Skandalistka o ciętym języku. Tak wielu widzów zapamiętało właśnie Jolantę Rutowicz. Program "Big Brother" otworzył jej drzwi do świata show-biznesu. W pewnym momencie zwyciężczyni 4. edycji show postanowiła jednak opuścić Polskę i obecnie mieszka w USA. Rzadko udziela się w mediach, a jej profil na Instagramie jest prywatny. Dla serwisu kobieta.gazeta.pl postanowiła zrobić wyjątek i opowiedzieć, jak wspomina okres w Domu Wielkiego Brata.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Jolanta Rutowicz: Wymyśliłam sobie sukces, zaprojektowałam go w marzeniach, a potem krok po kroku realizowałam. Jak większość kobiet marzyłam o sławie i blasku fleszy, co po latach uczestniczenia w show-biznesie, uznaję za cel spełniony, zaliczony i czas na coś nowego. Teraz czuje się gwiazdą z USA.
J.R.: Wizerunek był wykreowany, ale wszystkiego nie da się udawać. Chociażby łez, emocji i zachowań. Wszystkie pokazane sytuacje były prawdziwe. Myślę, że do dziś każdy zadaje sobie, to samo pytanie: kim tak naprawdę jestem, kim tak naprawdę jest Jolanta? I niech tak zostanie. Taki właśnie był koncept. Brawo to me. To, co zostało nieodkryte, jest najcenniejsze. Każdy wiek rządzi się swoimi prawami. 15 lat temu miałam ochotę na tipsy, lateks, róż, brokat, błyszczyki, przytulanie jednorożca. Teraz jednak przytulam przystojnego businessmana i piję szampana na jachcie. I wcale tu nie chodzi o to, że się zmieniłam. Ja od początku byłam po prostu inna.
Jolanta Rutowicz Zdjęcie z prywatnego archiwum Jolanty Rutowicz
J.R.: Hejt był tylko w internecie, więc absolutnie tego nie odczuwałam. W realnym życiu spotykałam i spotykam samych życzliwych i inteligentnych ludzi. Na ulicach, w sklepach, restauracjach słyszałam same mile słowa. Nie raz byłam zaskakiwana prezentami, kwiatami. Na przykład kiedyś grupa fanów rozbiła namiot pod moim domem. Spali w nim z prezentami i czekali, aż wrócę z wyjazdu. Takich sytuacji było mnóstwo. Więc o jakim hejcie my tu mówimy? A kto ten hejt rozlewał na mnie w tamtym czasie? Media, redaktorzy, celebryci. More love, less hate.
J.R.: Kiedy mój ukochany tata odwoził mnie do Wrocławia do programu, całując na pożegnanie, powiedział z uśmiechem na twarzy "wygrasz ten program". I tak się później stało. Tatuś miał jak zawsze racje. Wygrałam! Więc nie jestem taka głupiutka, jak wam się wydaje. Jeszcze raz dziękuję wszystkim widzom, wszystkim fanom za przepiękny czas. Ten czas ma teraz wysoką cenę.
J.R.: "Big Brother" był moją wspaniałą przygodą życia. Bawiłam się tam doskonale, tłum szalał i nie dowierzał, że można być kimś aż tak absurdalnym. Fotoreporterzy pstrykali zdjęcia, redaktorzy emocjonowali się ekstrawaganckimi wypowiedziami różowej Jolanty. Niczego nie żałuje.
J.R.: O "Gwiazdy tańczą na lodzie" po upływie czasu powiem jedno. To była rzeź nie show. Jury upadło bardzo nisko, próbując się wyróżnić, znieważając innych i wcale nie chodzi tutaj tylko o mnie, ale również o panią Justynę Steczkowską. Wspaniałą kobietę, którą widziałam ze łzami w oczach za kulisami programu. Telewizja nie powinna pozwalać na taką złość i nienawiść. Show-biznes w tamtym czasie był bardzo zagubiony i brutalny. Mówię o mowie nienawiści, która panowała wśród celebrytów i celebrytek, redaktorów i redaktorek na co dzień. Wierzę w to, że z perspektywy czasu coś się zmieniło i zapanuje szacunek. Tego wam wszystkim życzę w show-biznesie. Będę was czasem obserwować zza oceanu.
Jolanta Rutowicz Zdjęcie z prywatnego archiwum Jolanty Rutowicz