Wielkimi krokami zbliża się dzień Wszystkich Świętych. Nigdy nie przepadałam za tym czasem w roku, a im jestem starsza, tym bardziej wydaje mi się ono absurdalne. Mam wrażenie, że tego dnia nagle wszyscy przypominają sobie o bliskich, którzy odeszli i na siłę próbują pokazać, że o nich pamiętają, mimo że często cały rok nie mają czasu, by choćby chwilę o nich pomyśleć, pomodlić się, a już nie mówiąc o tym, żeby podjechać na cmentarz...
W tym roku nie wybieram się na groby 1 listopada. Pojadę przed albo po. Mama już się obraziła, jedna z ciotek jak usłyszała, że mnie nie będzie, to też miała niezbyt tęgą minę, ale tym razem postawię na swoim. Co za różnica, czy pojadę zapalić znicz tydzień wcześniej, albo tydzień później? Dla mnie żadna, ale moja rodzina tego nie rozumie... A ja nie mam zamiaru stać w tych korkach, oglądać tę cmentarną rewię mody i kolejny rok z rzędu odpowiadać na pytania przypadkowo spotkanych "ciotek" o ślub i dzieci.
Każdego roku jest to samo... Wczesny wyjazd, żeby zdążyć na wszystkie cmentarze, które oddalone są od siebie nawet o kilkadziesiąt kilometrów, później tłumy na cmentarzach i te wścibskie spojrzenia kto w co jest ubrany, z kim przyjechał itd. Na koniec jeszcze obiad u jednej ciotki, kawa u drugiej... Po prostu nie chcę w tym uczestniczyć. Uważam, że jeśli sama pojadę zapalić bliskim świeczkę wcześniej lub już po święcie zmarłych, a tego dnia po prostu ciepło o nich pomyślę, będzie to miało taką samą, a może nawet większą wartość od tego, co 1 listopada dzieje się na cmentarzach. Jestem ciekawa, czy znajdzie się ktoś, kto myśli podobnie...
Daria.
***
Wasze historie są dla nas ważne. Czekamy na listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.