Opiekunka hospicyjna: ksiądz Jan mówił, że "jak sobie całe życie zapracujesz, to tak masz"

Aga Kozak
Hospicjum to też życie. Najdrobniejsze rzeczy mają tu dla nas znaczenie - mówią mi opiekunki medyczne z puckiego hospicjum. Każda z nich przeprowadziła "na drugą stronę" około tysiąca pacjentów. To "zapinanie w worek", ta toaleta pośmiertna, to szczególny moment.

Aga Kozak: Jesteście panie opiekunkami medycznymi…

Małgorzata Żalikowska*: …co oznacza, że dużo czasu spędzamy przy pacjencie. Nasza praca zakłada bliskość, obecność, ale też pielęgnację…

Wioletta Broniarz**: …karmienie, przewijanie, zmianę pozycji, ale też towarzyszenie w trakcie np. spacerów.

Lekarze i pielęgniarki są od innych spraw niż mycie, przebranie czy przyniesienie dodatkowego koca w nocy. To my trzymamy pacjentów za rękę, kiedy przechodzą ciężkie chwile.

Ta praca emocjonalna, empatyczna to też część waszego dnia…

W:…a często w nocy - gdy wrzawa dnia codziennego ucicha, znikają odwiedzający, nawet radio już nie gra. To wtedy do pacjentów przychodzi samotność i lęk, a nie chcą często zadzwonić do bliskich, by ich nie obudzić, przeszkadzać. Więc to przed nami - podczas wieczornej toalety - pacjenci się otwierają. Często wysłuchujemy bardzo różnych historii życiowych, opowiadają nam też o swoich lękach: przekazujemy te informacje dalej do psychologa, bo my możemy po ludzku przytulić, a nie rozwikływać coś skomplikowanego.

M: Mówią nam o tęsknocie za bliskimi, ale też o swoich dolegliwościach i potrzebach.

W: Bo my wysłuchamy, uczeszemy włosy, zmienimy koszulkę i ułożymy pacjenta/tkę tak, żeby nie bolało.

Jak panie trafiły do tego zawodu? Jaki impuls popycha akurat w tym kierunku?

M: Trzeba być osobą empatyczną, ciepłą, która nie boi się być blisko z drugim człowiekiem. Umieć słuchać i widzieć potrzeby. My to umiemy. Ja już w szkole średniej myślałam o tym, że chciałabym robić coś, gdzie mogłabym być blisko drugiego człowieka, komuś pomóc. Kiedy dowiedziałam się, że powstaje Puckie Hospicjum - zaczęłam tam przychodzić jako wolontariuszka, potem skończyłam szkołę kształcącą w zawodzie opiekun medyczny, aby zdobyć potrzebne umiejętności i móc działać więcej. Ta praca daje mi szczęście, co może dziwnie brzmieć w kontekście takiego zawodu.

W: Ja z kolei - choć już w liceum myślałam o zawodzie medyka - po drodze do puckiego hospicjum z niejednego pieca chleb jadłam, spędziłam np. lata pracując w firmie handlowej, ale po urodzeniu drugiego dziecka wróciłam do swojej pasji rękodzielniczej. To zaprowadziło mnie z kolei przez zajęcia rehabilitacyjne i terapii zajęciowej właśnie tu. Ponieważ okazało się, że w hospicjum NFZ etatu terapeuty zajęciowego nie przewiduje - zostałam opiekunką medyczną. No i co? Po latach zajęłam się też terapią zajęciową. Robimy różne rzeczy…

… od kiszenia ogórków…

…po wszystko to, co otwiera pacjentów na rozmowę, bycie razem. "Efekty" – typu rysunek czy ogórki to "efekt uboczny", który oczywiście z dumą trafia do rodziny.  Z resztą ta rodzina też bywa najlepszym pretekstem do takiej pracy ręcznej i terapeutycznej. "Dla córki proszę to zrobić", "dla wnuka!" - działa cuda i skutecznie zwalcza wymówki typu "to nie dla mnie", "nie umiem", "nie mam talentu" albo "nigdy tego nie robiłam/łem". Czasami dzieją się podczas tego robienia rzeczy niezwykłe…

Proszę opowiedzieć!

W: Zima była okrutna, mieliśmy więc robić karmnik dla ptaków. Znalazłam prosty projekt, kupiłam drewniane elementy… Dwóch panów tak się do robienia tego karmnika zapaliło, że usłyszałam "maleńka, ty to możesz nam zrobić kawę, a w ogóle, kto to projektował?". Jeden z nich poszedł nawet po fajki - mimo moich gorących protestów, że tu nie można palić. I ci dwaj panowie, prawie na śniegu, w klapkach, z papierosami w zębach złożyli karmnik pokrzykując do siebie "trzymaj, ja będę tu piłował!". Na chwilę zapomnieli o chorobie, pokazali co potrafią. Ten karmnik tu nadal jest, podobnie jak zielnik na kółkach od świętej pamięci pana Józefa - spawacza.

Uśmiechacie się jak o tym opowiadacie.

W: Te wyraziste osoby, czasem takie, które zaszły za skórę pamięta się najlepiej…

M: Nie ukrywamy, że są tacy pacjenci, którzy są lub byli nam szczególnie bliscy.

W: My też łatwiej płaczemy, łatwiej się śmiejemy, łatwiej się przytulamy - to nam daje ta praca. Ale zawsze przeżywamy stratę - gdy ją przestaniemy przeżywać, to trzeba będzie pewnie zmienić zawód. Dużo wspominamy, dużo rozmawiamy, przytulamy się - to nam pomaga.

W naszym hospicjum nikt nie powie "przywiązujesz się za bardzo do pacjenta, tak nie wolno".

M: Mi pomaga oddzielenie: spraw z pracy nie biorę do domu, choć tu, w hospicjum, daję z siebie tyle ciepła, serca i uważności ile mogę.

W: Na pewno łatwiej sobie radzimy, gdy pacjent ma na koncie wiele lat i doświadczeń, niż gdy pacjent/ka mógłby/mogłaby jeszcze tyle przeżyć.

A serce już naprawdę się ściska, kiedy widzimy dzieci przychodzące do mamy czy taty z laurkami, cieszące się każdą godziną, którą i my się cieszymy, ale wiemy, że zaraz tych laurek nie będzie już dla kogo rysować…

I choć rodziny, i my jesteśmy pod opieką psychologów, wiemy o nieuchronności tego, co nadejdzie, to jednak trudno się z tym pogodzić.

M: Ale są też pacjenci, którzy są tak pogodzeni że śmiercią, że już pytają, "kiedy to będzie", chcą już odejść.

W: A w hospicjum nie jest tylko tak, że opieką jest objęty pacjent - kompleksowo, bo od lekarzy/ki, pielęgniarki, opiekunki, dietetyka, rehabilitantów - lecz i nasz zespół jest bardzo zgrany, zaopiekowany i się wspiera. Jeśli do tego dochodzi rodzina, która się opiekuje pacjentem - to opieka hospicyjna jest w pełni domknięta. My wspieramy też właśnie rodziny i bliskich - i to pomagając na wielu różnych płaszczyznach, nawet wtedy, kiedy bliscy pacjenta pogubią się np. w sprawach prawnych dotyczących opieki.

A czy rodziny chcą się opiekować osobami odchodzącymi? Przecież w naszej kulturze odsunęliśmy się od śmierci: nie ma już rodzin wielopokoleniowych, nie rodzi się i nie umiera w domach, nie przezywa długo żałoby, bo nie ma na nią miejsca…

W:...panuje kult ciała i młodości - pewnie, pełna zgoda.

Ale gdy tylko w rodzinie są dobre relacje to bliscy są obecni, a cywilizacyjne, nowoczesne rozwiązania służą im do podniesienia jakości chorowania. Nie boją się dotyku, bliskości, włączają się w opiekę.

Gorzej jest, gdy dotychczasowe relacje są chłodne – np. po wieloletnich sporach, czy izolacji. 

Miewamy też - choć rzadko - takie rodziny, które do hospicjum przychodzą ubrane na czarno, stają w nogach łóżka i pytają „Jak się mama czuje? Panie zawołamy to mamie koszulkę zmienią, bo panie się lepiej znają".

M: Jeśli wcześniej nie trzymało się za rękę mamy czy taty - bywa, że pojawia się lęk przed tym i podczas choroby. Pomagamy to oswoić - z całym naszym zespołem, również z psychologami - bo w opiece hospicyjnej w opiece jest pacjent i cała jego rodzina, i bliscy.

W: Ksiądz Jan mówił, że "jak sobie całe życie zapracujesz, to tak masz", choć zdarzają się i spektakularne historie godzenia się, pojednania przed odejściem. Ludzie zdają sobie sprawę z tego, że tego czasu jest coraz mniej, więc zbliżanie się postępuje szybko.

Ten moment, kiedy - często przy wsparciu psychologicznej opieki - ludzie, którzy nie byli ze sobą blisko biorą się w ramiona, jest tak wzruszający, że nie da się nie płakać.

Pamiętam pana, któremu rozeszły się drogi z synami, ale jakimś sposobem odnaleźli się. Synowie kupili mu zegarek, który był dla tego pana takim dowodem miłości, że ściągał go tylko do mycia, a i wtedy musiał mieć na niego oko. Wszystko co ich poróżniło, poszło w zapomnienie. I dużo słyszałyśmy takich zakończeń historii "a, bo my nie utrzymujemy ze sobą kontaktu od 20 lat".

M: Ale są też osoby, dla których dopiero nasze hospicjum jest domem, w którym doświadczają bliskości i miłości. Ktoś ich przytulił, posłuchał. Stajemy się ich rodziną.

Ale wy też niesamowicie dbacie o tych swoich pacjentów, pamiętając ogromną ilość szczegółów…

W: Gdy ktoś mówi, że lubi jakiś np. rodzaj kwiatu - bywa, że opiekunki czy pielęgniarki to zapamiętują i go dla niej zrywają po drodze do pracy. Taki kwiatek w wazoniku staje się nagle taki ważny. Mamy też na specjalnym wózku wybór perfum dla pań, żeby miały się czym perfumować.

M:

Bo hospicjum to też życie. Najdrobniejsze rzeczy mają tu dla nas znaczenie.

W: Staramy się zachować wszystko, co dla pacjenta ważne - bo choroba naprawdę potrafi odrzeć ze wszystkiego. Ludzie mówią "po co ten zachód?", przecież ta osoba odchodzi. Tymczasem to, co może sprawić pacjentowi ogromną przyjemność to zaproszenie do niego barbera i pielęgnacja brody czy ufarbowanie odrostów - to są cuda! Mamy tu panie, które przychodzą i wolontaryjnie robią manicure…

Małgosia to z resztą mistrzyni detalu: pamięta, "że była gdzieś pomadeczka", którą kocha jakaś pani i potrafi przekopać całą szafę, dopóki jej nie znajdzie i nie muśnie usteczek kolorem.

M: Ja wiem, że taki dotyk i dbałość sprawi pacjentom/kom ogromną przyjemność.

W: A to wszystko i nam daje ogromną radość i pewnie to właśnie powoduje, że się nie wypalamy.

M: Ogromną satysfakcję sprawia nam to, gdy widzimy, że pacjent się czuje bezpiecznie. Gdy na nas czeka z uśmiechem.

A słyszałam przekorne i niby obrażone "Nie rozmawiam z panią, trzy dni pani nie było!" - po waszym powrocie z zasłużonego urlopu!   

W: Tak! Też się zdarza! I wiemy, że to z miłości! Zdarza się też taka "chemia" z pacjentami. Pamiętam pana, który lata temu trafił do nas z rurką tracheotomijną, co powodowało, że nie mógł mówić. Ale myśmy mimo to "rozmawiali", bo się uwielbialiśmy. Pamiętam, jak kiedyś, gdy leżący z nim na sali współpacjent nie chciał oddać kluczy do sal - z jakiegoś powodu uparł się, żeby je pochować, pan pacjent stanął nad nim w pozycji szeryfa i kazał gestem oddać klucze. I to już! - pokazał gestem. I pacjent oddał. Pamiętam, gdy próbowałam dopytać go, gdzie się urodził i pantomimą doszliśmy do tego, że na Helu, a ja dopytywałam o to, czy o było fajne, wychowywać się w takiej bliskości morza, plaży.

To był taki pacjent, który tak się z nami dobrze czuł, że potrafił się ze mną gestami pokłócić, lub pokazać mi, że głupoty gadam.

Któregoś dnia dogadał się z jakimś wolontariuszem i zażyczył sobie, by zawieźć go do sklepiku z pamiątkami i przywiózł mi stamtąd kubek z napisem "Hel". Mam go do dziś. O, już płaczę.

Każda z was odprowadziła już ponad tysiąc pacjentów.

W: Przez dwanaście lat - bo myśmy już tu były od początku, kiedy jeszcze ksiądz Jan tu był - to tak, myślę, że około tysiąca.  

M: Ale to "zapinanie w worek", ta toaleta pośmiertna to szczególny moment: my do naszych pacjentów nadal wtedy mówimy "pan", "pani" i po imieniu - np. "pani Irenko", "panie Tomaszu". Informujemy ich nadal z szacunkiem - jak to robimy zawsze - że np. będziemy ich obracać na bok, ale delikatnie. Zwracamy się do nich wprost - jak z resztą zawsze tutaj, bo taką mamy kulturę pracy, że przy pacjencie nie omawiamy sobie np. z Wiolą swoich prywatnych czy służbowych spraw. Pożegnałyśmy tak właśnie po tysiąc osób.

W: Każdej z nich mówię "do zobaczenia", więc niezły tłum będzie, gdy się spotkamy tam kiedyś. A na razie żyjemy - i to chyba głębiej i intensywniej niż inni.

A czy wy według siebie postrzegacie inaczej życie niż większość ludzi? Np. nie uważacie rzeczy, które inni uważają za problemy, za rzeczy trudne?

M: Mnie poprzestawiały się pewne wartości, wiem, co w życiu jest najważniejsze: bycie ze sobą, nie odkładanie rzeczy na później…

W: …nie przejmowanie się głupotami…

M: …drobiazgami, bo są rzeczy o wiele ważniejsze, które doceniamy.

W: Nie spinają mnie rzeczy, o które bym kruszyła kopię. I nie rozmawiam już z ludźmi "ze świata" o naszej pracy, bo tyle się nasłuchałam "jak ty tam wytrzymujesz, ja bym nie mogła, bo ja jestem taka wrażliwa!". Ja też jestem wrażliwa i dlatego wytrzymuję, ale nie tłumaczę już tego, że tak, pracuję tam, gdzie ludzie umierają - i jestem szczęśliwa.

Małgorzata ŻalikowskaMałgorzata Żalikowska fot. arch. prywatne

Małgorzata Żalikowska* - opiekunka medyczna. Pracuje w Puckim Hospicjum ponad 12 lat. Już w szkole średniej marzyła o pracy, w której mogłabym pomagać drugiemu człowiekowi. Dzięki pracy w hospicjum może spełniać to marzenie. Praca w hospicjum, to dla niej  więcej niż praca, to powołanie, w którym się realizuje. 

Wioletta BroniarzWioletta Broniarz fot. Andrew Sipajlo

Wioletta Broniarz** - opiekunka medyczna, terapeutka zajęciowa. Codziennie pomaga osobom śmiertelnie chorym i opiekuje się nimi. Towarzyszy pacjentom i ich rodzinom w tym trudnym, a zarazem szczególnie ważnym momencie, którym jest odchodzenie. W Puckim Hospicjum pracuje od 2009 roku. 

Więcej o: