoc, w którym często jedynym rozwiązaniem jest ucieczka - zaznacza.
Specjalistka przyznaje, że także w swojej praktyce zawodowej z takimi wyrokami spotkała się kilkukrotnie.
- Niestety widzę brak edukacji wśród sędziów, w społeczeństwie. Społeczeństwo nie chce się edukować w tym zakresie, nie przyjmuje pewnych standardów, trwa przy stygmatyzacji osób, będących ofiarami takich przestępstw jak np. zgwałcenie czy znęcanie się. I ma to wydźwięk właśnie w takich wyrokach - podkreśla.
Jest to niesamowicie przygnębiające dla mnie jako kobiety, jako prawniczki. Idąc do sądu, oczekuję, że będę spotykała się z najwyższymi standardami, a nie z uprzedzeniami i fobiami. Że ja i moje klientki będziemy traktowane z należytym szacunkiem. A według mnie takie uzasadnienie jest również wyrazem braku szacunku dla wszystkich ofiar przemocy w Polsce
- stwierdza Agata Bzdyń.
Przypomnijmy, czego dotyczył przywołany przez naszą rozmówczynię wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 27 maja 2021 roku. Siedmiu mężczyzn zostało wówczas oskarżonych o gwałt zbiorowy na studentce historii i teatru.
Pokrzywdzona zaskarżyła sposób, w jaki przeprowadzono postępowanie karne sądu, w wyniku którego oprawcy zostali uniewinnieni. Taka decyzja sądu naruszyła jej prawa i interesy, wynikające właśnie ze wspomnianego wyżej art. 8 konwencji - który z kolei dotyczy szacunku do życia prywatnego,
Sprawa toczyła się w sądzie przez dwa lata. Obrońcy oskarżonych mężczyzn uciekali się do skandalicznych praktyk w postaci podważania wiarygodności kobiety, zadawali pytania dotyczące jej życia rodzinnego, orientacji seksualnej oraz kontaktów intymnych, które nie były w żaden sposób powiązane ze sprawą.
Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że postępowanie to było sprzeczne i z zasadami, wynikającymi z prawa międzynarodowego w zakresie ochrony praw ofiar przemocy seksualnej i z włoskim prawem karnym.
Źródła: weekend.gazeta.pl/Feminoteka